czwartek, 30 października 2014

‘The Hellbound Heart’ Clive Barker




Zbliża się Halloween, więc postanowiłam wybrać jakąś szczególną książkę na ten czas. Wybór był trudny, ponieważ swego czasu czytałam horrory i fantasy na kilogramy. Potrzebowałam czegoś co miałoby i elementy nadnaturalne i sprawiłoby, że ciary przechodzą czytelnika po plecach. Wybór padł na Clive’a Barkera, ponieważ jest autorem, który miesza w swoich dziełach elementy horroru i fantasy w jeden z najlepszych i najciekawszych sposobów. 

Ten brytyjski autor zaczął swoją karierę serią opowiadań zebranych w  Books of Blood 1-6. Historie maja miejsce w świecie współczesnym zaludnionym zwykłymi ludźmi, którzy wikłają się w nadnaturalne i przerażające wydarzenia. Połączyły one klasyczne tematy fantasy z seksem, przemocą, bólem i religią. Pomimo tego, że to właśnie Books of Blood przyniosły autorowi popularność i szacunek nie tylko czytelników, ale również pisarzy takiego kalibru jak Stephen King i China Mieville, to wybrałam dla Was książkę napisaną przez Barkera w 1986 roku pt. ‘The Hellbound Heart’.

Jest to opowieść o Franku Cottonie, egoistycznym młodym mężczyźnie, którego życie to ciągła pogoń za różnymi przyjemnościami. Kiedy już wydawało mu się, że nie ma na świecie nić nowego czego mógłby doświadczyć, a nuda zaczęła się wkradać w jego codzienne życie, natknął się na tajemniczą opowieść o pewnym pudełku. Skonstruowane zostało przez Francuza Lemarchanda, a po jego otwarciu można doświadczyć nowych, ekstremalnych poziomów zmysłowych doświadczeń. Frankowi udaje się odnaleźć ten puzzle box, a po pewnym czasie odgaduje jaka konfiguracja go otwiera. Otwarcie pudełka otwiera również przejście nazywane the Schism, z którego korzysta rasa z piekła – Cenobici. Ich ciała są poprzekłuwane haczykami różnych rozmiarów, odsłonięte nerwy są wciąż drażnione, skóra poprzecinana i ponaciągana w różne strony. Pomimo tego przerażającego widoku Frank chce przystać na ofertę Cenobitów, którzy zaproponowali mu doświadczenia tego czego i oni doświadczają – najwyższej rozkoszy. Z początku mężczyzna był zadowolony – jego zmysły niesamowicie się wyostrzyły. Wyczuwał najlżejszy zapach, najdelikatniejszy dotyk i najcichszy dźwięk. Następnie wspomnienia zalały umysł Franka z siłą nieporównywalną do realnych doświadczeń. Kiedy myślał o kobietach, intensywność przywoływanych zdarzeń sprawiła, że Frank nie zdając sobie sprawy z tego co robi zaczął się masturbować w jednym z pokojów rodzinnego domu. Kiedy uznał, że to za dużo dla niego i chyba osuwa się w szaleństwo, wszystko się nagle skończyło. Zobaczył kobietę, strasznie zdeformowaną i siedzącą na stosie gnijących głów, której rozłożone nogi pozwalały dojrzeć krocze – to ona właśnie stała za tymi wszystkimi seksualnymi doznaniami, których doświadczył mężczyzna przed momentem. Powiedziała, że to były jedynie senne marzenia dając do zrozumienia, że teraz dopiero doświadczy on prawdziwych doznań.

Jakiś czas później do domu odziedziczonego po dziadkach wprowadza się brat Franka, Rory z żoną Julią. Julia, pomimo małżeństwa, wraca czasem w myślach do Franka, o którym słuch zaginął, ponieważ na tydzień przed swoim ślubem uprawiała z nim gwałtowny seks. Kiedy kobieta przeprowadza remont w domu, zacina się w palec w jednym z pokojów. Pokój ten ma dla niej szczególny urok. Jest w nim chłodniej niż w reszcie domu, ale Julia lubi się tam chować przed całym światem. Krople krwi, które upadły na podłogę, obudziły Franka, którego pewna część została w pokoju razem z jego spermą. Frank jest niematerialny, ale nie jest duchem. Jest jakby obecnością, która chce uciec przed strasznymi Cenobitami. Okazało się, że dla Cenobitów to ból i cierpienie jest najwyższą rozkoszą, a Frank nie był w stanie już tego znieść. Początkowo Julia jest w stanie usłyszeć jedynie szept Franka, ale zgadza się mu pomóc mając w głowie wizje brutalnej seksualności, która w dziwny i chory sposób ją we Franku pociąga. Flirtuje ona z mężczyznami i zaciąga ich do pokoju, gdzie wbija im nóż w serce. Krew odżywia Franka dając mu ludzką formę. W taki sposób zabija czterech mężczyzn. Jej przyjaciółka, Kirsty, podejrzewając, że Julia ma romans udaje się do jej domu, a tam odkrywa Franka, strasznego potwora, w na w pół ludzkiej postaci. Od tego momentu akcja przyśpiesza, staje się jeszcze bardziej krwawa, obrzydliwa i wypełniona przemocą. 

Jeśli uda się nam po pewnym czasie otrząsnąć z tego ogromu krwi, spermy i cierpienia możemy dostrzec, że autor stworzył całkiem ciekawą filozofię, która bazuje na stwierdzeniu, że to ból daje największą przyjemnością. Przecież czasem podczas doświadczania wielkiej radości i szczęścia aż czujemy ból w piersiach. Dlatego więc dla Cenobitów nie ma żadnej różnicy między cierpieniem a szczęściem, ponieważ dają one taki sam efekt. I dlatego więc rasa ta ma tak strasznie okaleczone ciała – haki przekłuwają ich skórę, gwoździe wbite są w czaszkę. Czasem maja ciała poprzeszywane łańcuszkami. Z drugiej jednak strony ich pojawienie się zwiastuje zapach wanilii i dźwięk dzwoneczków, który z początku miły uchu stopniowo staje się nie do zniesienia. Tak samo jest  z pudełkiem Lemarchanda, które jest pięknie skonstruowane, a prowadzi prosto do piekielnych głębi. 

Postacie są skonstruowane w dosyć przewidywalny sposób zgodny zresztą z tradycją powieści gotyckiej. Kirsty jest niewinna i naiwna, Frank to niebezpieczny i zły bohater, Rory ma dobra naturę, a Julia to pomocnica tego złego, pozbawiona skrupułów. 

Spotkałam się  z wieloma negatywnymi opiniami na temat tej książki. Posądzana była ona o tanie epatowanie seksem i przemocą, po to by zszokować czytelników i zyskać popularność. Ja jednak zobaczyłam w niej coś więcej. Ile ludzi jest takich jak Frank, którzy nie dostrzegając tego jak wiele mają wciąż pożądają więcej i więcej. Ilu ludzi za wszelką cenę chce spełnić swoje marzenia, nie dostrzegając jak bardzo egoistyczne one są. Frank robi to na co ma ochotę w sposób zupełnie nieskrępowany dlatego zostaje ukarany jak najsurowiej. Barker używa obrazu piekła personifikując go w postaciach Cenobitów, ponieważ jest on osobą religijną i wbrew obiegowej opinii często zawiera chrześcijański przekaz w swoich dziełach.
Jest to bardzo mocna, wstrząsająca książka, która sprawia, że zaczynamy myśleć czy naprawdę nasze zwykłe życie jest aż tak nudne jakie myśleliśmy. Prześwietna, krwawa lektura. Nie jest to lektura na hamerykańskie, cukierkowe Halloween, ale na noc, w której bramy piekła się otwierają, a na powierzchnie wychodzą przerażające kreatury. 

Polecam również filmy nakręcone na bazie książek a noszące tytuł bodajże „Hellraiser”. Mimo, że różnią się poziomem warte są obejrzenia (jesli ktoś lubi taka dawkę przemocy, krwi i piekła).

Polecam wszystkim hedonistom, żeby zobaczyli co ich może czekać w przyszłości oraz miłośnikom kaszanki i krwistych steków.

Pozdrawiam,

Kura Mania.

poniedziałek, 27 października 2014

‘The Grass Is Singing’ Doris Lessing ("Trawa śpiewa")






‘I have been ill for years,’ she said tartly. ‘Inside, somewhere. Inside. Not ill, you understand. Everything wrong, somewhere.’

Mary wychowała się na afrykańskiej prowincji. Jej matka zajmowała się domem, a ojciec pracował na kolei.  Dziewczynka nienawidziła kolejnych małych, biednych chatek, które z powodu licznych przeprowadzek zlały się w pamięci Mary w jeden koszmar biedy i upokorzeń. Do tego ojciec, wiecznie pijany, wydający pieniądze, które powinny zostać wydane na nią i na jej rodzeństwo na kolejne butelki kupowane w lokalnym sklepie. I matka, wykradająca pijanemu mężowi z kieszeni to co zostało z jego zarobków. Ciągłe awantury o pieniądze to prawie jedyne co Mary pamięta z dzieciństwa. Kiedy zaczęła szkołę z internatem było to dla niej jak zbawienie. Wyrwała się z domu do ludzi, do koleżanek. Dlatego kiedy szkoła się skończyła postanowiła znaleźć pracę w mieście. Została sekretarką. Spędzała dnie w pracy, którą lubiła, a popołudnia i wieczory na wyjściach do kina, kolacjach w restauracjach i przeróżnych zabawach. Zawsze miała jakiegoś sympatycznego towarzysza, który traktował ja jak równą koleżankę. Mieszkała w klubie dla młodych kobiet, gdzie dzieliła pokój z inną samotną dziewczyną. Wszyscy w mieście ją znali i lubili. Tak mijały lata. Mary nie zauważyła kiedy skończyła trzydziestkę. Próbowała o tym nie myśleć – dalej się beztrosko bawiła, ubierała jak dziewczynka i nie myślała o przyszłości. Dopiero jedna podsłuchana przypadkowo rozmowa uświadomiła jej co myślą o niej znajomi. Lekko podśmiewali się z jej infantylnych sukienek, lekkiego stylu życia, podsumowując, że nigdy nie wyjdzie za mąż, bo Mary nie jest taka. Uderzyło to kobietę w tak mocny sposób, że już nigdy po tej rozmowie nie była dawną sobą. Zaczęła podświadomie szukać męża, ale wszelkie męsko-damskie kontakty brzydziły ją. Męczyła się w piekle niezdecydowania i upokorzenia. Aż pojawił się Dick. Ubogi rodezyjski farmer, który zapragnął się ożenić. Zobaczył Mary w kinie i od tej chwili nie był w stanie przestać o niej myśleć. Mary z ulgą przyjęła obecność Dicka. Widać było, że ją uwielbia, a ona wreszcie mogłaby zamknąć buzie ludziom i pokazać, że właśnie jest taka, że nadaje się na żonę. Mgliste wyobrażenia o życiu na farmie zostały bardzo szybko skonfrontowane z bezlitosną rzeczywistością. Farma Dicka składała się kilku poletek, na których uprawiał on kilka różnych roślin. Domek składał się z dwóch izb przedzielonych zasłona, kuchni i mało używanej łazienki. Nie było sufitu, a jedynie blaszany dach rozgrzewający się do białości. Kilka sztuk mebli dopełniały szafki zrobione ze skrzynek i kartonów. Wszystko to było ubogie i brzydkie, żywcem przeniesione z dzieciństwa Mary. Początkowo kobieta starała się nadać domkowi charakteru i piękna. Ze swoich niewielkich oszczędności nakupiła materiałów, kilka bibelotów, szyła i haftowała na potęgę, żeby tylko czymś się zająć. Nawet wybieliła ściany, sama, bez żadnej pomocy. 


http://www.rhodesia.me.uk/GoldenDawn.htm



W pewnym jednak momencie beznadziejność życia na ubogiej farmie dopadła ją. Jedynym zajęciem Mary, które sprawiało, że odżywała było ciągle besztanie, poprawianie i psychiczne znęcanie się nad kolejnymi czarnoskórymi homeboys, najętymi do pomocy w domu. Rozeszła się wieść, że Mary nie potrafi odpowiednio traktować swoich służących. Wynajdowała im prace bez sensu i twardo egzekwowała swoje rozkazy. W zapamiętaniu zapominała o tym, że nawet czarny homeboy musi jeść. A Dick? Uganiając się za kolejnymi mrzonkami, pomysłami bez sensu dotyczącymi kolejnych upraw, hodowli pszczół, itp. ciągle tracił pieniądze. Nie było ich na urządzenie domu, nie było na porządne sufity, które pozwoliłyby na wytrzymanie niesamowitego upału panującego w porze suchej. Porażka za porażką, to było życie Dicka. I ciągła myśl, że może w następnym sezonie się poszczęści, że może spłacą część długów, że może pojadą na wakacje. Mary jednak przestała wierzyć słowom Dicka widząc jego wieczną bezradność i niechęć do bardziej skomplikowanych, ekspansywnych upraw takich jak uprawa tytoniu. Kiedy farmer zachorował to Mary wyrwawszy się z apatii zajęła się robotnikami. Była twardym i bezlitosnym bossem – nie żartowała z Afrykanami jak Dick, nie dawała im chwili odpoczynku, wszędzie nosiła ze sobą trzcinkę do bicia. Jej stosunek do rdzennych mieszkańców Rodezji był miksem obrzydzenia, nienawiści i wszechogarniającego lęku. Kiedy jeden z pracowników, Moses, zrobił sobie kilkuminutową, ona uderzyła go trzcinką w twarz. Przez chwilę odczuwała straszny strach, że ten wielki czarny Afrykańczyk również ją uderzy. Tak się jednak nie stało. Moses wrócił do przerwanej pracy jak gdyby nic. Jakiś czas później kiedy Mary znów została bez pomocy domowej, Dick, który stracił już do niej cierpliwość, dał jej do pomocy Mosesa. Zapowiedział, że ma powstrzymać swoje fochy i zatrzymać Mosesa. Od tej chwili nastał przedziwny okres w życiu Mary. Napięta atmosfera w domu między Mary coraz bardziej popadającą w bierność i szaleństwo a Mosesem, który mimo, że cicho i perfekcyjnie wykonywał swoje obowiązki, wzbudzał w Mary przeraźliwy strach. Można powiedzieć, że trzymał ją w szachu nie wspominając o tamtym uderzeniu. Co więcej, Mary zobaczyła w nim człowieka z czego nie zdawała sobie sprawy, ale wzbudzało to w niej niepokój. Biali w tamtym czasie zwykli byli widzieć w Afrykanach zwierzęta rolne traktowane niewolniczo i skromnie wynagradzane. Moses zaś zadawał pytania i to w języku angielskim co było niedopuszczalne i traktowane za ordynarne. Nie podobało mu się to, że obserwowała go podczas jego prysznica, uznając, że należy mu się prywatność. Stupor Mary połączony  bojaźliwym lękiem wytworzyły mieszankę, która doprowadziła ją do popadnięcia w obłęd i wytworzenia przedziwnej, niezdrowej relacji między nią a Mosesem, która mogła zakończyć się tylko w jeden, tragiczny sposób.

Książka zaczyna się śmiercią Mary. Wiemy więc jak skończy się jej historia, ale autorka pokazuje nam co doprowadziło do tego tragicznego wydarzenia. Widzimy jak nieszczęśliwe dzieciństwo Mary wpłynęło na jej dorosłe życie. Brak miłości między rodzicami i ich wieczne kłótnie sprawiły, że z własnej woli nigdy by nie zawarła małżeństwa, ponieważ nawet nie dopuszczała do myśli takiej możliwości. Mary po prostu wypierała ze świadomości rzeczy, które były dla niej nieprzyjemne – idea małżeństwa, seksualność, męskość utożsamianą ze znienawidzonym ojcem. 

Twarde życie na farmie uzewnętrzniło ukryte cechy kobiety zmieniając ją z beztroskiej dziewczynki w nieprzystępną, złośliwą jędzę. Nagle uświadomiła sobie, że nie żyje własnym życiem, a stała się własną matką, niezadowoloną z życia i przygniecioną ciężarem biedy. Również nieudana ucieczka Mary do miasta, z dala od Dicka i jego farmy, odarła ją z marzeń o powrocie do pracy sekretarki, które hołubiła wiele lat. Dodatkowo kolejne porażki Dicka, jego niemożność ogarnięcia farmy i życia, sprawiły, że Mary w pewien dziwny, chory sposób przestała zauważać życie na farmie.

Kolejna przemiana Mary pod wpływem obecności Mosesa w osobę żyjąca w sferze marzeń, mówiąca do siebie i popadająca w bierność na długie godziny napawała mnie niepokojem. Atmosfera zrobiła się gęsta, nieprzyjemna, mroczna. Zamknięta w swoim szaleństwie prowadziła fikcyjne życie coraz bardziej oddalone od rzeczywistości.

Czy gdyby Mary pogodziła się z życiem na farmie i nie przejmując się własną dumą uczestniczyła w życiu społecznym od którego się zdecydowanie odcięła, skończyłaby inaczej? Może. Jednak sam charakter Mary, który nie pozwalał na głębsze związki, a dzięki któremu ona po prostu nie zauważała tego co jej się nie podoba lub co jest złe, nie dawał nadziei na wdrożenie się do życia na farmie. Mary nie była wstanie przewidzieć swojej przyszłości na farmie stawiając sobie za cel małżeństwo, a życie po ślubie było jedynie mglistym wyobrażeniem. Całe jej życie było porażką – jej życie motyla, które nie zaowocowało nawiązaniem żadnej głębokiej przyjaźni, jej małżeństwo z człowiekiem, którego nie kochała i którego nawet nie znała, jej życie na farmie, której nienawidziła. Utożsamiała je ze swoim biednym życiem w ciągłych przeprowadzkach w czasie dzieciństwa, a Dicka z pijanym, śmierdzącym ojcem. Seksualność dla Mary była czymś obrzydliwym, ponieważ kojarzyła ją z ojcem. Żyjąc z Dickiem prawie wcale nie miała z nim nie tylko żadnych kontaktów seksualnych, ale tez nie było między nimi żadnego okazywania uczuć poprzez przytulenie lub zwykły dotyk. Mary w pewien sposób zatrzymała się na etapie dziecka, skrzywdzonej dziewczynki, która kochając matkę, zawsze stawała po jej stronie utożsamiając swoje nieszczęśliwie życie z figurą ojca. Ojciec to zło, a więc Dick, jako mężczyzna, jest tez tym, które to zło sprowadził do jej życia.  

Nie zamierzałam skupiać się na relacjach między białymi osadnikami a czarnymi mieszkańcami, bo to temat rzeka, ale najbardziej ruszył mnie fragment o tym, że osadnicy najbardziej bali się zobaczyć w czarnym drugiego człowieka. To właśnie zobaczyła w Mosesie, wychowanym w chrześcijańskiej misji, który nie tylko mówił po angielsku, ale również interesował się sprawami o których Mary nie miała pojęcia. Zobaczyła, że Moses to człowiek, który ma prawo do prywatności, własnego życia i którego uderzając go skrzywdziła niesprawiedliwie. 

Acha, jednym z tematów książki jest bieda. Wiem jak wpływa na człowieka, jak zamienia nawet najbardziej chętną, aktywną osobę w bierną i nieszczęśliwą. I jak takie życzeniowe myślenie, że w przyszłym roku będzie lepiej lub „jak będę miała pieniądze to..” może ciągnąć się przez lata. Straszne jest przyznanie, że już nic się nie zmieni i już zawsze będzie tak jak teraz. Oto jest moja nowa rzeczywistość – bez perspektyw, bez pieniędzy i bez marzeń. A bez marzeń nie ma po co żyć. 

Przerażająca książka, do której ciągle wracam w myślach. Rzeczowy styl, proste słowa i nieprzeładowane zdania sprawiają, że prawda w niej zawarta uderza z jeszcze większą mocą. Pomimo ciężkiego tematu książkę czyta się bardzo łatwo i szybko. 
To moje pierwsze spotkanie z Doris Lessing, ale na pewno gdy tylko natkną się na inne książki tej noblistki chętnie po nie sięgnę.

Polecam wszystkim miłośnikom studium szaleństwa, niewyobrażalnego żaru i skomplikowanych relacji międzyludzkich oraz tym, których cykanie cykad doprowadza do obłędu.

Pozdrawiam,

Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

piątek, 24 października 2014

'The Ice Princess' Camilla Lackberg ("Księżniczka z lodu")




The house was desolate and empty. The cold penetrated into every corner. A thin sheet of ice had formed in the bathtub. She had begun to take on a slightly bluish tinge.
He thought she looked like a princess lying there. An ice princess.

Ericka Flack, autorka poczytnych biografii o słynnych Szwedkach, po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym, mieszka tymczasowo w domu rodzinnym w Fjallbace– niewielkim nadmorskim miasteczku, które mimo, że w sezonie zalewane jest falami turystów i właścicieli daczy nad morzem, zimą wydaje się mieć o wiele więcej uroku. Powolny powrót do normalności pisarki zostaje zaburzony tragicznym wydarzeniem. Zwabiona krzykiem jednego z sąsiadów udaje się do domu rodziców dawnej przyjaciółki z dzieciństwa, Alexandry Carlgren. W środku, w jednej z łazienek, znajduje martwą Alex z przeciętymi nadgarstkami.  Z powodu niedziałającego ogrzewania wanna wypełniona jest zamarzniętą wodą, a kobieta wygląda jak wyrzeźbiona  z lodu. Sprawa wydaje się prosta – przecięte żyły wskazują na samobójstwo.  Jednak kiedy Ericka zostaje poproszona przez rodziców Alex o napisanie o niej wspomnienia do jednej z gazet i zaczyna zbierać materiały o dawnej przyjaciółce, okazuje się, że w tej jednak sprawie nic nie jest takie jak się wydaje. Wspomnienia Ericki o Alex w ogóle nie przystają do tego jaką była osobą kiedy już dorosła. Chłodna, trzymająca ludzi na dystans i kryjąca w sobie jakąś bolesną tajemnicę. Ericka czuje, że musi dotrzeć do prawdy, jednocześnie widząc w tej historii materiał na książkę. W toku postępowania śledztwa  spotyka się z dawnym kolegą z dzieciństwa, Patrikiem Hedstromem, który jest jednym z policjantów prowadzących tę sprawę. Mając aroganckiego i gburowatego lenia za przełożonego to na Patriku leży ciężar rozwiązania zagadki. Równolegle z Eriką starają się zyskać jak najwięcej informacji o życiu Alex, o jej rodzinie i przyjaciołach. Stopniowo, Erika zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na mężczyznę, którego lata temu traktowała jak lekko męczącego, młodszego brata, który wszędzie za nią łaził. Teraz dostrzega jego urok i ciepło, a policjant coraz bardziej ją pociąga. Historia Alex przeplata się z osobistymi problemami Eriki, która  musi sobie poradzić nie tylko z żałobą po rodzicach i dawnej przyjaciółce, ale również z narastającymi nieporozumieniami z siostrą i rodzącym się nowym uczuciem.

Musze przyznać, że wręcz połknęłam tę książkę. Nastawiłam się na porządny, skandynawski kryminał, a dostałam opowieść obyczajową z wątkiem kryminalnym, który przewija się przez historię nadając jej smaku i treści. Postać Eriki spodobała mi się od samego początku pewnie dlatego, że jest taka… normalna. Ok, Erika jest autorką kilku dobrze się sprzedających biografii znanych Szwedek, więc to ją wyróżnia spośród przeciętnych ludzi, ale jej problemy osobiste znam z życia codziennego. Erika martwi się swoją wagą, ale mimo tego wcina słodkości, bo w końcu cóż innego jej w życiu pozostało. Jest samotna, jest jej źle, ma problemy rodzinne. Potrafi wybuchnąć niesprawiedliwym gniewem, jak i popełnić kilka błędów. Ot, taka przeciętna trzydziestokilkulatka, która po kilku nieudanych związkach, boi się wejść w kolejny, aby nie zostać zraniona. Jednocześnie przyznaje, że ma już swoje nawyki i wymagania w stosunku do hipotetycznego partnera. Spotyka Patrika, któremu zawsze się podobała. O, a Patrik to prawie, że ideał – pracowity, ciepły, uroczy, świetnie gotuje i ma super kontakt z dziećmi. Marzenie każdej teściowej. Tak, wiemy czego się spodziewać i wiemy jak to się skończy. Ale nie odbiera to uroku całej historii.

Wątkiem, który definiuje tę książkę jako kryminał, jest samobójstwo Alexy, które wzbudza spore wątpliwości. Powoli, razem z Eriką, a potem i dzięki Patrikowi dokopujemy się do prawdy o życiu zamordowanej kobiety. Poznajemy co kryje się pod fasadą porządnej szwedzkiej rodziny z wyższej klasy średniej. Jedna śmierć pociąga drugą, a odkrywa prawdę o kolejnej. Szkoda tylko, że już w połowie książki odkryłam co tak naprawdę przydarzyło się Alex i co może łączyć zamordowaną kobietę, artystę – alkoholika i „idealnego” człowieka biznesu. Po za tym, niezbyt mogłam się dopatrzyć powiązania między wewnętrznym monologiem jednej z postaci napisanych kursywą z jej charakterem. Według mnie te krótkie rozdzialiki nie pasują do charakteru książki. Muszę jednak przyznać, że nie odgadłam tożsamości mordercy.

Mottem tej opowieści mogłoby być pytanie „Ale co ludzie powiedzą?”. Jej bohaterowie popełniają tragiczne błędy zapominając o tym co jest ważne dla nich i przekładając opinie sąsiadów nad dobrem własnej rodziny. Z niedowierzaniem kręciłam głowa czytając do czego zdolni byli bohaterowie książki, aby utrzymać pozory przykładności i porządności. Na zewnątrz zwykła, normalna rodzina, a tak naprawdę grupa pokrzywdzonych, który łączy jedynie wspólne dochowywanie piekielnego sekretu. Straszne do czego taki sposób myślenia może doprowadzić.

Czy Alex była tytułową księżniczką z lodu? Nie sądzę. Pomimo jej fasady chłodu i dystansu, zdolna była do płomiennych uczuć, radości i szczęścia. Nawet mimo ogromu cierpienia, którego doświadczała przez większość swego życia.

Świetnie się mi czytało ‘The Ice Princess’. Nie jest to dzieło wiekopomne, nie wstrząsnęło mną, ale dało mi wiele przyjemności czytania, zagadkę, która mnie zaciekawiła i bohaterów, których polubiłam. Jest to moje pierwsze spotkanie z Camillą Lackberg, ale na pewno nie ostatnie. Mam jedynie nadzieję, że kolejne kryminalne zagadki będą trudniejsze do odgadnięcia. Z przyjemnością się o tym przekonam sięgając po kolejną książkę tej autorki.

Polecam wszystkim fanom zimy, powieści obyczajowo-kryminalnych oraz miłośnikom dysfunkcyjnych szwedzkich rodzin.

Pozdrawiam,

Kura Mania.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

poniedziałek, 20 października 2014

„Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka” M.C. Beaton



Kiedy Agatha Raisin, domorosła pani detektyw i eks-rekin PR-owego biznesu, wraca z wakacji spędzonych m.in. w Nowym Jorku i na Bermudach, doznaje wstrząsu. Okazuje się, że w Carsely jest nowa mieszkanka, Mary Fortune, nie dość, że szczupła i piękna to świetnie gotuje i zna się na ogrodzie. Okazuje się, że to właśnie tą ostatnią pasję (i nie tylko ją) dzieli wraz z Jamesem Lacey, który jest sąsiadem Agathy jak i obiektem jej nieustannych westchnień. Zrozpaczona Agatha uświadamia sobie, że nigdy nie dorówna pięknej Mary w byciu perfekcyjna panią domu i atrakcyjną kobietą. Co więcej Mary nie dość, że podbiła serce Jamesa to i wydaje się, że została ulubienicą całej wioski. Postanawiając choć trochę dorównać pani Fortune Agatha zaczyna interesować się ogrodnictwem. Z zapałem sieje przeróżne rośliny i dokupuje małe sadzonki, które sadzi  w szklarni i nawet udaje się na spotkanie miejscowego towarzystwa ogrodniczego (gdzie oczywiście furorę robią wypieki Mary). Wszystko po to, żeby w dzień zwiedzania ogrodów w Carsely przepiękną roślinnością zawrócić w głowie Jamesa. Niestety, nie chcąc słuchać rady Mary co do najlepszej pory na przesadzanie sadzonek do gruntu, w wyniku  ataku mrozu traci wszystkie rośliny. W tym samym czasie nieznani sprawcy niszczą ogrody mieszkańców wioski, a nawet trują rybki jednego z jej mieszkańców. Nie to jednak sprawia, że w Agacie odżyw detektywistyczny zew. Kiedy z Jamesem udają się w odwiedziny do Mary Fortune znajdują ją w jej własnej szklarni, martwą i podwieszoną za nogi z głową w donicy. Bestialska zbrodnia zszokowała wszystkich. Agatha jednak postanawia rozwiązać zagadkę i znaleźć mordercę Mary Fortune, którą wbrew jej romansowi z Jamesem i złośliwych szpileczek, które wbijała jakby mimochodem polubiła. Amatorskie śledztwo ujawnia, że Mary nie była tak słodka i miła za jaką chciała uchodzić, jak również okazało się, że nie była ulubienicą wioski. Wystarczy powiedzieć, że pani Bloxby, pastorowa, która lubi wszystkich i we wszystkich widzi dobro, nie polubiła Mary wyczuwając w niej fałsz już od pierwszego spotkania. Agatha wspólnie  z Jamesem prowadzi śledztwo, a jego rozwiązania zaskoczy wszystkich.

Czytając trzeci tom przygód niezrównanej pani Raisin chciało mi się zakrzyknąć „O, Agatho, Agatho!” i to nie raz. Naprawdę czasem w głowie mi się nie mieści jak bardzo niedojrzałe jest zachowanie Agathy, która bądź co bądź lata swoje ma. Przykład? Proszę bardzo – kiedy mróz niszczy roślinki Agathy ta zamiast przyznać się do popełnionego błędu i nie ukrywać porażki zaczyna szukać innego wyjścia. Przystaje na propozycję dawnego współpracownika, który w zamian za zwerbowanie Agathy do londyńskiej agencji PR stawia dokoła jej ogrodu wysoki płot, a w nocy przed otwarciem ogrodów dla zwiedzających przysyła ekipę ze szkółki, która dostarcza do ogrodu już pięknie wyrośnięte, dorodne okazy. I po co to wszystko, chciałoby się zapytać? Smutne jest to dążenie Agathy za wszelką cenę do tego, aby mieszkańcy Carsely polubili ją. Nie mówiąc już o tym, że to agresywne zachowanie nie dodaje jej uroku w oczach Jamesa. A najgorsze jest to, że nie widzi sympatii, która obdarowali ją mieszkańcy wioski i tego, że naprawdę lepiej jest być szczerym w myśl starego przysłowia „kłamstwo ma krótkie nogi”. 

Zastanawia mnie też dlaczego James jest aż tak atrakcyjny dla Agathy. Ona, przebojowa i bezwzględnie bezpośrednia, i on, nudny jak flaki z olejem i sztywny. Nie ma w nim nic co by mogło minie do niego przekonać i naprawdę nie widzę co w nim żadnych szczególnych zalet. No chyba, że jego największym plusem jest to, że jest „nowy” w wiosce jak Agatha, no i jest kawalerem. No szał. 

Cóż więcej mogę napisać o Agacie? Jest to już moje kolejne spotkanie z tą dynamiczną „pięćdziesiątką”, która nie owija w bawełnę, a jej złośliwość jest wprost proporcjonalna do jej agresywnego charakteru. Traktuję ją jak starą znajoma, która wciąż i wciąż popełnia te same błędy, nad którymi pozostaje mi tylko wzdychać. 

W dalszym ciągu podoba mi się Carsley. Zawsze chciałam zamieszkać na angielskiej prowincji, ale obraz wioski przedstawiony w tej serii nie do końca mnie do tego zachęca. Carsley to zamknięta społeczność. Każdy kto nie mieszka tam od urodzenia jest „nowym”. Mimo sympatii, która mieszkańcy wioski darzą Agathę i Jamesa to już zawsze będą oni przyjezdnymi. Możemy być pewni, że każde nasze zachowanie będzie dyskutowane, a plotki szeptane po kątach, przy herbacie i ciasteczku bywają złośliwe i szkodliwe. Z drugiej jednak strony nie powinno mnie to dziwić – sama wychowałam się w „nowoczesnej” wsi, gdzie gospodarstwa  zostały zastąpione domkami jednorodzinnymi, ale zasada „każdy wie wszystko o każdym” pozostała. 

Podsumowując, w nierównej serii o Agacie Raisin ten akurat tom jest nie dość, ze bardzo dobrze napisany to realistyczny i zabawny. Oby tak dalej! Zresztą tak już „wpadłam” w książki M.C.Beaton, że chyba przestałam być obiektywna.

Polecam wszystkim fanom ogrodnictwa, sztywnych kawalerów w średnim wieku oraz tym, którzy za wszelką cenę chcą pokazać się z jak najlepszej strony.

Pozdrawiam,

Kura Mania.