piątek, 30 października 2015

Zbrodnia w Kurniku: "Złowroga pętla" Aleksandra Marinina




Zaczyna się od szantażu. Tajemniczy mężczyzna grozi pewnemu małżeństwu, że ujawni prawdę o adopcji ich syna. Mało ekscytująca z pozoru sprawa w przedziwny sposób łączy się z zabójstwem, drobna kradzieżą, wzrostem przestępczości w pewnych rejonach Moskwy oraz morderstwem i samobójstwem naukowca z instytutu przeprowadzającego różnorodne eksperymenty. 

Major Anastazja Kamieńska polegając jak zwykle na swoim analitycznym umyśle rozwiązuje zagadkę krok po kroku. Drobiazgowo porównując rodzaje i częstotliwość przestępstw i wykroczeń popełnianych na terenie Moskwy zauważa pewna prawidłowość. Wszystkie drogi prowadza do instytutu, do którego nie może się Kamieńsk dobrać, bo chroniony jest utajnionym rządowym programem. Dodatkowo podejmuje pewne bardzo ważne decyzje dotyczące życia osobistego oraz ciągle musi się zmagać z szowinistycznymi stereotypami panującymi w moskiewskiej policji. Nie raz i nie dwa, zostanie upokorzona jedynie dlatego, że jest kobietą i to na dodatek wyglądająca młodo i krucho.

Nie chcę wdawać się w szczegóły, żeby nie zepsuć Wam przyjemności czytania. Jak zwykle jest ciekawie, są zwroty akcji i niebanalny pomysł na fabułę, który na początku wydawał mi się rodem z science fiction. Jak zwykle tak mnie historia stworzona przez Marininę wciągnęła, że te 350 stron połknęłam w bardzo krótkim czasie. Bardzo lubię główną bohaterkę, Anastazję, za to jak bardzo ludzka jest. Nie rozumiem jednak dlaczego często podkreślane jest lenistwo głównej bohaterki. Jak ktoś kto nieustannie analizuje śledztwo nad którym pracuje może być leniwy? Czy to, że Anastazja nie lubi wstawać rano czyni ją leniwą? Nie sądzę. Przedziwna niejasność. Dodatkowo zauważyłam, że niektóre wątki nie są dokańczane i czasem fabuła sprawia wrażenie lekkiego niedopracowania. Kolejnym minusem może być to, że dosyć łatwo jest domyślić się rozwiązania sprawy nad którą pracuje Kamieńska. Jednak z przyjemnością czytałam jak dochodziła ona do ostatecznych wniosków klucząc, gubiąc wątek i zapętlając się we własnym rozumowaniu.

Niemniej jednak jest to porządny kawał kryminału z sensacyjnym wątkiem naukowo-zbrodniczym, który dodaje mu smaku. 

Polecam wszystkim miłośnikom kryminalnych powieści policyjnych, tym, którzy lubią niebanalne kobiece postaci oraz wątki naukowe ocierające się o science fiction w powieściach, które sf nie są.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Ten tekst napisałam ponad rok temu, ale jakoś mi się zapodział w otchłaniach komputerowych. Teraz znalazłam to pomyślałam sobie, że co będzie tak leżał bez sensu na dysku.

M.

czwartek, 15 października 2015

"Hotel Finna" James Joyce ('Finn's Hotel')





Berkeley, boss nad bossy panboskiej ferajny, zdziojdziały arcydruid irlandzkiego bozibozikultu, w swojej heptachromatycznej, siedmiobarwnej opończy czerpożółzieniebindyfiowej wyjaśniał tedy Patrykowi, walbionemu I wmilczonemu, czym są iluzyje barwnego boziświata (…)

Tak właśnie rozpoczyna się „Hotel Finna”, czyli zbiór dziesięciu utwór napisanych przez Jamesa Joyce’a i publikowanych głównie w czasopismach i magazynach literackich już po wydaniu „Ulissesa”. Opublikowane w 50 lat po śmierci pisarza pokazują jak zmienił się sposób jego pisania od „Ullissesa” do ‘Finnegans Wake’. 

Wypełnione charakterystycznym językiem pełnym neologizmów i zbitek wyrazowych oraz przenikaniem jednych bohaterów w drugich z płynną, spiralną narracją nie są najłatwiejszym wyborem czytelniczym. Bez wyraźnie zarysowanej fabuły i bohaterów są raczej pochwałą na rzecz języka niż przekazem jakichś ważkich idei.

Oczywiście, nie są to utwory całkowicie pozbawione fabuł. Joyce nawiązuje jak zwykle do religii, historii i tradycji irlandzkich, jak i do znanych ówcześnie postaci. Sięga głęboko w przeszłość mieszając ją ze współczesnością (jak np. w opisie nawracania przez Irlandię opisaną osobą biskupa irlandzkiego św. Patryka). Powracają postaci Tristana i Izoldy przedstawione na kilka różnych sposobów. Znajdziemy też bohaterów, którzy pojawiają się w późniejszym dziele, czyli „Finnegans Wake” (np. Anna Livia Plurabelle).
„Hotel Finna” to nie tyle co pomost między „Ulissesem” a kolejnym jego dziełem, a zapowiedź czegoś nowego i świeżego. Tak jak „Stefan bohater” był zapowiedzią „Portretu artysty  w czasach młodości”, oraz ‘”Giacomo Joyce” zapowiadał „Ulissesa” tak i te „wprawki” pokazują co chodziło po głowie pisarza podczas tworzenia  nowego dzieła. Joyce często wraca do swoich pomysłów, historii znanych z wcześniejszych utworów pokazuje w zupełnie nowy sposób,  tak więc i utwory zebrane w tym wydaniu znalazły swoje miejsce  w ten czy inny sposób w ‘Finnegans Wake’.

Przeczytałam i doceniłam na tyle na ile moje skromne wykształcenie pozwala mi docenić wielopiętrowe nawiązania kulturowo-literackie i skrzące się inteligencją neologizmy. Jak zwykle Joyce pokazał jak można bawić się słowem i jak bardzo plastyczny może być język. I to bardzo mi się spodobało. Posłuchaj tylko tego „władcze lazurowe oczy jak tymianek z pietruszką” lub „błękiceaniczny brokat”. 

Na pewno kiedyś sięgnę po oryginał, bo Joyce’a najlepiej czytać w oryginale i to na głos, aby docenić jego styl. W polskiej edycji urzekła mnie szalona jak i te utwory okładka oraz wyklejka. Plusem jest też posłowie tłumacza, które pozwala na głębsze zrozumienie zaprezentowanych tekstów.

Polecam wszystkim fanom Joyce’a, tym, którzy zmęczenie tradycyjną formą narracji mieliby ochotę na mały szalony i ekscentryczny przerywnik, jak i tym, którzy chcieliby sprawdzić czy ‘Finneganów Tren” to ich cup of tea.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

poniedziałek, 12 października 2015

Zbrodnia w Kurniku: „Arena szczurów” Marek Krajewski








Jest rok 1948. W nadmorskim Darłowie, w którym rządzą przedstawiciele nowego reżimu mieszka Edward Popielski, który ukrywa się przed wojskiem i nowymi władzami przybierając imię Antoni Hrebecki i nauczając na początku łaciny, a potem matematyki w lokalnej szkole. 

Jednak stary lwowski komisarz zamiast skupić się na korzystaniu z uroków nadmorskiego miasteczka plażując i zażywając kąpieli dopuszcza do głosu policyjny instynkt. Na prośbę znajomego lekarza podejmuje się śledztwa mającego na celu znalezienie brutalnego zwyrodnialca, który nie tylko gwałci, ale i dotkliwie gryzie kobiety zarażając je śmiertelną chorobą. Doktor ma swoje podejrzenia co do osoby gwałciciela, a Popielski podążając za tym tropem wpada w sam środek szamba, którego smród przyklei się do niego już na zawsze. Wchodząc w sam środek rozgrywki między mniej lub bardziej szarymi eminencjami miasta ze starszego nauczyciela zamieni się w starożytnego gladiatora. Nie po raz pierwszy, ale pierwszy raz w tak brutalny sposób zostanie postawiony przed moralnym dylematem od którego będzie zależało nie tylko jego życie, ale i życie innych ludzi. 

No cóż, „Arena szczurów” reklamowana jest jako „najbardziej mroczny z kryminałów Marka Krajewskiego”. Czy jest mroczny? Raczej brutalny, drastyczny, krwawy i… smutny. Nie będę zdradzać czym jest tytułowa arena szczurów, ale dostałam porządną dawkę posoki, niesprawiedliwej krzywdy ludzkiej, gwałtu i utraty niewinności. Nie zszokowały mnie, bo też i nie było żadnego niepotrzebnego epatowania okrucieństwem. Autor zadbał by każdy element miał swoje miejsce w fabule. Dlaczego powieść ta wydała mi się smutna? Nie, nie dlatego, że znów najbardziej cierpią niewinni i już pokrzywdzeni. Jest smutna z racji czasów, w którym się rozgrywa. Nie pierwszy to raz czytam kryminał, który rozgrywa się w czasach powojennych i w porównaniu z tymi przed II wojną światową, które wydają się szlachetniejsze w pewien sposób jest to czas smutny, wypełniony beznadziejnością, skarlały. Tak było w „Haiti” Wrońskiego, tak jest w „Arenie szczurów” Krajewskiego. Chamstwo, okrucieństwo i pycha nowej władzy zabiła w ludziach nie tylko godność, ale i poczucie szacunku zarówno do innych, ale i do siebie.  

Popielski jawi się nam tu jako ostatni sprawiedliwy, który nie mając nic do stracenia oprócz życia wypełnia swoją misję, czyli wymierza sprawiedliwość, do końca. Nie jest to droga łatwa, ale innej nie zna. Po wszystkim zostawia nas z pytaniem „Czy można dla ocalenia własnego życia zabić niewinnych ludzi?”. Autor odbiega od typowego kryminału, bo śledztwo Popielskiego właściwie nie istnieje (dowiaduje się przecież od doktora kim jest gwałciciel), ale i więcej jest tu wątków moralno-psychologicznych niż tych typowo kryminalnych.

Akcja dzieje się dwutorowo – współcześnie, kiedy to Wacław, syn Popielskiego, próbuje odkryć prawdę o pobycie swojego ojca w Darłowie i w 1948 kiedy dzieje się akcja „właściwa” poznawana również z fragmentów dziennika byłego komisarza. Bardzo fajny zabieg pozwalający na bliższe poznanie Wacława i ukazujący Łyssego z innej perspektywy.  Szczególnie zaciekawiła mnie postawa Wacława wobec ojca, ale cicho sza! więcej nie napiszę.

Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony jest to w końcu mój ukochany Krajewski, który sprawił, że namiętnie pokochałam polski kryminał. Z drugiej jednak strony, pomimo tego, że każda scena ma sens, ogólnie nie ma tu ani zagadki, ani śledztwa. Troszkę jakby autorowi zabrakło pomysłów. Możliwe jednak jest też i to, że nie ma już Krajewski ochoty na pisanie kryminałów, a jedynie na przedstawienie określonej historii (z czasem jednak powtarzającymi się elementami) w dowolny sposób nie przejmując się szufladkowaniem. No i jeśli chodzi o Popielskiego to  jednak wolę wcześniejsze tomy jego  przygód , które więcej miały wspólnego z kryminałem niż „Arena szczurów”.

Chodzą słuchy, że to już ostatnia część przygód Łyssego. No cóż, nawet jeśli to Krajewski kończy je w  dobrym stylu. Może nie kryminalnym, ale obyczajowo-psychologicznym. 

Polecam wszystkim fanom powieści obyczajowo-psychologicznej z motywami kryminalnymi oraz tym, którzy nie krzywią się na widok lub opis rzek krwi i fekaliów. Ale cykl o Popielskim zacznijcie jednak od wcześniejszych powieści tego autora.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

czwartek, 1 października 2015

Podsumowanie września 2015, czyli co za dziwny miesiąc!


Nie związane z tekstem, ale lubię się chwalić moimi Funko :D


Kiedy to przytachałam z Polski stosiska potężne książek pomyślałam, zupełnie szczerze, przysięgam!, że we wrześniu nic nie kupię. No bo i po co? Półki wypełnione książkami nie przeczytanymi, nowe nabytki smakowite i jeszcze kilka ciekawych pozycji pożyczyłam.

Muszę przyznać, że hamowałam się w zakupach, bo na przykład do teraz nie mogę odżałować nie kupionych opowiadań Tove Jansson, ale i tak zgromadziłam całkiem pokaźny stos książek. Jakim cudem?! Sama nie wiem. Niby nic nie kupowałam, a książki jakoś tak same się pojawiały. Może w geście obronnym blokuje wspomnienia dotyczące zakupu książek i dlatego wydaje mi się, że nic nie kupuję? Sprawa beznadziejna, jestem uzależniona i już.

Żadna z tych książek nie jest nowa, wszystkie kupiłam a to w charity shopach, a to upolowałam na stoisku sąsiada, który co jakiś czas wystawia stolik z książkami.

Mój wrześniowy Book Haul:



Cześć z książek już przeczytałam, ale nie miałam ich w swojej biblioteczce. To oczywiście ukochany mój ‘The Great Gatsby” F. Scott Fitzgeralda, którego rocznicę urodzin niedawno obchodziliśmy. I tak tez jest z ‘The Goldfinch’, czyli „Szczygłem”, którego jak zauważyłam albo się kocha albo nienawidzi (ja uwielbiam!). 

Nie wiem czemu skusiłam się na inna powieść tej samej co „Szczygła” autorki, czyli Donny Tartt o tytule ‘The Little Friend”, bo czcionka jest tak mikroskopijna, a interlinia tak mała, że bez lupy przy czytaniu ani rusz. ‘The Vanishing Act of Esme Lennox’ to będzie moje drugie po „Zaleceniach na czas upałów” spotkanie z Maggie O’Farrell. Powoli kompletuję sobie serię George R.R. Martina i za darmo wyhaczyłam czwartą część Pieśni Lodu i Ognia, czyli ‘A Feast for Crows’. Dwie książki o Jane Austen dołączą do mojej skromnej biblioteczki na temat tej autorki (opanowałam się przed zakupem kolejnej, ale opowiadała o rodzinie Austen pięć! Pokoleń wstecz i uznałam to za przesadę). 

‘Chocolat’ Joanne Harris i ‘Captain Corelli’s Mandolin’ Louisa de Bernieresa są na mojej liście do przeczytania już od dawna i teraz wreszcie mam swoje egzemplarze. Co wcale nie oznacza, że przeczytam je w bliskiej przyszłości (standard). Na ‘Underground London’ Stephena Smitha skusiłam się, no bo to Londyn, nie? Mała książeczka u góry to Mark Twain z serii, z której mam już dwie książeczki, więc uznałam to za wystarczające usprawiedliwienie. Podobnie z Italo Calvino, którego mam już jedną (nieprzeczytaną) książkę, więc uznałam, że powinnam mieć i ‘Numbers in the Dark’. Acha, a na samym dole kolejna książka kucharska Jamiego Olivera, którego przepisy bardzo lubię.

Jak myślisz, którą z tych książek powinnam uwzględnić w moim zimowym TBR?



Jeśli chodzi o ilość książek przeczytanych to sama się miło zaskoczyłam. Myślałam, że biorąc pod uwagę to jak gruba jest „Gra o Tron” nie przeczytam wiele we wrześniu, a tu niespodzianka – aż pozycji. Oto one:
‘Harry Potter and the Philosopher’s Stone’ J. K. Rowling co prawda nie opisany, ale popełniłam tekst zahaczający o potteromanię (tutaj). Potem ‘The ABC Murders’ Agathy Christie, ponieważ kryminały tej autorki nie dość, że są na moim jesiennym TBR to jeszcze była rocznica urodzin lady Agathy. Potem wspomniane ‘Game of Thrones’ George RR Martina i zaraz po tym „Gambit turecki” Akunina, który dłużył mi się, oj dłużył (tutaj). Potem była szybka zmiana gatunku i świetna „Jane Austen i jej racjonalne romanse” Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej i nie wiadomo dlaczego ukochany „Blacksad. Czerwona dusza”. Miesiac zakończyłam (nie)fantastyczną drugą częścią o Takeshim Mai Lidii Kossakowskiej.

Uff, trochę tego było.

Wrzesień miałam tak zabiegany i jakiś taki szalony, że nie miałam czasu na pisanie. Nie dość, że stały brak czasu to jeszcze komputer odmawia posłuszeństwa i nigdy nie mogę być pewna, czy uda się, czy zadziała, czy coś napiszę czy raczej nie. Po prostu żyję na krawędzi! Zresztą nie tylko ja, bo wrzesień postawił kilka nowych wyzwań przed małą Mimi i nie miała zbytnio czasu na czytanie. Szok.

A jaki był Twój wrzesień? Zaczytany czy zabiegany?

Co do października to mam na pewno znów sięgnę po George'a R.R. Martina, Borisa Akunina i Agathę Christie. Co do reszty to wyjdzie w praniu, ale na pewno zgodnie z moim jesiennym TBR.

Pozdrawiam październikowo,
Kura Mania.