czwartek, 9 czerwca 2016

„Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender” Leslye Walton




Każdy człowiek nosi w sobie historię. Nie tylko historię własnych przeżyć i dokonań, ale i również opowieść o wiele obszerniejszą, której jest jedynie małą częścią. Czasem, żeby dobrze zrozumieć siebie lub uczynić swoją historię zrozumiałą dla innych trzeba się cofnąć w przeszłość. Opowiedzieć wypadkową jakich żyć się jest, co nas stworzyło i dla kogo byliśmy drodzy.

Spójrzcie na Avę, która dla większości będzie dziewczyną, która urodziła się ze skrzydłami, dziwolągiem z dziwacznej rodziny, nastolatką, w której najważniejszy jest jej pierzasty element.

Dlatego Ava musi się cofnąć w przeszłość, aż do losów swoich pradziadków, aby pokazać, że jest częścią pewnej historii, a  nie cudacznym wynaturzeniem. Korzenie Avy sięgają Francji skąd, pod wpływem przemożnego impulsu i marzenia o american dream, wyemigrowali jej pradziadkowie. Opowiadając kolejne rozdziały historii swej rodziny Ava opowiada sagę o miłości szaleńczej, o śmierci, która pod wpływem namiętności przychodzi przedwcześnie, o niesamowitym szczęściu i o samotności. 

Z jednej strony jest to opowieść o emigrantach, którzy słono musieli zapłacić za życie w Nowym Świecie niezbyt różniąca się od innych rodzin. Ciągłe zaczynanie od nowa i sukces okupiony ciężką pracą to taka stereotypowa fabuła.  Z drugiej jednak strony, jest to baśniowa historia o tajemniczych wypadkach, o zmienieniu się w małego ptaszka, o niemożności przejścia zmarłych do innego świata, o ich ciągłej irytującej obecności, o postanowieniu zamknięcia serca na trzy spusty, o indiańskiej magii, o powolnym zanikaniu, aż do kupki prochu i o nauce latania.

Nagle okazuje się, że na tle przeżyć przodków dziewczyny własna historia Avy nie jest taka szczególna. Ot, zwykła nastolatka chcąca się zabawić z rówieśnikami, chcąca kochać i przyjaźnić się, malująca usta i farbująca włosy, taka, której serce rwie się do świata poza murami domu, z którego ma nie wychodzić. Tytuł powieści wprowadza nas w błąd. Ava jest wciąż nastolatką i wcale nie przydarza się jej nic cudownego, a i osobliwym ciężko by nazwać dramatyczne wydarzenia, które stały się jej udziałem. Cudowność i osobliwość otacza za to ją dookoła. Znajdujemy je bowiem w historiach ludzi ją otaczających – rodzinie, przyjaciołach i sąsiadach.

Autorka wykreowała niesamowity świat, wypełniony nadprzyrodzonymi wydarzeniami oraz baśniową magią, w którym granica pomiędzy tym co rzeczywiste a tym co nadprzyrodzone jest zatarta.
Czy to będziemy czytać dosłownie historię rodziny Avy czy może jednak wybierzemy bardziej metaforyczne podejście do zrozumienia wydarzeń w niej opisujących jest to lektura niecodzienna, wciągająca i przejmująca.

Historie ludzi skrzywdzonych, pozornie szczęśliwych i zaślepionych przeplatają się ze sobą pozornie nigdzie nie prowadząc i pozostawiając czytelnika w stanie zaciekawienia i rosnącego napięcia, które swoją kulminacje ma w szokującym wypadku (jeśli można to nazwać wypadkiem) Avy. Gdyby nie to, że tytułowa bohaterka robi krok w tył, przechodzi bolesną przemianę,  wiele z postaci zaludniających karty książki nie byłoby w stanie pójść do przodu. To takie swoiste katharsis, które zatrzęsło małą lokalną społecznością.

Jest to historia o dojrzewaniu i nauce życia. Nie tylko dojrzewaniu tytułowej bohaterki, ale i innych postaci. Ktoś będzie musiał nauczyć się mówić o swoich uczuciach, ktoś inny musi zdać sobie sprawę, że niedopuszczanie do siebie miłości i zatracenie się w pracy nie ochroni przed śmiercią i stratą. Ktoś inny musi dojrzeć do myśli, że świat nie kończy się na jednej kochanej przed laty osobie. Ktoś przejrzy na oczy. Wiele z postaci przedstawionych w powieści jest uczuciowymi kalekami. Teraz nadchodzi czas rozwinięcia skrzydeł i nauki latania.

Jest to powieść pięknie napisana. Szczególnie opisy są tak bardzo w punkt. Tylko, że coś mi się zrobiło, że podczas lektury cały czas miałam wrażenie, że no tak jakbym nie czytała jej własnym głosem, a ktoś by mi cicho i miękko, prawie na granicy szeptu opowiadał historię rodziny Avy. Co muszę przyznać było leciutko creepy.

Baśniowość historii o której zbyt często wspominam objawia się w nie tylko w budowaniu postaci, czyli takim skupieniu na jednej cesze lub jednym wydarzeniu, ale też rodzaju zdarzeń. Wykrawanie serca, zamienianie się w kanarka lub magiczne właściwości jedzenia są jakby żywcem zaczerpnięte z  oryginalnych baśni. 

W pewnym jednak momencie pomyślałam sobie, że nastąpi jednak odbaśniowienie powieści. Po tym co przydarzyło się Avie pomyślałam, że ten baśniowy czar czy może raczej klątwa ciążąca na jej rodzinie zniknie, a poszczególne postaci przejrzą na oczy i wszystko się wyprostuje. Autorka jednak nie zrezygnowała z elementów magicznych i, niestety, przydarzyło się to straszliwie pompatyczne, nieco zakrawające o kicz zakończenie, które jednak było dla mnie pewnym zgrzytem w tej bardzo dobrze napisanej historii. No, ale może baśniowe postaci zasługują jedynie na baśniowy finał?

Jeszcze jeden malutki minusik to historia poprzedniej właścicielki fioletowego domu Avy, która pomimo tego, że pasująca do atmosfery całej opowieści w sumie niewiele w nią wnosiła.

Polecam wszystkim, którzy nie boją się czytać smutnych historii. Lirycznych, ale i tak strasznie smutnych wypełnionych cierpieniem, niespełniona miłością, samobójstwem, śmiercią, duchami. Takie, których słodkich smutek nie zasłania nawet delikatność precyzyjnego języka i nieśmiała nadzieja.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę wygrałam  w konkursie instagramowym Wielkanocnym organizowanym przez lubieczytac.blogujaca.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!