czwartek, 31 lipca 2014

"Solaris" Stanisław Lem




Kris Kelvin, trzydziestoletni psycholog, zostaje zaproszone na stację badawczą planety Solaris przez swojego dawnego mentora i obecnego szefa stacji Gibariana. Solaris to nietypowa planeta, której jedynym mieszkańcem jest rodzaj plazmowego oceanu, który nie tylko wpływa na jej nieregularny ruch między dwoma słońcami, ale również posiada własną inteligencję. Ponad stuletnie badania nad tym oceanem nie dały satysfakcjonującej odpowiedzi na pytania dotyczące rodzaju plazmy, stopnia jej inteligencji jak również nie doprowadziły do zrozumiałego kontaktu między człowiekiem a oceanem. Kelvin, po przybyciu na stację, dowiaduję się, że jego dawny przyjaciel nie żyję. Próba uzyskania bardziej wyczerpującej informacji na temat śmierci Gibariana od jego zastępcy, cybernetyka Snauta, zwanego Szczurem, spełzła na niczym. Mętne wyjaśnienia Szczura, jak i jego zapuszczony wygląd wraz z ogólnym chaosem panującym na Stacji i brakiem automatów zazwyczaj wykonujących różne zadania na stacjach kosmicznych potęgują wrażenie Kelvina, że coś jest bardzo nie tak jak powinno. 

Jego podejrzenia potwierdza nietypowy jak na stację kosmiczną widok otyłej Murzynki ubranej w tradycyjny strój przechadzającej się po korytarzach stacji. Nie zwraca ona w żaden sposób uwagi na psychologa co, wraz z nietypowa jak na człowieka delikatnością podeszew stóp, wzbudza niepokój u Krisa. Wkrótce Kelvin zaczyna widzieć swoją miłość sprzed lat, Harey, która po jego zerwaniu z nią, popełniła samobójstwo. Spanikowany Kelvin podejmuje próbę zabicia istoty, która ku jemu przerażeniu nie powodzi się. Aby sprawdzić czy to aby nie jego mózg oszukuje go dokonuje on szereg obliczeń matematycznych, w skutek czego potwierdza swoje zdrowie psychiczne. 

Okazuje się, że Harey została stworzona przez mieszkańca Solaris. Pomimo niechęci w wyjaśnianiu mu tego nietypowego zjawiska przez Snauta i Sartoriusa, innego badacza przebywającego na stacji, Kelvin dowiaduje się, że to ocean wybiera w czasie snu naukowców najgłębiej schowane wspomnienia i pragnienia do których nigdy byśmy nie przyznali się na jawie. W przypadku psychologa jest to gnębiące go poczucie winy za samobójstwo dziewczyny. Pomimo początkowego szoku i lęku, Kelvin akceptuje dziewczynę jako nową, inną wersję Harey i zakochuje się w niej. Dla Szczura i Sartoriusa personifikacja ich ukrytych myśli wydaje się być bardziej okrutna i niszcząca.  

Naukowcy próbują ustalić jakie motywy kierują oceanem przy tworzeniu tych istot. Nie są pewni czy jest to jego celowe działanie czy może odzew na wcześniejsze napromieniowanie go. Podejmują próbę kontaktu przy pomocy wysłania encefalogramu Kelvina w głąb plazmy.

Cechą charakterystyczną tej książki i jej największym plusem jest według mnie charakterystyka oceanu, czyli kosmity jako takiego, którego działania nie możemy tłumaczyć ludzkimi motywami. Jest on z definicji tak zupełnie różny od gatunku ludzkiego, że wymyka się naszym standardom moralnym, a nasze rozumowanie nie jest w stanie wyjaśnić jego postępowania. Mimo tego, że powieść została napisana w roku 1961 daje jej to nieprzemijającą świeżość. Najczęściej Obcy zostaje ukazany tak, że mimo jego obcości jesteśmy w stanie wytłumaczyć jego zachowanie.  Przykładem na to jest „Wojna światów” Wellsa gdzie agresja Marsjan podyktowana jest potrzebie znalezienia pożywienia (krew ludzka). W „Solaris” nie znajdziemy wytłumaczenia dla zachowania kosmicznej inteligencji. Projekcje jakie wysyła ocean na Stację mogą być zarówno niewinną rozrywką myślącej plazmy, naturalną odpowiedzią na próby kontakty podejmowane przez ludzi w przeszłości,  jak i jego wyrafinowaną grą, której celem jest doprowadzenie naukowców do szaleństwa lub śmierci.

Jednym z ciekawszych wątków tej niewielkiej rozmiarowo książki jest właśnie kontakt człowieka z Obcym i powody dla których ten kontakt jest tak ważny. Solaryści  przez ponad sto lat próbowali nawiązać kontakt z plazmowym oceanem. Niektóre próby były delikatne i subtelne tak jak wpuszczanie przeróżnych przedmiotów w głębie plazmy na co ten reagował z pewnym opóźnieniem przez kopiowanie ich na swojej powierzchni. Inne były bardziej brutalne tak jak używanie zakazanego twardego promieniowania rentgenowskiego. Kto dał człowiekowi prawo używania takich środków? Potencjalna szkodliwość takiego promieniowania powinna być znakiem stopu w działaniach naukowców. Jednakże oni za wszelką cenę próbowali skontaktować się z obcą inteligencją. Czy przekonanie o domniemanej wyższości człowieka nad innymi formami życia daje mu prawo na brutalną dominację? Nagle okazuje się, że ludzie nie chcą kontaktu z obcym dla samej idei Kontaktu, zachwytu nad nowa kulturą, wymianą informacji. Nie, człowiek tak jak w czasach kolonializmu, chce odkryć nowe, a potem dostosować i nagiąć do siebie kierując się starą ideą white man burden.
 
Powieść również zadaje odwieczne pytanie kim jest człowiek? Jakie cechy definiują człowieka? Formy wytworzone przez ocean z Solaris wyglądają i zachowują się jak człowiek, mają cechy charakteru i osobowości typowe dla człowieka. Różnią się od „prawdziwych” ludzi jedynie w niewielkim stopniu. Czy sprawia to, że możemy traktować je jako sztuczne wytwory, do których nie odnoszą się podstawowe prawa rządzące społeczeństwem takie jak np. nie zabijaj, nie krzywdź? Lem nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, a jedynie przedstawia problem do którego każdy czytelnik może się indywidualnie ustosunkować.

Pomimo tego, że powieść ta porusza wspomniane przeze mnie zagadnienia jak i wiele innych zmuszających czytelnika do myślenia  to ma swoje niewielkie wady. Jedną z nich są skomplikowane i długie opisy form występujących na Solaris, a stworzonych przez ocean. Musze przyznać, że przy opisie symetria myśli moje błądziły w zupełnie innym niż Solaris kierunku. Mnogość wspomnianych przez narratora pozycji dotyczących nauki o Solaris sprawia, że cała fabuła nabiera niesamowitego realizmu, ale równocześnie może momentami nużyć. Szczególnie, że akcja rozwija się nieśpiesznie. Nie chcę zbytnio rozwijać tematu technologii opisywanych przez Lema w powieści, ponieważ naturalnym jest, że opisy niektórych z nich śmieszą nas (jak np. maszyny służące do obliczeń). Ja, jako kompletny laik, jeśli chodzi o skomplikowane technologie wierzyłam autorowi w sprawach fizyczno-matematycznych i zbytnio ich nie roztrząsałam. 

Jest to świetna pozycja, obowiązkowa nie tylko dla fanów science fiction. Na historię opowiedzianą w „Solaris” możemy patrzeć poprzez pryzmat nie tylko kosmicznych podbojów człowieka, ale również, a może przede wszystkim, jako prostą historię o miłości. O miłości dwojga ludzi, która została brutalnie przerwana przez banalny z pozoru incydent – kłótnię. O miłości, której dano drugą szansę, bo pierwsza została zmarnowana. 

Polecam gorąco.

Pozdrawiam,

Kura Mania.


 Opinia bierze udział w wyzwaniu GRA W KOLORY



czwartek, 17 lipca 2014

"Historia gałgankowej Balbisi" Janina Broniewska




Jak to się życie plecie! Ktoś kiedyś chciał piękny talerz malowany w róże lub bratki albo cukiernicę z gołąbkami. Akurat nadarzyła się okazja, bo pan Szmul Aksamit chodził po podwórkach i wołał „Fajans za gałgany! Fajans za gałgany! Za stare kapcie, za stare szmaty!”. I jak tu nie skorzystać z okazji? Szczególnie, że w kufrze leży suknia stara już i nieużywana, a buty po mężu nieboszczyku też niepotrzebne. Tak właśnie zaczyna się historia Balbiny, laleczki zrobionej z gałganków, które od pana Aksamita kupuje babcia Łatkowska. Z co lepszych materiałów szyje ona odzież, a z resztek piękne małe laleczki. Balbina udała się jej szczególnie – czarne włosy ma zaplecione w warkocze, spódniczka jest z czerwonego jedwabiu, oczka ma paciorkowe, a rumieńce z soku z buraka. Pięknie wyszła lalka, nie ma co. Niestety, babcia Łatkowska nieopatrznie zostawiła Balbisie na parapecie, a nagły podmuch wiatru zwiał ją prosto na ziemię. Tam porwał ją pies-przybłęda i myśląc, że jest to piękny czerwony kawał schabu uciekł aż na wieś, pod miasto. To jednak jest dopiero początek przeróżnych perypetii szmacianej laleczki, która będzie podróżować z gęsią, zaprzyjaźni się z chłopcem, odwiedzi pracownie malarza, zgubi się niejeden raz, a na sam koniec zasmakuje w przygodzie, wędrówce i… zostanie baletnicą. Akcja bajki, mimo tego, że dotyczy szmacianej lalki prowadzona jest dynamiczniej niż niejeden film sensacyjny. Nie ma żadnych przestojów, opisy są ograniczone do niezbędnego minimum, a cała opowieść podzielona jest na krótkie rozdziały. Autorka dodatkowo ożywiła świat przedstawiony w książce personifikując rzeczy i zwierzęta w niej występujące. Kto ma odpowiednie ucho czy swego rodzaju dar ten zrozumie mowę Balbisi czy bańki na mleko.


Głównym tematem książeczki, oprócz oczywiście przygód Balbiny, jest ciężka praca człowieka. Poznajemy rzeczywistość lat międzywojennych wypełnionych biedą i nieodłącznym jej towarzyszem – Codziennym Trudem, który
Cienkie ma i zmęczone nogi. Przygarbione i zmęczone place. Mówi zachrypniętym głosem… Ach, to coś niby nie żyje, nie je, nie pije, ale jest w każdym spracowanym człowieku. To ta jego całodzienna praca, codzienny trud, co to włazi ludziom w zmęczone ręce, w obolałe nogi, ale pracuje razem z człowiekiem i nieraz mu doradza.
Codzienny Trud, tak jak i Zysk, jest stale obecny w książce. Drugim ważnym tematem jest dobro, które wyrządzone przez nas bliźniemu wraca do nas w najbardziej nieoczekiwany sposób. Tak jest w przypadku Witka, który zostaje niejako wynagrodzony pracą u malarza za swoją uczynność.
 




Losy bohaterów książki splatają się ze sobą, a żaden uczynek, świadomy czy nie,  nie pozostaje bez echa. Upadek Balbinki z okna wpłynął na życie wielu osób (i psa!). Początkowo spowodował wiele nieporozumień i chaosu, ale koniec końców skończył się szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych. Nigdy nie możemy być pewni tego czy problemy nas trapiące nie wyjdą nam na dobre. Za to zawsze warto być uczciwym i pomocnym. 

Dydaktyczny wymiar historii jest podany jakby mimochodem, nie razi, a jedynie dodaje barwy opowieści.





Mała ta książeczka umiliła mi niejedno popołudnie w dzieciństwie. Z wypiekami czytałam o przygodach Balbisi i z ochotą i ciekawością zagłębiałam się w nieznany  dla mnie świat sprzedawców fajansu i kataryniarzy. Dobrze pamiętam, że to właśnie z tej opowiastki dowiedziałam się co  oznacza słowo fajans. No i oczywiście, moja własna osobista babcia została zaprzęgnięta do szycia gałgankowej Balbisi, która pewnie nie była tak piękna jak ta książkowa, ale kochana mocno. 

Ciekawe czy ktoś jeszcze będzie się zachwycał „Historią gałgankowej Balbisi” tak jak ja kiedyś? Wiem jednak na pewno, że moja mała Mimi jak tylko podrośnie pozna przygody szmacianej laleczki.



Pozdrawiam,

Kura Mania