niedziela, 31 stycznia 2016

Kurczę Czytane: „Yeti” Eva Susso & Benjamin Chaud




Nareszcie przyszła zima! Uno i Mati wybiegają na dwór pozjeżdżać z górek na deskach. Tata chłopców zostaje w domu, żeby usmażyć naleśniki na obiad. Chłopcy świetnie się bawią, ale w pewnym momencie zdają sobie sprawę, że zgubili się wśród zaśnieżonych drzew. Jak wrócić do domu? Nagle widzą jakąś wielką postać wśród drzew – to yeti! Na całe szczęście to całkiem miły stwór, który łapie chłopaków pod pachy i zanosi ich do swojej pieczary w stoku góry. Tam okazuje się, że swój przytulny dom dzieli on z jeszcze starszym yeti, który zajmuje się rzeźbieniem drewnianych sówek. Po posiłku (zupie szyszkowo - jagodowej) i odpoczynku yeti odprowadza chłopców do domu. Uno i Mati nie chcą zdradzać tacie co im się przytrafiło, ale okazuje się, że i tata ma swoją drewnianą sowę na półce!

„Yeti” zamówiłam Mimi pod Choinkę, bo w końcu to taka zimowa lektura jest. Od razu przypadła nam do gustu. Mimi podobała się trzymająca w napięciu (przynajmniej dla trzylatki) historia spotkania chłopca z yeti. Przy ostatniej ilustracji w mig skojarzyła, jeszcze za nim jej przeczytałam odpowiedni fragment, że i tata chłopców kiedyś spotkał Yeti (sowa!). Co prawda Mimi pytała, gdzie jest mama i sam fakt, że to tata przygotowuje obiad bardzo ją rozśmieszył (co chyba nie świadczy dobrze o poziomie równouprawnienia u nas w domu).

Moje serce podbiły cudnej urody ilustracje, bo jak mają mi się nie podobać jak ilustratorem jest twórca ukochanego przez wszystkich Pomelo! Mnogość obrazków nie przeszkadza jednak w odbiorze, bo wszystko jest bardzo przejrzyste.

Proste zdania, nieskomplikowana historia, ale opowiedziana z humorem, pełna ciepła i sympatyczności. Książka idealna dla dzieci 3+, bo pewnie i starszaki chętnie poznają Yeti.

Wracamy do tej historii prawie codziennie. Nie ma tu jakiejś większej filozofii, ale jest przednia zabawa, zwierzątka wychylające zza drzew, które można odszukiwać wciąż na nowo, niespotykane postaci (yeti i jego dziadek), szama w pieczarze i naleśniki! W ogóle to naleśniki to podejrzanie częsty motyw w literaturze dziecięcej – ostatnio natrafiłyśmy na nie przy czytaniu i Muminków i Pippi. Niedługo w Anglii jest Pancake Day – przypadek?

Acha, a tak na początku to Mimi bała się yeti, bo podobno „moldy mają stlasne”, ale teraz się do tego nie przyznaje. 

Yecik, plecik, fircybecik,
Mała Mimi i kura Mania.


Eva Susso i Benjamin Chaud to autorzy książek takich jak ‘Binta tańczy”, „Lalo gra na bębnie” i „Babo chce” jak głosi tekst z tyłu okładki. Niestety, nie miałyśmy szansy zapoznać się z tymi pozycjami, choc po „Yeti” coś czuję, że to wielka szkoda jest. Może nadrobimy.

piątek, 29 stycznia 2016

‘The Miniaturist’ Jessie Burton („Miniaturzystka”)




Akcja „Miniaturzystki” rozgrywa się w siedemnastowiecznym Amsterdamie, który przeżywa swój rozkwit dzięki handlowi. Z jednej strony miastem rządzi pragmatyczna chęć zarobku, a jego mieszkańcy na wiele potrafią przymknąć oko jeśli w perspektywie mają wizję wzbogacenia się. Z drugiej jednak miastem rządzi też religia i jej surowe nakazy. Mimo, że praca jest pozytywnie postrzegana, bo lenistwo przybliża do wiecznego potępienia to nawet ci z najbardziej wpływowych i bogatych kupców muszą postępować zgodnie z nauczaniem pastorów. 

Takim właśnie kupcem jest Johannes Brandt – charyzmatyczny, bogaty i wpływowy. Po szybko zaaranżowanym małżeństwie z młodszą od niego o dwadzieścia lat dziewczyną ze wsi, Petronellą Oortman, jego życie miało być perfekcyjnym odbiciem ideału amsterdamskiego kupca.

Niestety, kiedy Nella, jak nazywano osiemnastolatkę w domu rodzinnym, przybywa do swojego nowego domu  w dostatniej dzielnicy miasta to nie mąż wita ją w drzwiach. Robi to jego niezamężna, zawsze ubrana na czarno siostra, Marin, bez uśmiechu na ustach za to z cierpkim słowem zawsze w pogotowiu.
Okazuje się, że jej świeżo poślubiony małżonek nie jest zbytnio zainteresowany pożyciem małżeńskim i trzyma Nellę na dystans dzieląc swój czas między podróże, biuro na mieście i pracę za zamkniętymi drzwiami swojego gabinetu.

Od pierwszych dni Nellę uderza dziwność tego domostwa. Oschła Marin, niezainteresowany nią Johannes i dwójka służących – pyskata Cornellia i Otto, którego ciemny odcień skóry wzbudza wiele zamieszania na ulicach Amsterdamu.

Kiedy Nella dostaje swój prezent ślubny od męża, którym jest miniatura jej nowego domu gotowa do urządzenia, odczuwa to jako bolesny afront. Zazwyczaj takie repliki są zabawkami dziewczynek, które mają się na nich uczyć gospodarowania. Nie mają jednak nic innego do roboty dziewczyna postanawia urządzić swój domek. Zamawia miniaturowe wyposażenie u rzemieślnika znalezionego w książce z ogłoszeniami. 

Jednak oprócz zamówionych przedmiotów dostaje też kilka ekstra, które niepokojąco oddają prawdziwe wyposażenie domostwa Brandtów. Nadchodzą kolejne paczuszki wypełnione idealnie oddającymi rzeczywistość przedmiotami oraz laleczkami perfekcyjnie odwzorowującymi domowników. Co więcej, przedmioty te wydają się przepowiadać przyszłe wydarzenia. Jak to możliwe, że ten nieznany nadawca tak świetnie orientuje się w sprawach rodziny Brandtów? Czy tajemnicza miniaturzystka jest nauczycielką Nelli czy może tworzy los dziewczyny? Niepokój i ekscytacja towarzyszą kolejnym przesyłkom mimo, że wprowadzając zamęt w głowie dziewczyny, która musi poradzić sobie w domu, który składa się z wiecznych szeptów, nieoczekiwanych odgłosów, nocnych odgłosów kroków na schodach i tajemnic, mnóstwa tajemnic, do których wciąż dochodzą nowe. 

Niezwykła to książka. Duszna i ciężka atmosfera panująca w domu Brandtów już od pierwszych stron powieści sprawia, że oczekiwałam niebezpieczeństwa czy tragedii dotykającej ten dziwny dom. Powoli razem z Nellą odrywałam kolejne tajemnice, których ciężar co raz bardziej utwierdzał mnie w mniemaniu i nieuchronnym upadku rodziny. Jednak przeplatane jest to błyskami nadziei.  Niektóre tajemnice zostają rozstrzygnięte prawie na samym końcu opowieści i okazuje się, że nic nie jest takim jakie się wydaje. Ciężko powiedzieć czy zakończenie powieści jest pozytywne czy nie, na pewno nie ma typowego happy endu.

Sama historia dotyka tak trudnych problemów jak znajdowanie własnego miejsca w życiu, walka z własnymi słabościami, trudność przyznania do błędu, jak i wieczna pogoń za przyjemnościami. Najważniejszym jednak problemem wydaje się być zagadnienie wolności. Czy możliwe jest być prawdziwie wolnym? Jak obejść przeszkody spowodowane przez narzucone przez społeczeństwo, religię i prawo reguły? Czy warto jest łamać te reguły po to, aby zaznać chwilki wolności? Czy dla tych ulotnych chwil warto ryzykować nie tylko dobro własne, ale i swoich bliskich?

Egoizm bohaterów, ich hipokryzja i niepotrzebna upartość w działaniu sprawiają, że ciężko jest ich polubić. Skomplikowane postaci takie jak wydająca się, aż do przesady bogobojną Marin czy trzymający uczucia w środku Otto oraz skomplikowane, spiętrzone relacje między domownikami przeplata tajemnicza postać miniaturzystki, która wydaje się być nie z tego świata, trochę magiczną, na pewno niebezpieczną postacią. To wszystko sprawia, że pomimo tego, że nie jest to książka miła, łatwa i przyjemna, ale po pierwszych trudnościach z zagłębieniem się w akcję była to zaskakująco szybka i wciągająca lektura.

„Miniaturzystka” jest na pewno godną polecenia, wciągającą lekturą pomimo swoich minusów, takich jak niezrozumiałe dla mnie uczucie Nelli do Johannesa w drugiej części powieści, jak i siła oraz wiedza dziewczyny jak odnaleźć się w skomplikowanym świecie miasta, w którym każdy wie wszystko o każdym podczas kiedy przecież Petronella znała do tej pory jedynie proste, wiejskie życie.

Polecam wszystkim outsiderom, którym wydaje się, że nigdy nie znajdą swojego miejsca w życiu oraz tym, którzy się nie boją odkrywania brudnych prawd i kolejnych tajemnic wśród zapachów gałki muszkatołowej i szelestu map świata z jeszcze białymi  na nich plamami.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

 Książkę przeczytałam w ramach akcji wyczytywania zapasów książkowych.

sobota, 16 stycznia 2016

Kurczę czytane: ‘Moomin and the Moonlight Adventure’ na podstawie opowieści Tove Jansson




Co robią Muminki, kiedy po wielu dniach słoty wreszcie wychodzi słońce? Płyną na wycieczkę! Niestety, przygotowania zajmują wiele czasu. Tatuś Muminka musi wybrać odpowiedni kapelusz, który nie dość, że wpasuje się w jego gusta to jeszcze będzie odpowiedni na okazję. Mama Muminka i mała Mi przygotowują piknik, czyli ciasto i sok są obowiązkowe. A Migotka nie może zdecydować się, który strój będzie najbardziej odpowiedni. Różowy, błękitny czy może jeszcze jakiś inny? Kiedy wszyscy są gotowi okazuje się, że słońce już zaszło. Nie ma jednak co się smucić, bo przecież przygoda przy świetle księżyca jest równie przyjemna. Co więcej, w czasie podróży na samotną wyspę Muminek będzie miał okazję wykazać się odwagą podczas wyławiania skarbu dla Migotki.
Kolejna historia o Muminkach bazowana na tych stworzonych przez Tove Jansson, która podbiła serce małej Mimi. Ona nigdy nie oglądała bajek, ja nie mam oryginalnych książek, ale te proste opowieści zawsze się jej podobają. Od dawna też wzdycha do pluszowych maskotek Muminków, ale jak matka obrabuje bank tudzież wygra na loterii to wtedy kupi, bo drogie okrutnie.
Ilustracje proste, pełne kolorów współgrają pięknie z  tekstem nieskomplikowanej historii o księżycowej przygodzie Muminków. Ale i tak najważniejsze są tutaj ich postacie, które mała Mimi ciągle całuje i przytula, aż strach bierze czy książka będzie nadawać się do oddania do biblioteki.
Mimi ma też jakiś primer w Polsce z Muminkami i pomimo tego, że jest on o wiele zbyt prosty dla niej to i tak z chęcią do niego wraca przy każdej wizycie u dziadków. Magia Muminków po prostu.
Książki te mają charakter głównie, że tak powiem rozrywkowy, bez moralizatorstwa, ale i bez prostactwa. Jest Muminek, jest klasa. Szczerze mówiąc nie mam zbyt wiele do napisania na ich temat, ale gorąco polecam wszystkim dorosłym, którzy chcą w dzieciach zaszczepić miłość do Muminków.
Pozdrawiamy,
Mała Mimi i Kura Mania.

czwartek, 14 stycznia 2016

‘Lola and the Boy Next Door’ Stephanie Perkins (Anna and the French Kiss #2)




Poznajcie Lolę, początkującą projektantkę ubrań, urodzoną krawcową, która może nie wierzy w modę, ale na pewno wierzy w kostium. Jest również siedemnastolatką, która ma bardzo opiekuńczych rodziców i chłopaka, który jest rockmanem.

Lola ma również trochę bolesnych traum ukrytych w szafie z jej kostiumami, ale jakoś sobie ze wszystkim radzi. Lub tak się jej tylko wydaje.

Jej życie, które dzieli na spotkania z chłopakiem Maxem, pracą w kinie, szkołą i życiem rodzinnym rozpada się, kiedy dowiaduje się o powrocie dawnych sąsiadów. W lawendowym domu obok znów zamieszkują Bellowie, z których córką przyjaźniła się w dzieciństwie, a z jej bratem bliźniakiem łączy ją jakieś bardzo bolesne wspomnienie.

Czy Lola ogarnie swoje rozsypujące się życie? Jaką tajemnice chowa przed światem? 

Lola, czyli Dolores, to kolorowy ptak. Wychowywana przez dwójkę surowych i lekko nadopiekuńczych ojców codziennie zakłada na siebie kolejne kostiumy – kolorowe peruki, suknie balowe i te vintage, stroje kelnerki, w stylu Kleopatry okraszone toną błyskotek, brokatem i mocnym makijażem. Kwestia czy kostiumy te skrywają prawdziwą Lolę czy raczej ją uzewnętrzniają przewija się przez całą powieść.
Tak jak przesadzony jest ubiór Loli tak samo przesadzone jest jej zachowanie. Oczywiście, dziewczyna ma prawo do lekko wyolbrzymionych reakcji, bo ma jedynie siedemnaście lat, ale to jak zachowała się na wieść o ponownym wprowadzeniu się dawnych sąsiadów świadczyło o jakiejś naprawdę straszliwej traumie, której doświadczyła w lawendowym domu obok. 

Nie jest to jednak thriller ani powieść psychologiczna, więc nie oczekuj żadnych drastycznych prawd, które wyjdą na światło dzienne. Z drugiej jednak strony sama główna bohaterka przyznaje, że lubi otaczać się swoim złym nastrojem, zanurzać w niego i go drążyć. I tak właśnie zrobiła ze wspomnieniem o tym co wydarzyło się między nią a Cricketem Bellem.

Odchodząc od lekkiego atmosfery pierwszej części z cyklu, czyli ‘Anna and the French Kiss’ autorka wprowadziła trochę cięższych tematów.  Patologiczni rodzice Dolores, nowa rodzina stworzona przez jej wujka i jego partnera (czy męża), ciężkie doświadczenia pierwszej miłości, problem różnicy wieku między Lolą a  Maxem oraz zarysowany problem tożsamości i obciążenia genetycznego paradoksalnie sprawiły, że zamiast dodać książce głębi, jedynie pociągnęły ją w dół.

Nie biorę za minus faktu, że jest to opowieść nierealistyczna, bo to właśnie sprawiło, że tak bardzo spodobała mi się ‘Anna…’. Taka lekka historia żywcem wzięta z marzeń nastolatki. Tak samo i w drugiej części bohaterowi pomimo pewnej stereotypowości nie są osobami, które spotykamy na co dzień (a przynajmniej ja nie spotykam). Cricket Bell, sąsiad Loli, jest bratem bliźniakiem łyżwiarki figurowej, która ma szansę na Olimpiadzie, a sam jest zdolnym konstruktorem. Rodzina to potomkowie słynnego Abrahama Bella, czyli człowieka, który opatentował pierwszy telefon. Max to taki typowy rockman, szorstki w obyciu, ale czytający ciężkie filozoficzne dzieła i z rozczulającymi tatuażami. Sama Lola to kolorowa papuga, która może i jest spotykana w San Francisco, w którym dzieje się akcja, ale nie w moim zaścianku. 

Największym jednak minusem jest brak humoru w tej powieści. Podczas czytania pierwszej części chichotałam jak hiena, a towarzysząc Loli w jej przygodach czasem jedynie słabo się uśmiechnęłam. Dobrze, że chociaż znów spotkałam się z Anną i St. Clairem, którzy pracują razem z Lolą w kinie.

Lola jako główna bohaterka była momentami dosyć irytująca. Jej niepotrzebne kłamstewka, którymi karmi zarówno rodziców, jak i swojego chłopaka, sprawiały, że miałam ochotę nią potrząsnąć. Rozumiem to, że każdy musi nauczyć się życia na własnych błędach, a czasem zrozumienie swoich uczuć jest najtrudniejsze dla siebie samego (mimo tego, że wszyscy dookoła widzą je jak na dłoni), ale trzeba być też uczciwym człowiekiem. Nawet jak się ma siedemnaście lat i jeszcze nie wie się kim się jest tak do końca. 

Uroczy był za to Cricket. No może oprócz jego dziwnych wątów co do jego dziedzictwa. Ale to sami przeczytajcie. No i te jego ubrania, psia jego mać. Może Loli się podobały, ale mój ci on nie jest.

Nie jest to zła opowieść. Jest średnia. Wprowadzenie wątków cięższych, bardziej realistycznych (czyt. matka-alkoholiczka) przy jednoczesnym braku dowcipu zabiło tę powieść. Co innego, gdyby w zamyśle była to powieść z gatunku tych szarpiących za flaki, opowiadających o patologii, życiu w biedzie, itp. A przecież to lekka historia o nastolatkach. 

Polecam tym, którzy lubią lajtowe historie o miłosnych trójkątach oraz tym, którzy wierzą w siłę pierwszej miłości.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Mój pierwszy tekst o tej powieści ociekał jadem. Przy nim ocet to był kompot truskawkowy babci. Zrzucam to na karb maku, który tego dnia gotowałam i podjadałam przy przygotowaniu masy do makowca. Chyba, że wyszła po prostu moja wredna natura i tyle. Teraz starałam się hamować, bo przecież to nie jest zła książka, ale po prostu rozczarowująca. I jest mi z tego powodu przykro.

PS2. No muszę o tym napisać, po prostu muszę. Jak bardzo sensowne jest to, że dziewczyna rozmawia z księżycem, na głos, przy otwartym oknie analizując swoją trudną i skomplikowaną sytuację uczuciową, kiedy jedna z osób, która tę sytuację spowodowała mieszka w sąsiednim domu oddalonym o metr, okno w okno? No właśnie.

M.

środa, 13 stycznia 2016

Zbrodnia w Kurniku: "Śmierć Achillesa" Boris Akunin




Kiedy Erast Fandorin wraca po kilkuletnim pobycie z Japonii czeka go bardzo przykra niespodzianka. Tuz po przyjeździe dowiaduje się o śmierci swojego dawnego towarzysza, generała Sobolewa. Ten dzielny żołnierz, bohater wojny w Turcji opisany w drugiej części przygód Fandorina pt. „Gambit turecki” zmarł jakoby na atak serca w sytuacji bardzo nie wyjściowej, czyli podczas romantycznego tete-a-tete z pewną damą o szczególnej opinii. 

Fandorin przydzielony generałowi-gubernatorowi Moskwy nie wierzy w śmierć naturalną dawnego przyjaciela i postanawia przeprowadzić wnikliwe śledztwo. Nie wie jeszcze, że sprawa śmierci białego Achillesa jak nazywano powszechnie Sobolewa wplącze go w intrygę gęstą od niebezpiecznych postaci, szpiegów, zakochanych kobiet oraz zahaczającą o najwyższe stanowiska rosyjskie. Oprócz tego, Fandorin stanie oko w oko ze swoim nemezis, które złamało jego serce i spowodowało przedwczesna siwiznę u tego młodego człowieka wiele lat wcześniej.

Od ostatniego spotkania z Fandorinem mija aż sześć lat. Wraca do swojej ojczyzny bogaty w doświadczenia, wypełniony nowymi ideami i przyzwyczajeniami zaczerpniętymi z japońskiej kultury. Jest outsiderem, który musi zapracować na dobrą opinię, ponieważ to co można wyczytać w jego aktach jest supertajne i bardzo niejasne. 

Nie wraca jednak sam, o nie! Ma wiernego towarzysza, który w ramach spłaty honorowego długu, pomaga Fandorinowi nie tylko jako służący, ale i partner w walce z morderczymi  umiejętnościami. Masa, bo to o nim mowa, jest po prostu niezrównany. Fragmenty poświęcone temu egzotycznemu jak na moskiewskie warunki człowiekowi rozbawiają do łez. Pokazują również jak różna jest kultura japońska od rosyjskiej czy europejskiej co oznacza nie tylko inny styl zachowania, ale i hierarchię wartości czy ideał kobiety. To zagadnienie poruszone również było we wcześniejszej części pt. „Lewiatan”. 

Z napięciem śledziłam skomplikowana wędrówkę Fandorina ku prawdzie, a w momencie kiedy myślałam, że już za kilka stron wszystko się wyjaśni czekała mnie prawdziwa niespodzianka. Jaka? A nie powiem, sami sobie sprawdźcie. 

Jest to świetna powieść łącząca elementy akcji, romansu, powieści obyczajowej i politycznego spisku. Czyli jak zawsze u Akunina dzieje się bardzo wiele. Ten, kto szuka w powieściach szuka psychologicznej głębi będzie zawiedziony przygodami Fandorina, które skupiają się bardziej na akcji. Nie oznacza to jednak w żadnym razie płytkich, jednowymiarowych bohaterów, o nie! Każda jednak postać jest narysowana zdecydowanie, kolorowo i mięsiście i od razu zapada w pamięć. Perełeczka, po prostu.

No dobra, jest jeden mały minusik. Pewna osoba, której nie chcę nazywać, coby nie popsuć przyjemności czytania, a której życiorys poznajemy w drugiej części książki jest po prostu pod zbyt łaskawą gwiazdą urodzona. Szczęście wręcz mityczne.

Polecam wszystkim, którzy żądni przygód mają ochotę wybrać się w wędrówkę po zakazanych rejonach Moskwy oraz raptusom szukającym sposobów na uspokojenie.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Poprzednie części: