poniedziałek, 9 lutego 2015

„Władca liczb” Marek Krajewski




Jest upalne lato 1956 roku. Wrocław praży się w niemiłosiernych promieniach słońca. Edward Popielski pracujący jako pomocnik pewnego adwokata dostaje dziwne zlecenie. Ekscentryczny hrabia Zaranek-Plater ubrany jakby był żywcem wyjęty z poprzedniej epoki prosi eks-policjanta o wyjaśnienie trzech tajemniczych samobójstw. Oto trójka ludzi wydaje się całkiem różnych popełnia samobójstwo dokładnie w taki sam sposób. Najpierw trują się arszenikiem, a potem rzucają się w odmęty Odry. Co łączy te trzy zgony? Jak w to wpisuje się brat hrabiego, jeszcze bardziej ekscentryczny, matematyk, który stworzył teorię o potężnym bogu Belmisparze popartego wieloletnimi badaniami? 

Edward Popielski z „Władcy liczb” ma już siedemdziesiątkę. Lata rozpusty i pijaństwa zostawił za sobą. Teraz jest to wręcz przesadnie pedantyczny starszy pan, który aby nie ubrudzić ubrania nosi wszędzie ze sobą ceratę, a jego dawna lubieżność ogranicza się głównie do niemoralnych myśli. W dalszym ciągu dzieli mieszkanie ze swoją błyskotliwą kuzynką Lodzią, a czas dzieli między pracę a czytanie Cycerona w przyjemnych okolicznościach przyrody.

Jednak w Popielskim drzemie jeszcze duch policjanta. Dlatego więc zgadza się przyjąć zlecenie hrabiego i zaczyna śledztwo. Śledztwo, w którym przyjdzie mu się ubrudzić w sensie zarówno dosłownym, jak i przenośnym. Na jego drodze stanie owładnięty obsesją matematyk, chory psychicznie były ksiądz o hipnotycznych zdolnościach, wróżka wyzywająca go od szatanów oraz jej córeczka, dziwnie spokojne dziecko malujące małe groby między drzewami.

Najnowsza powieść Krajewskiego po pierwszych przeczytanych przeze mnie rozdziałach nie zapowiadała się za dobrze. Popielski jest dosyć marudny i irytujące są te jego pedantyczne nawyki. Akcja dosyć się wlecze, a ja rozeźlona, że kolejnemu z moich ulubionych autorów kryminałów spadła forma (tak jak w przypadku „Haiti” Wrońskiego). 

Nie zauważyłam kiedy jednak wciągnęłam się w zagadkę kryminalno-matematyczną toczącą się powoli, aż do ostatnich stron, kiedy wydaje się, że jednak Popielski nie odnalazł rozwiązania. Zresztą bardzo często jest on na kartach powieści zmęczony, zrezygnowany, zreumatyzowany, ale ciągle gnany odwiecznym pragnieniem poznania prawdy.

Czy faktycznie dziwne samobójstwa były naprawdę morderstwami popełnionymi z woli boga Belmispara? Obawiam się, że tego musisz dowiedzieć się sam, czytelniku.

Zapewniam Cię jednak, że pomimo faktu, że nie będzie to jednak z moich ulubionych części o Popielskim to jest to kawał porządnej prozy z ciekawym pomysłem na fabułę. Nie wiem na ile faktycznie oddaje ona realia Wrocławia z lat 50., bo wydaje się, że wszystkie miasta mają to do siebie, że mają swoje „trójkąty bermudzkie” i zakazane regiony, ale jest tu trochę mięsa, krwi i lokalnego folkloru. Brak jednak bardziej unikalnego klimatu miasta, typowego jedynie dla Wrocławia. 
 
Fakt, że tempo akcji momentami siada może być spowodowany tym, że poznajemy wydarzenia z perspektywy wielu lat, ponieważ są one fragmentem dziennika Popielskiego napisanego, kiedy miał on już lat dziewięćdziesiąt. To również kolejna powieść, w której dowiadujemy się więcej o jego późnym dziecku, Wacławie, który teraz już dorosły i z rodziną, stara się dokończyć zagadkę, o której pisze w swoich zapiskach ojciec. Jeśli im wierzyć dostaniemy jeszcze jedna powieść utrzymaną w duchu kryminalnej zagadki o podłożu matematycznym.

Każdy rozdział rozpoczyna taki właśnie wykres, który pokazuje w jakim momencie historii się znajdujemy. Zaś podrozdziały rozdziela tajemnicze równanie Belmispara.

Dobra powieść, ale bez szału. Jeśli ma być to Twoje pierwsze spotkanie z Popielskim lub Krajewskim to szczerze odradzam. Jednak najlepsze były powieści o Mocku w Breslau.

Polecam fanom prozy Marka Krajewskiego, matematyzujących fabuł oraz miłośnikom hipnozy i wróżb.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania KLUCZNIK 2015 (książka wydana w 2014 roku).

2 komentarze:

  1. Kocham Edwarda Popielskiego i jest to jedna z tych moich cudownych postaci literackich, uwielbiam prozę Marka Krajewskiego i kurczę nawet tego drania Mocka lubię! :)

    Ale dawkuję sobie troszkę te książki, bo wiem, że w końcu mi ich zabraknie. Nawet słabsza powieść Krajewskiego ma szansę bycia moją ulubioną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo, Mock jest cudny, ech.

      Ja mam to samo z Krajewskim. Nawet fakt, że "Władca liczb" to słabsza jego książka to i tak kocham i wielbię i dołączyłam do kolekcji i nikomu nie dam

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!