niedziela, 12 czerwca 2016

FILM vs KSIĄŻKA: ‘Me Before You’ Jojo Moyes / reż. Thea Sharrock (“Zanim się pojawiłeś”)




‘Me Before You’ opowiada historię Louise Clark, dwudziestosześciolatki z małego angielskiego miasteczka, i Williama Traynora, który trzy lata wcześniej w wyniku potrącenia przez motocyklistę został sparaliżowany od piersi w dół.

Dziewczynę poznajemy w momencie, kiedy po sześciu przepracowanych latach w kawiarni dostaje wypowiedzenie. Ze względu zarówno ekonomicznych, jak i personalnych, właściciel kawiarni, a zarazem szef Luizy musi zamknąć lokal. Dziewczyna bezskutecznie szuka pracy przez Urząd , ale niestety jej marne kwalifikacje i brak wykształcenia sprawiają, że dostają się jej jedynie oferty pracy typu rozbiór drobiu. Znalezienie zatrudnienia jest dla niej bardzo ważne, ponieważ sytuacja ekonomiczna rodziny jest nieciekawa  – matka zajmuje się chorym dziadkiem, ojciec może w każdej chwili stracić pracę, a siostra mająca na utrzymaniu swojego synka zarabia marne grosze w kwiaciarni. Perspektywy nie rysują się zbyt różowo, aż do dnia, kiedy Luiza dostaje nietypową ofertę z Urzędu Pracy jako osoba do towarzystwa  sparaliżowanej osoby. Idzie na interview i,  co zaskakuje nie tylko ją samą, ale i całą jej rodzinę, dostaje bardzo dobrze płatną pracę. 

Ma dotrzymywać towarzystwa Willowi, kilka lat starszemu od niej mężczyźnie, który sparaliżowany jest całkowicie zależny od innych. Przed wypadkiem Will był rekinem biznesu żyjącym w Londynie, który w wolnym czasie wspinał się na górskie szczyty czy jeździł na nartach. Do obowiązków dziewczyny należy sprzątanie w aneksie dobudowanym do domu Traynorów specjalnie przystosowanym do potrzeb osoby niepełnosprawnej, jak i gotowanie lekkich posiłków oraz ogólne dotrzymywanie towarzystwa. 

jeden z moich ulubionych fragmentów, czyli urodziny Lou
Pierwsze tygodnie pracy są dla Lou koszmarem. Nie tylko nie ma doświadczenia jeśli chodzi o opiekę nad osobą niepełnosprawną to jeszcze Will odnosi się do niej wrogo, sarkazmem odpowiadając na każde próby nawiązania kontaktu przez dziewczynę. Dodatkowym psychicznym obciążeniem jest dla Lou  wiedza co do jej prawdziwego celu pracy u Traynorów. Will bowiem zamierza za pół roku wyjechać do Szwajcarii, aby tam poddać się eutanazji, a dziewczyna ma za zadanie odwieść go od decyzji.

O tym i o późniejszych staraniach Lou w pokazaniu Willowi, że życie ma jednak swoje piękne strony jest i film i książka.

Zacznę od filmu, bo to jego pierwszego poznałam (książkę miałam nadgryzioną w ¼, kiedy poszłam do kina). Nastawiłam się na liryczne romansidło, które będzie grało na uczuciach widza i szarpało za romantyczne struny dusz gospodyń domowych. W sumie, poszłam do kina  z dwóch powodów – zwiastun, który bardzo mi się spodobał i odtwórczyni roli Lou, czyli Emilia Clarke. Znałam ją oczywiście jako Khaleesi, Matkę Smoków, itd., ale oglądając Grę o Tron cały czas marzyłam o jakiejś fajnej, sympatycznej roli dla tej aktorki, która w serialu musi być twarda i nieugięta, a u której widziałam przebłyski komediowe. 

Dlatego film mnie absolutnie zaskoczył. Nie tylko nie jest to romans, ani nie dramat, ale najwięcej elementów jest tych komediowych. Sala kinowa co i rusz wybuchała śmiechem, a ja śmiałam się razem z innymi. Oczywiście, poważny ton filmu, czyli odwiedzenie Willa od eutanazji oraz uczucie rodzące się między opiekunką a jej podopiecznym sprawiało, że i chusteczki poszły w ruch (oczywiście, że nie u mnie, bo ja mam serce z żużlu i jednie lekko zwilgotniało mi prawe oko, ale kobity płakały i pociągały nosem na całego), ale dawno nie uśmiałam się tyle na filmie. 

no popatrzcie na te miny! żródło
Emilia Clarke świetnie odegrała rolę Luizy. Jej bardzo żywa mimika, to w jaki sposób poruszała się, gestykulowała i mówiła sprawiły, że widziałam Lou jak żywą. Nie wyobrażam sobie innej aktorki do tej roli. Była idealnie zabawna, doskonała w swojej niedoskonałości i sprawiała, że nie tylko film nabierał koloru i rozpędu, ale i pozwalał widzom się z tą postacią identyfikować. No w końcu kto czasem nie popełni jakiejś gafy czy nieświadomie nie strzeli miny. 

Druga gwiazdą filmu według mnie był Matthew Lewis, który grał Patricka, chłopaka Lou. Myślę, że połowę śmiechów na sali wywoływała właśnie ta postać. Patrick ze swoim zacięciem sportowym, często absurdalnym, wiecznym trenowaniem i traktowaniem Louise po macoszemu jest takim trochę dupkiem żyjącym we własnym świecie morderczych maratonów, a Lewis świetnie pokazał to na ekranie.

Niestety, lekkim rozczarowaniem okazał się Sam Claflin, grający Williama. Rozumiem, że miał przed sobą trudne zadanie, bo jego postać może ruszać jedynie głową i w minimalnym stopniu kilkoma palcami u jednej ręki, ale tak jak twarz Clarke, czyli Luziy zmieniała się co chwilę, to Claflin miał jedną minę przez pół filmu. I nawet nie o to chodzi, że postać przez niego grana tłumi uczucia. Tutaj po prostu nie było widać żadnych uczuć. 

rodzice Willa źródło
Jeśli chodzi o świetne role drugoplanowane to wspomnę jedynie o Charlesie Dance,  który pomimo tego, że grał tutaj pozytywną role Stephena, ojca Willa, to to bezosobowe spojrzenie wyblakłych oczu sprawiało, że ciarki mnie przechodziły. Lubię tego aktora, ale tutaj chyba nie do końca pasował (choć gdyby grał postać dokładnie przeniesioną z książki to byłoby bardzo okej. W końcu Stephen w powieści nie jest taki znów krystalicznie czysty).

Oprócz dobrej gry aktorskiej muszę wspomnieć o kostiumach Clarke. Wielkie brawa dla kostiumolożki za idealne dobranie ubrań Luizy – w końcu ona nie ubiera się jak jakaś szalona bag lady, ale jak dziewczyna chcąca coś wyrazić i pomimo tego, że połączenia kolorystyczne czy wzory są nieco ekstrawaganckie to w dalszym ciągu są jedynie nieszablonowe, a nie kompletnie, że tak powiem z dupy. Pół filmu zastanawiałam się skąd wytrzasnęli takie cud buty dla Luizy, bowiem w powieści ubiera się ona prawie jedynie w charity shopach (pokażcie mi gdzie szukać takich charity shopów, no gdzie?!), ale ja obstawiałam TKMaxx. I miałam rację – kostiumy dobrane były z angielskich sieciówek, takich jak właśnie TKMaxx czy Matalan i pomieszane z rzeczami z drugiej ręki. Oprócz oczywiście spektakularnej czerwonej sukienki, bo ta samym swoim wyglądem krzyczała o stosie funciaków. 

too booby XD

Jest to świetny film, który polecam każdemu i chętnie do niego wrócę. Nie jest może przełomowy, czy szczególnie spektakularny, ale to porządna pozycja, z idealnie wyważoną ilością elementów dramatycznych i komediowych. Jedynym minusem są beznadziejnie dobrane piosenki, które były lekkim dla mnie zgrzytem w niektórych scenach.

I tak jak film dał mi te parę godzin świetnej rozrywki wypełnionej zarówno śmiechem, jak i kilkoma łzami to powieść najpierw rozerwała moje serce na kawałki, potem rzuciła nim o glebę i podeptała. Co prawda jedynie na czas czytania książki, ale zawsze.

Oczywiście, film nie mógł pokazać wszystkiego co zdarzyło się w powieści. Nie jest on bowiem wiernym odzwierciedleniem powieści, bo to nie jego zadanie. Ma on za zadanie pokazać wybrana myśl przewodnią, czyli w tym wypadku prawo do decyzji o samym sobie.

Za to w powieści mamy pełen wachlarz wątków i to momentami bardzo traumatycznych. Wyjaśnione jest dlaczego Luiza ubiera się w sposób w jaki się ubiera, a ma to na związek z traumatycznym wydarzeniem  z jej życia. Wydarzenie to miało mieć swoje miejsce również i w filmie, ale sama autorka, która ściśle pracowała z twórcami filmu stwierdziła, że po prostu „nie grało” w całej filmowej  historii.  

Świetnie pokazany jest cichy dramat rodziny w ciężkiej sytuacji materialnej, upokorzenie jakie staje się udziałem osoby, która całe życie pracowała, a teraz pomimo doświadczenia jest zbyt ”stara” na znalezienie nowej pracy. Świetnie znam to uczucie bycia „na benefitach”, kiedy jedyną chęcią jest ta utrzymywania się samodzielnie bez pomocy państwowych zasiłków. Mocniej zaakcentowana jest odpowiedzialność jaka leży na barkach Luizy nie tylko jako głównego żywiciela rodziny przez pewien czas, ale jako i tej wybawicielki od najgorszego, czyli śmierci Williama, za która ma ją oschła matka Willa. 

Tak więc powieść jest o wiele poważniejsza  w tonie, choć oczywiście bąbelkowa (tak, to chamska kalka z języka angielskiego, ale jakże odpowiednia w tym przypadku) osobowość Luizy sprawiała, że często się przy czytaniu śmiałam. W filmie Lou jest zabawna, szybciej mówi niż myśli, popełnia ciągłe gafy, a jej osobowość po prostu rozpromienia sztywny świat Williama. W książce jest to wszystko plus jeden szczegół, który jest bardzo ważny. Bo Lou jest taka lekko zwariowana, ale tak naprawdę jest taka jak inni. Co z tego, że nosi się bardziej pstrokato jak przeżywa takie same rozterki, ma wiele problemów, jak i i kompleksów (jak bycie ciągle w cieniu zdolnej młodszej siostry). Jest to postać, którą ciężko nie lubić i, która swoim entuzjazmem sprawia, że czytelnik co chwila się uśmiecha.

Trzeba również przyznać, że świetnie autorce udało się odwzorować przeciętne życie angielskiej rodziny czy może rodziny żyjącej w Anglii współcześnie, bo widziałam siebie i swoich znajomych w takich różnych detalach nadających kolorytu powieści (zwróć uwagę na różnicę między builder’s tea a lesbian tea XD).

Powoli kończąc te moje wynurzenia chcę jeszcze odnieść się do tematu przewodniego  historii Lou i Willa. O prawie do decydowania o samym sobie. Powieść zainspirowana była prawdziwa historią, oraz przypadkami z rodziny autorki osób, które wymagały całodobowej opieki. Nie ma tu zbędnego patosu czy moralizatorstwa. Jest jedynie napomnienie o tym, że każdy ma prawo do życia (a śmierć jest życia nieodłączną częścią jakbym nie patrzeć) tak jak chce pod warunkiem, że nie ogranicza w ten sposób innych. Will mimo, że jako osoba inteligentna widzi dobre strony życia osoby nawet tak sparaliżowanej jak on, to nie chce żyć w ten sposób. Nie chce być definiowany przez wózek na którym siedzi i nie chce być całe życie zależnym od innych. Taki rodzaj życia mu nie wystarcza. Chce zadecydować o jednej jedynej rzeczy, która od niego zależy – o sposobie w jaki umrze. 

świetny Patrick

William chce zdecydować o sobie i jeśli weźmie się tę sprawę pod trzeźwy osąd i odrzuci wszelkie religijne punkty widzenia to czy naprawdę możemy zabronić podejmowania decyzji trzydziestopięcioletniemu mężczyźnie? I co z tego, ze jest na wózku? Czy zabronię wybierać kolor bluzki dziewczynie w okularach, bo widzi gorzej niż ja? Lou angażuje się emocjonalnie w życie Willa i dlatego jest dla niej niemożliwy obiektywny osąd. Spotyka się za to na czatach z osobami sparaliżowanymi i ich opiekunami, które wcale nie kwestionują słuszności decyzji Willa rozumiejąc jego racje. Film wywołał wiele kontrowersji w środowiskach osób niepełnosprawnych, czy słusznie to musi osądzić każdy indywidualnie.

Z drugiej jednak strony Will jest bardzo arogancki w swoim osądzie życia Lou. Uważa, że dziewczyna z takim potencjałem (choć w sumie nie wiadomo do końca jaki to potencjał jest) powinna żyć pełnią życia zamiast gnuśnieć w małym miasteczku. Ponieważ on wie lepie, bo był, bo doświadczał, bo żył pełną piersią przed wypadkiem. William robi dokładnie to czego nie cierpi u innych – uważa, że wie lepiej, że ma prawo decydowania o losie innych. Niejako przenosi swoje marzenia i pragnienia na Lou. Do końca nie byłam przekonana czy Louise powinna rozwinąć skrzydła i zacząć czerpać z życia pełnymi garściami. Oczywiście, może na tym skorzysta, rozwinie horyzonty i może nawet nagle stwierdzi, że to małomiejskie życie jest nie dla niej. Co jednak, kiedy stwierdzi, że było jej lepiej jako kelnerce w małej kawiarni?

Wracają jednak do meritum – książka czy film? Jednak książka. Za mnogość wątków, za pogłębioną charakterystykę postaci, za ten moment, kiedy Lou dostała własnoręcznie zrobiony prezent od rodziców, która to chwila złamała mi serce. Nie znaczy to jednak, że film jest zły. O nie! Film jest świetny, bo te stroje Lou i ten Patrick! Uwielbiam, kiedy ekranizacje powieści się udają, a w tym przypadku tak się stało. I to w dodatku bez jakiejś strasznej krzywdy wyrządzonej opowiedzianej w książce historii.

fotos z oficjalnego zwiastunu


Zatem najpierw oglądnijcie sobie film, który jedynie zaostrzy Ci apetyt na więcej, a potem sięgnij po książkę. Dzięki temu już w mniejszym napięciu i nerwach co do zakończenia tej historii będziesz poznawać Lou Clark, Willi Traynora oraz całą resztę. Chyba, że lubisz napięcie i obgryzanie pazurów przy czytaniu to najpierw bierz się za książkę.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Podobała się taka forma prezentacji książki i filmu? Chciałabym napisać jeszcze o tysiącu innych rzeczy, bardziej rozwinąć niektóre wątki i wspomnieć o tych o których nie wspomniałam, ale chyba nie trzeba. Mam pomysły na kolejne „versusy”, więc dajcie znać czy jest ok. 

PS2. Ostatnio szaleję i co chwila chodzę do kina. I to tuż po premierze! Brawo ja.

M.

1 komentarz:

  1. Na mnie książka ,którą przeczytałam po obejrzeniu filmu, zrobiła ogromne wrażenie , śmiałam się i płakałam i (choć w pierwszej chwili byłam zauroczona filmem i przyznam się szczerze że obejrzałam go 2 razy w ciągu 3 dni) to później film wydał mi się odległy, okrojony z ważnych wątków z tragedii jaka rozgrywała się pomiędzy rodzicami Willa( którzy po wypadku syna ,zrezygnowali z siebie i własnego "dobra" żeby udawać szczęśliwych) ,z tego co przeżyła Lou i co wyjaśniało by poniekąd jej podejście do życia.Byłam po prostu zawiedziona. Postać Patricka wkurzała mnie niemiłosiernie, samolubny ,zapatrzony w siebie facet ,którego marzenia były najważniejsze heh cóż ludzie często są ze sobą z przyzwyczajenia i poczucia pewnej stabilności a może i jakiegoś bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o Willa to czy można się dziwić facetowi, który żył pełnią życia a nie tylko istniał, że chce zakończyć życie na tym etapie w sposób ,który wybrał (możliwie godny w jego przypadku)po wypadku ,który sprawił że wszystko co kochał się rozpadło, po którym każdy dzień , gest,wysiłek, przynosił ogromny ból i cierpienie? Rodzicom Willa , samej Lou i ludziom do o koła łatwo jest oskarżać jego postawę , mówić że jest samolubny że nie myśli o innych , ale czy Ci ludzie właśnie nie stają się równie samolubni ,myśląc bardziej o własnych potrzebach niż o jego cierpieniu?
    Nie zgodzę się też ze stwierdzeniem że Will robił to czego nie cierpiał u innych ,czyli wiedział lepiej ,i próbowal dyrygować Lou, bo moim zdaniem jest różnica w mówieniu komuś że ma żyć ,gdy tego nie chce , a czym innym jest dawanie możliwości do poszerzania horyzontów ludziom ,którzy chcą żyć a nie do końca wiedzą jak. Poza tym Will w końcu zgadzał się na propozycje Lou ,choć nie zawsze sprawiało mu to przyjemność. Dał też rodzicom pół roku co było, bardzo w moim odczuciu"odważne" biorąc pod uwagę jego samopoczucie. Najbardziej podobało mi się podejście Nathana , jako jedyny miałam wrażenie że próbował się wczuć w sytuację Willa , to on zajmował się nim najwięcej , najczęściej ,najintymniej .Widział jak cierpi i może nawet potrafił sobie wyobrazić jaki to ból.
    To on pierwszy powiedział że chciałby aby Will żył ,ale tylko gdy on sam będzie tego chciał, i moim zdaniem miał rację ,bo czy mamy prawo decydować o życiu innych z własnych samolubnych pobudek i strachu przed stratą? Każdy niech sam to osądzi. :)
    Jeśli zaś chodzi o Lou to powinna rozwinąć skrzydła i czerpać z życia jak najwięcej ,nawet gdyby miała stwierdzić że nie było warto i wrócić do rodzinnego domu, uważam że lepiej jest żałować że coś się zrobiło ,niż całe życie żałować że się nie spróbowało i zastanawiać się co by było gdyby.
    Wracając do filmu ,gra aktorska Sama Claflina mnie zahipnotyzowała , miał ograniczone pole do popisu a jednak odegrał swoją rolę na wysokim poziomie, nie tyle jego mimika co spojrzenie mówiło wszystko , kiedy był zły ,obojętny ,zimny, smutny ,gdy cierpiał i gdy patrzył na Lou z uczuciem , scena gdy żegnał się z Lou i gdy powstrzymywał się od płaczu ,prosząc ją by zawołała rodziców rozerwała mi serce na kawałki . Emilia Clarke była równie świetna ,i choć miała więcej swobody"ruchu" i mogła się bardziej wykazać ,to nie porównywała bym ich gry aktorskiej, ponieważ uważam że przy tym, jakie role mieli do odegrania , mówienie ,które z nich było lepsze czy gorsze jest krzywdzące.
    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!