Dziś będzie o pierwszej z nowel. Jutro druga.
Daisy Miller to młoda kobieta podróżująca w towarzystwie
całkowicie sobie podporządkowanej matki i młodszego brata o zdecydowanych
poglądach. Cała rodzina pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ojciec Daisy
dorobił się majątku prowadząc swój biznes. Chciał on, żeby jego młoda córka
poznała Europę przed rozpoczęciem dorosłego życia. W czasie swojej podróży
piękna Daisy poznaje Winterbourne’a, Amerykanina, który jest do pewnego stopnia
„zeuropeizowany”, ponieważ wiele lat spędził mieszkając i studiując w Genewie.
Mężczyzna jest absolutnie oczarowany młodą Amerykanką, jej urodą, jak i
oryginalnym sposobem bycia. Kiedy spotykają się ponownie w Rzymie, fascynacja
Winterbourne’a Daisy rośnie, ale jej swobodny, tak różny od sztywnego ograniczonego
ściśle określonymi zasadami, styl życia, zaczyna wpływać na jego pozytywną o
niej opinię. Winterbourne w końcu stwierdza, że to co brał za świeżość i
nieobycie jest jednak wyrachowaniem. Czy wydarzy się coś co sprawi, że Amerykanin
znów zmieni zdanie o pięknej Daisy?
Postać Daisy, entuzjastycznej Amerykanki nie szanującej
społecznych konwencji, nie szokuje teraz tak jak szokowała w czasach jej
pierwszej publikacji. Teraz prawie każde zachowanie jest dopuszczalne i
społecznie akceptowane. Nikogo nie dziwi, że młoda dziewczyna bez przyzwoitki umawia
się o późnej godzinie z mężczyzną. Jednak ponad sto trzydzieści lat temu takie
zachowanie szokowało.
Teraz czytamy tę nowelę jako opis dwóch przeciwstawnych
zachowań czy stylów życia. Daisy reprezentuje amerykańskość, czyli naturalność,
naiwność, nieobycie. Jej nie poszanowanie społecznych form nie wynika z
wyrachowania, ale z tego, że brakuje jej „kultury”, czyli obycia i wykształcenia,
którym charakteryzuje się z kolei Winterbourne. Nie widzi ona nic zdrożnego w
tym, że chce żyć po swojemu, ponieważ swoim zachowaniem nikogo nie krzywdzi.
Jej licznych spotkań z przystojnym Włochem, Giovanellim, nie traktuje jak
czegoś co nie przystoi młodej kobiecie w jej sytuacji, ale jako po prostu dobrą
zabawę. W końcu, para jedynie rozmawia, zwiedza i przesiaduje na bulwarach
Rzymu. Niestety, takie podejście do życia, które kłóci się zupełnie z uznaną
ówcześnie konwencją, w której niezamężna, szanująca się kobieta nie może spędzać
czasu sam na sam z mężczyzną, szczególnie w pewnych, uznanych za wulgarne
rejonach miasta czy o późnej porze, sprawia, że nikt z Amerykanów
przebywających w Rzymie nie chce mieć nic wspólnego z Daisy.
Mimo, że Daisy również jest Amerykanką nikt z tamtejszej society nie broni jej zachowania.
Wszyscy jedynie widzą jak bardzo jest ono wulgarne, to przebywanie z Włochami,
to porzucenie wszelkich norm. Jedynie Winterborune powodowany fascynacją
próbuje jej bronić. Jednak wygrywa w nim jego europejska strona i zaczyna myśleć
jak reszta amerykańskiej socjety – potępia zachowanie Daisy i ją samą. Widać,
że nie ma dla Winterbourne’a ratunku. Porzuca on swoją naturalną amerykańskość na
rzecz sztywnych genewskich, czyli europejskich reguł. O tyle o ile na początku
noweli jest jeszcze dla niego szansa to później wszystko zaprzepaszcza chowając
się za plecami reszty towarzystwa.
Już pierwsze spotkanie Daisy i Winterbourne’a pokazuje jak
bardzo się oni różnią. Sposób w jaki mężczyzna się wysławia cechuje
powściągliwość i sztywność. Za to Daisy nie dba o poprawność gramatyczną i mówi
prosto z serca. Uważa ona, że Europa jest całkiem sweet, mówi, że zawsze miała dużo męskiego towarzystwa i chce
jechać z Amerykaninem do nieopodal położonego zamku mimo, że zna go jedynie pół
godziny. Jej zachowanie można czytać na dwa sposoby. Albo jest rozpuszczoną,
zepsutą do szpiku kości kokietką, która udaje niewinną istotkę, albo naprawdę jest
niewinna, nie zniszczona cynizmem i pełna entuzjazmu. Początkowo Winterbourne
wybiera to drugie podejście. Nawet traci on na chwilę nieco ze swojej
sztywności zwracając się do Daisy z większym luzem, ale zaraz znów nakłada
maskę słuszności i sztywności (co zresztą (za) często mu dziewczyna wypomina).
Nie oznacza to jednak, że wolę Daisy od Winterbourne’a.
Oczywiście, zawszę wybiorę naturalność i entuzjazm ponad skostniałe formy, ale
trzeba przyznać, że Daisy nie olśniewa intelektem. Mówi ona w prosty sposób, używa luźnych form,
powtarza się często i kokietuje mężczyznę. Jest ciekawska i zmienia zdanie co
chwilę (chce oglądać zamek, ale kiedy tylko para znajduje się w środku zamiast
podziwiać wnętrza wyciąga ona tysiąc informacji z Winterbourne’ a o sobie). Kiedy
mężczyzna mówi jej dlaczego odwróciło się od niej całe towarzystwo w Rzymie nic
kompletnie do niej dochodzi. Uznaje ona, że oni jedynie udają, że są zszokowani
jej zachowaniem.
Czasem miałam ochotę nią potrząsnąć. Również za to jak
traktowała Giovanniego. Mimo, że ten „Włoch trzeciej klasy” nie robił sobie
nadziei na wspólną z Daisy przyszłość, dziewczyna powinna choć trochę zdawać
sobie sprawę, że monopolizując Włocha przez cały czas może w końcu zranić jego
uczucia lekkim traktowaniem ich przyjaźni. Czy aż tak nieobyta była? Czy może
aż tak ślepa? Kiedy Daisy zachorowała przez nocne powietrze w Koloseum z
satysfakcją wspomniałam słowa Giovanniego, który powiedział Winterbournowi, że
pomimo tego, że wiedział, że dziewczyna będzie narażona na złapanie chorobę
zabrał ja na jej żądanie do Koloseum. A niech ma dziewczyna, a co!
Irytującą postacią jest matka Daisy. Kobieta całkowicie ślepa
na to co ludzie sądzili o jej córce, a martwiąca się jedynie swoim zdrowiem i
brakiem ukochanego lekarza z jej rodzimego miasta. Jej bierność i głupota
działały mi na nerwy. Całkowicie podporządkowana córce i małemu synkowi, nie
miała ani swojego zdania ani iskry do jakiegokolwiek niezależnego działania.
Wydaje się, że James zaczyna nowelę z raczej negatywną
opinią o Daisy, ale kończy ją już całkowicie odmiennie. Tak samo i ja przy
pierwszym spotkaniu Daisy nie polubiłam jej, tak pod koniec, pomimo tego, że
dalej jej nie lubiłam stanęłam po jej stronie. Nie oznacza to jednak, że James opisuje
w „Daisy Miller” złoty środek na podejście do życia czy sposób zachowania. Naturalność
Daisy kończy się dla niej źle. Sztywność Winterbourne’a sprawia, że nie jest on
zdolny do miłości (z początkowej bardziej „uczuciowej” fascynacji przeradza się
ona w bardziej „naukowe” podejście do „problemu Daisy”). Czy oznacza to, że nie
ma złotego środka? Czy może i ten entuzjazm Daisy również powinien być potępiony,
bo nic dobrego z niego nie wynika? Czy warto żyć na całego, choćby i krótko,
ale zgodnie z sobą? Czy lepiej może zrezygnować z niezależności podążając za
regułami wyznaczonymi przez towarzystwo i „kulturę”, dzięki którym podążając za
innymi nigdy nie popełnimy błędu?
Na te pytania odpowiedzi musisz poszukać sobie sam(a). Na
przykład poprzez przeczytanie tego jak i innych utworów Henry’ego Jamesa, który
lubował się w takich przeciwieństwach między dwoma kulturami, amerykańską i
europejską.
Polecam wszystkim miłośnikom podróży, konfliktu między naturą a kulturą, oraz europejskim Amerykanom.
Polecam wszystkim miłośnikom podróży, konfliktu między naturą a kulturą, oraz europejskim Amerykanom.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
PS. Tak mnie naszło przemyślenie - czy Daisy naprawdę nie zdawała sobie sprawy jak postrzegają ją inni? Czy może za wszelką cenę chciała żyć po swojemu i bawić się według własnych reguł? Tą ceną początkowo była jej dobra opinia, ale miała ją przecież za nic. Wydaje mi się, że wiedziała, że w tej grze chodzi o ostateczną cenę, czyli cenę życia. Wiedziała lub miała przebłyski, że żyjąc tak jak żyje, jej życie nie potrwa długo (wspomniała w rozmowie z Winterbournem o tym, że może i Millerowie umrą w Rzymie). Sześćdziesiąt osiem stron, a rozmyśleń na dziesięć razy tyle. Chyba znów zacznę czytać Jamesa.
M.
Ostatnio "odchorowałam" bohaterkę, której nie lubiłam, więc poznanie Daisy sobie podaruję. Czuję, że nie darzyłabym jej sympatią.
OdpowiedzUsuńJest irytujaca i jesli wroce do tej noweli to dopiero jak zapomne jaka jest Daisy ;)
Usuń