wtorek, 6 stycznia 2015

'NW' Zadie Smith ("Londyn NW")



Są takie miejsca przez które przechodząc czujesz sie niepewnie. Tubylcy dziwnie na Ciebie patrzą długo odprowadzając Cię wzrokiem, a Ty podświadomie przyspieszasz kroku. Miejsca ze specyficzną atmosferą, które rządzą się swoimi własnymi niepisanymi prawami, a złamanie reguł w nich panujących w najlepszym wypadku wiąże się ze społecznym ostracyzmem. Nie znaczy to jednak, że społeczność jest jakoś specjalnie zżyta. Nie,  po prostu ludzie, którzy tam się urodzili i wychowali (born and bred) mają zakodowany sposób życia. Ciężko się spod tej niewidocznej presji wyrwać, bo oplata ona umysł i wgryza się w podświadomość.

Dwie przyjaciółki, Leah i Keisha, które połączył dramatyczny wypadek w parkowym jeziorku. Pierwsza to blady rudzielec, w której płynie krew irlandzka, a druga to czarnoskóra dziewczyna z łatwością do liczb. Obydwie wyrwały się ze swojego blokowiska w biedniejszej dzielnicy, w której chaos i stagnacja rządzą się na równych prawach. W pewnym momencie ich drogi zaczęły się różnić, a przyjaźń nie była już tak bliska jak w dzieciństwie. Jednak nigdy za daleko od siebie nie odeszły i przez lata się spotykały. Dwie dziewczyny, „którym się udało”.

Leah w czasach studenckich wyzwolona aktywistka zajmująca się sprawami polityki i ekologii, eksperymentująca z narkotykami, już jako dorosła kobieta związała się z czarnoskórym Michelem, którego ciała nigdy nie ma dosyć. Pracuje w organizacji społecznej i jest tam jedyną białą kobietą. Na dodatek jej otoczenie oraz mąż  oczekuje, że już niedługo zostanie ona matką. Po kryjomu bierze podkradzione z apteczki Keishii pigułki antykoncepcyjne, a kiedy jednak zachodzi w ciążę usuwa ją. Trzeci raz. Nigdy nie pragnęła mieć dzieci, a uczucia macierzyńskie przelewała na swoja suczkę, Olive. Nagle zdaje sobie sprawę, że wszyscy jej znajomi dorośli, a ona sama wcale nie ma na to ochoty.

Keisha, która zamiast imprezować udzielała się w kościele i świetnie się uczyła. Od zawsze była boleśnie świadoma jak przeciętną jest przy swojej przyjaciółce. Dostała się na dobry uniwersytet razem ze swoim chłopakiem Rodneyem, z którym się zeszła w sumie z braku laku, za to z dużą ilością presji ze strony matki. Na studiach radziła sobie dobrze, rozstała się z Rodneyem do którego nigdy nic nie czuła, za to zeszła się z Francesco, pięknym jak młody bóg pół-Włochem. Poszła na prawo, ale kiedy spytałbyś się jej dlaczego nie umiałaby powiedzieć. Zatraciła się w pracy, potem wzięła ślub, w odpowiednim momencie zaszła w ciążę, a potem w drugą. Miała uporządkowane życie jak ze snu – przystojny mąż, piękny duży dom, mnóstwo pieniędzy i idealnie urocze dzieci. Niestety, przeszłość Keishy, obecnie Natalie, bo takie nowe imię sobie wybrała, sprawia, że podświadomie pragnie ona elementu chaosu w swoim życiu. I sama go sobie organizuje ryzykując wszystko co ma. Kiedy wszystko się wydaje uzmysławia sobie jak fałszywe jest jej życie i ona sama. 

Jest też trzeci bohater, czarnoskóry Felix. Poznajemy go na kilka godzin przed tragiczną śmiercią. Postanawia on zacząć nowe życie i wyrwać się z okowów blokowiska. Ma nową świetną dziewczynę, Grace, rozsądną i sympatyczną. Zerwał z  narkotykami. W swojej wędrówce przez Londyn odwiedza ojca, starego hipisa wspominającego rewolucyjne czasy, dobija targu z młodym mężczyzną, a potem odwiedza byłą dziewczynę – narkomankę po czterdziestce z dobrego domu, która po prostu lubi ten sport (jak to się kiedyś mówiło). Zamyka ten rozdział swojego życia definitywnie, ale przeznaczenie staje mu na drodze.

Co łączy Felixa z dziewczynami? To, że nie tak łatwo jest wyrwać się z blokowiska i zerwać ze swoją przeszłością, z miejscem w którym się wyrosło. W przypadku ‘NW’ dwie rzeczy dominują w osobowościach głównych bohaterów – stagnacja, czyli powielanie błędów swoich rodziców i starszego rodzeństwa (bieda, bajzel w domu, kolejne dzieci z kolejnymi partnerami) i chaos, czyli ten element zagrożenia, przemocy, podejrzanych interesów, ciągłego pilnowania się. Pomimo tego, że Natalie-Keisha i Leah wyrwały się z blokowiska to dalej ono w nich siedzi, pod skórą.

Ciężko było mi się wgryźć w tą powieść, tak jest gęsta i mocna. Nie znajdziesz tutaj opisów pozytywnego życia i radosnych bohaterów, ale za to dostaniesz prawdę brutalnie rzuconą prosto w twarz. Świetnie opisana jest fikcyjna dzielnica znajdująca się w północno-zachodnim Londynie. Opisana jest pośrednio, głównie poprzez zachowanie ludzi w niej mieszkających. To też powieść bardzo brytyjska – właśnie przez tą multikulturowość postaci zaludniających jej strony, ale również przez to, że tak świetnie oddaje realia współczesnej Wielkiej Brytanii. Ciężko mi dokładnie to opisać, ale naprawdę oddaje ona współczesnego ducha Londynu. Czytałam o Wielkiej Brytanii, której może nie znam zbyt dobrze (bo w Londynie jestem jedynie od czasu do czasu), ale z którą miałam i mam kontakt. Ta stagnacja typowa dla ludzi żyjących z zasiłków, którzy mają pełno dzieciaków, żyją sobie z dnia na dzień i w sumie się niczym nie martwią. Ta agresja, która wybucha kiedy ścierają się osoby z różnymi poglądami, różnego pochodzenia lub po prostu z różnych dzielnic. Ta przynależność do miejsca w którym się mieszka, która góruje nad rasą i pochodzeniem. 

A, no i przypominam, że blokowisko w Wielkiej Brytanii nie musi wyglądać jak to w Polsce. Wysokie bloki z płyty to nie jest jednak widok codzienny. Częściej dostajemy niewysokie bloczki, wszystkie identyczne, poustawiane w równych rzędach. Jednak duch takich miejsc jest wspólny dla wszystkich blokowisk, niezależnie od miejsca ich występowania.

Polecam wszystkim fanom bogatej, prawdziwej prozy, Londynu jak i tym, dla których fałsz i udawanie jest prozą życia.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

3 komentarze:

  1. Gdy czytałam Twój opis, nasuwały mi się skojarzenia z "Ziemią tragiczną" Caldwella - z powodu stagnacji, ugrzęźnięcia w bylejakości (wręcz badziewności) środowiska, brak umiejętności lub wręcz potrzeb wydobycia się z niego - i ponurość, wszechobecna ponurość, stanowiąca normę w życiu bohaterów. Może kiedyś sięgnę po tę książkę, tym bardziej że Leah wzbudziła we mnie współczucie i trochę sympatii - bo na należy do tej wciąż źle widzianej w społeczeństwie grupy kobiet, które nie chcą mieć dzieci i wbrew naciskom zewnętrznym starają się tego uniknąć. Ciekawa jestem Lei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie jest jak mowie, ze nie przepadam za dziećmi. Swoja córkę kocham, ale inne mnie dosyć irytują. Od razu w głowach ludzi wyświetla się myśl "zła matka".

      A ksiazka warta przeczytania, bardzo ciekawa. Zapisuje sobie tytuł wspomniany przez Ciebie, bo nie czytałam, a brzmi dobrze :)

      Usuń
    2. No tak, bo "prawdziwa kobieta" musi kochać dzieci, swoje, cudze, miłe, wredne i gryzące. Musi i już, jeśli nie płacze ze szczęścia na widok jakiegokolwiek dziecka, to to ZŁA KOBIET JEST. Uch.
      Nie widzę żadnej sprzeczności w kochaniu własnego dziecka i nielubieniu innych. Poza tym na pewno lepsze to niż kochanie cudzych i nielubienie własnego ;)

      Caldwell to jedno z moich jeszcze licealnych odkryć i zachwytów, szczerze polecam. Może w tym roku doczytam z niego parę rzeczy, których dotąd nie poznałam - a mam pod ręką "Jenny" i jeszcze dwa inne tytuły.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!