sobota, 27 lutego 2016

Kurczę Czytane: „Różowe życie” Amanda Eriksson




Kiedy na spacerze widzisz auto w przepięknym różu to musi ono należeć do jakiejś księżniczki. Nie ma innej opcji. A od zobaczenia takie auta do zmian w Twoim życiu wiedzie krótka droga. W przypadku bohaterki książki „Różowe życie” wystarczył jeden telefon do dziadka. No bo jak to, dziewczynka nie ma nic różowego ani w pokoju ani nawet w szafie? Mama się tłumaczy, że nie przepada za różem, więc i nie kupuję różowych ubrań córce. Ale dziadek ma świetne pomysły i już następnego dnia po telefonie sksiężniczkował zarówno garderobę wnuczki, jak i jej pokój. Co prawda, trzeba było włożyć w to trochę starań i zgromadzić kilka rzeczy, ale było warto!
A po ciężkiej pracy po prostu należały się lody i dziadkowi i wnuczce. No i mamie, bo tak ciężko pracuje. Ale czy dziewczynki potrzebują tylko różowych ubrań? A co jak będą chciały być np. ninją? O, to już temat na całkiem inną historię…

pani opiekunka. ech. też bym chciała.
„Różowe życie” wydawało się idealną książką dla małej Mimi. Ona też kocha róż, ciągle chce być superksiężniczką/księżniczką – piratką/ kowbojką księżniczkową, itp., a już obecność dziadka w całej historii jest zachwycająca. 

Rodzice niekoniecznie mają czas na takie tam księżniczkowe głupoty, ale dziadek nie zawiedzie nigdy. I tak własnym sumptem przy niewielkiej dozie pomysłowości i pomocy ze strony wnuczki nagle pokój dziewczynki przeobraził się w przytulną, zupełnie pasującą do księżniczki komnatkę. 

kilka niezbędnych rzeczy zgromadzonych przez dziadka
Mi najbardziej podobał się fragment o księżniczkach, które według małej bohaterki wcale nie są układne, grzeczne, no i takie królewskie, ale samolubne i zestresowane, spokojne i niebezpieczne, po prostu zupełnie takie jacy są ludzie w rzeczywistości. Taka samo dziewczynka wcale nie chciała być taka stateczną księżniczką, ale raczej taką lekko szaloną, bardzo zabawową z lekkim rysem superbohaterki.

I wszystko byłoby super, bo to naprawdę świetna historia, gdyby nie fakt, który Mimi wyłapała już po pierwszym czytaniu. W już przeobrażonym pokoju dziewczynki nic nie jest… różowe! Wszystkie rzeczy, które takie miały być są w kolorze czerwonym. I to właśnie skreśliło całą opowieść. 

gdzie ten róż?!
No cóż, takie są chyba księżniczki – czasem dosyć kapryśne i zasadnicze.

Pozdrawiamy,
Mała Mimi i kura Mania.

piątek, 26 lutego 2016

Rereading: 'Black Beauty' Anna Swell ("Mój Kary")









‘Black Beauty” Anny Sewell, czyli w polskim tłumaczeniu „Mój Kary” należy do kanonu literatury praktycznie od momentu swojej pierwszej publikacji w roku 1877.
Jest to opowiedziana przez tytułowego karosza historia historia życia od beztroskiego pobytu u swojego pierwszego pana, gdzie  zaznał jedynie łagodnego traktowania poprzez kolejne zmiany właścicieli, w czasie których pozycja konia powoli spadała, aż do jego „emerytury”, czyli ostatniej służby u spokojnych sióstr na wsi.

W czasie swojego życia Black Beauty nie tylko widzi, ale i doświadcza wiele cierpienia zadanego przez ludzi. Czasem bezsensowne okrucieństwo spowodowane jest pychą właścicieli, chęcią podążania za modą oraz traktowaniem zwierząt nie jako żywych stworzeń, ale narzędzi do osiągnięcia pewnego celu nawet za wszelką cenę. Wyzysk zwierząt spowodowany jest też niesprawiedliwym prawem, które krzywdzi zarówno konie, jak i ich użytkowników, jak w przypadku wynajmu koni dorożkarzom.

Z drugiej jednak strony, Kary mówi o łagodności i przyjaźni, która łączy człowieka a zwierzę. Podkreśla wagę łagodnego słowa i przyjaznego dotyku, dzięki którym nawet niewdzięczna praca w zimnie i wietrze staje się znośniejsza.

Publikacja powieści odegrała ważną rolę w poprawie warunków zwierząt w ówczesnej Anglii. Co więcej, słowami bohaterów  autorka przedstawiła nie tylko swoją opinię na temat traktowania zwierząt, ale i uniwersalne prawdy dotyczące religii i moralności.

Pierwszy raz czytałam tę książkę jako dziecko. Historia Karego była jedną z moich najukochańszych. Chyba to dzięki wlaśnie tej powieści tak pokochałam konie, a w późniejszym czasie przez dobrych kilka lat jeździłam konno. Na pewno dzięki temu, że zwierzęta w powieści są przedstawione w tak zantropomorfizowany sposób, z całą gamą skomplikowanych uczuć i odczuć, bardzo stałam się wrażliwa na krzywdę zwierzęcą. 

Jak zmieniły się moje odczucia względem powieści teraz, kiedy zamiast lat dziesięciu mam prawie trzydzieści? No cóż, nie przeżywałam już tej historii aż tak jak w dzieciństwie oczywiście, a krzywdy wyrządzone zwierzętom opisane w fabule nie wydają mi się tak drastyczne. No cóż, nie po tym co można usłyszeć w wiadomościach czy przeczytać w Internecie. Troszkę mnie raził dydaktyzm autorki, ale nie jest bardzo nachalny. Po prostu, momentami wypowiedzi postaci pozytywnych zahaczają prawie, że o kaznodziejstwo (ale w dalszym ciągu są słuszne i prawdziwe). 

Po przeczytaniu pierwszych stron pomyślałam co prawda, że to zbyt dziecinna dla mnie lektura, ale okazało się, że z przyjemnością powróciłam do historii, którą troszkę jednak zapomniałam. 

Czy rereading uznaje za udany? Oczywiście. ‘Black Beauty’ to piękna opowieść ucząca miłosierdzia, współczucia i empatii.

Co ciekawe, Anna Sewell jest autorka tylko tej jednej powieści, a opublikowała ją na pięć miesięcy przed śmiercią. ‘Black Beauty’ osiągnął natychmiastowy sukces i jest  to bardzo poczytna pozycja aż do teraz. Sama autorka prawie przez cale życie była inwalidką po niefortunnym wypadku, którego doświadczyła w dzieciństwie i późniejszego, nieudolnego leczenia  jej złamanych kostek w wyniku, którego nie mogła już ani stać ani chodzić. Komfort jej życia polegał w dużej mierze na pracy koni zaprzężonych do dorożek czy powozów i dzięki temu zaczęła ona zwracać uwagę na warunki w których pracowały i żyły zwierzęta, dzięki czemu czytelnicy na całym świecie dostali tak dobrą powieść jak ‘Black Beauty’. Acha, i powieść ta nie była skierowana do dzieci, choć teraz to tak właśnie się ja szufladkuje.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Tak sobie pomyślałam, że chętnie bym wróciła do niektórych książek, które czytałam kilkanaście lat temu. Chciałabym sprawdzić czy moje o nich wyobrażenie przetrwa próbę czasu. Pewnie będzie kilka rozczarowań, ale może i odkryję kolejne warstwy w przeczytanych książkach i jeszcze bardziej mi się spodobają?

Co myślisz o ponownym czytaniu książek ukochanych w dzieciństwie czy we wczesnym nastolęctwie? Warto czy lepiej trzymać się od tego pomysłu z dala?

M.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY II oraz wyczytywania książek z własnej półki.

środa, 24 lutego 2016

‘Just Kids’ Patti Smith („Poniedziałkowe dzieci”)





Patti Smith w ‘Just Kids’ opisała lata spędzone w Nowym Jorku, gdzie poznała Roberta Mapplethorpe’a z którym dzieliła nie tylko mieszkanie i pieniądze, ale i wspólny cel, marzenia i duszę. Jest to jednocześnie romans, opowieść o przyjaźni, elegia po utracie ukochanej osoby i spełnienie obietnicy jej złożonej, ale i opis procesu twórczego, samorozwoju, poszukiwania siebie i sposobu na wyrażenie istoty swojej osobowości. Jest to też po trosze opis sceny artystycznej Nowego Jorku przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, który przewija się gdzieś w tle opowieści Patti o sobie i Robercie.

Kiedy czytałam o tej książce, która w Polsce została opublikowana pod tytułem „Poniedziałkowe dzieci” nie zachwycił mnie jej temat. Nie jestem fanką Patti Smith, kojarzyłam ją głownie ze zdjęcia w białej koszuli i szelkach i wydawało mi się, że jest jedynie piosenkarką. Kompletnie nic nie wiedziałam o Robercie Mapplethorpie. Bardziej mnie interesowało tło, czyli ówczesny artystyczny świat Nowego Jorku.
W miarę czytania okazało się jednak, że to co najbardziej mnie interesowało na początku kompletnie wydało mi się nieważne przy historii Patti i Roberta. 

Ich związek, który wykraczał po za ramy zwykłej miłości czy przyjaźni między kobietą a mężczyzną lub artystycznej współpracy jest przepięknie opisany prostymi słowami przez Patti. Nie ma tu miejsca na szokujące rewelacje, obrazoburcze idee mimo, że artystka opowiada o twórczości Roberta, która zawiera w sobie obrazy homoseksualnego sadomasochizmu i jego wspomagania się przeróżnymi nielegalnymi używkami. Patti opisuje ich związek, który z tradycyjnego związku między kobietą a mężczyzną  przekształca się w rodzaj symbiozy, w której jest miejsce na ich wspólną bliskość, ale i homoseksualne związki Roberta oraz partnerów Patti. Ta dwójka artystów wspiera się w sposób, którego ja nigdy nie doświadczyłam. Takie poleganie na drugiej osobie, taka absolutna pewność, że będzie ona całkowicie dla mnie w momencie mojego upadku czy słabości jest zupełnie niezwykła. Patti jest największą muzą dla Roberta, a on jak nikt inny nie potrafi uchwycić istotę jej osoby. 
 
Piękna to opowieść. Delikatna, oszczędna w słowach, lekko nierzeczywista, ale bez fałszywej skromności czy niepotrzebnego epatowania szokiem opowiadająca o tym co było dobrego i złego w ich życiu. Patti Smith nie boi się opisania swoich negatywnych emocji czy poczucia krzywdy, którą doświadczyła czasem przez zachowanie Roberta.Oczywiście, wydarzenia zawarte w ‘Just Kids’ opisane są z perspektywy kilkudziesięciu lat co na pewno wpłynęło trochę na ich postrzeganie przez Patti i lekko wyłagodziło ostrości.

To co mi się najbardziej podobało w opowieści autorki jest jej powolne dojrzewanie artystyczne. Patti daje sobie czas na eksploracje kolejnych fascynacji – poezji, malarstwa, muzyki – i dostaje też odpowiednio dużo zachęty, ale i wolności ze strony Roberta na odnalezienie tego medium, które odda ją najlepiej.

Polecam wszystkim, którzy chcą przeczytać historię pięknej przyjaźni okraszonej dużą dozą artystycznego zamętu z lekka nutką obsesji na punkcie Andy’ego Warhola i z przemykającymi się wielkimi postaciami kontrkultury lat sześćdziesiątych.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. W książce są zdjęcia, a jakże, ale laptop odmawia współpracy. Jak mu się odwidzi to zaktualizuję wpis już ze zdjęciami. Chyba, że mu się nie odwidzi to nie.

M.
 
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

czwartek, 18 lutego 2016

‘After Alice’ Gregory Maguire




Lewis Carroll opisał co się przydarzyło Alicji po tym jak wpadła do Krainy Czarów przez króliczą norę. Ale czy nikt nie szukał małej dziewczynki, która nagle zniknęła? Tym właśnie zajął się Gregory Maguire i opisał w swojej najnowszej powieści nie tylko to jak zareagowała rodzina Alicji na jej zniknięcie, ale i również przygody Ady, koleżanki Alicji, która również wpadła w króliczą norę, kiedy szukała swojej towarzyszki zabaw. Jednakże Ada nie jest taka jak Alicja, brak jej błyskotliwości umysłu, bystrości, wyobraźni, a nawet sprawności fizycznej. Jedyne co ją wyróżnia to rodzaj metalowego szkieletu czy ortezy, która ma za zadanie trzymać w pionie jej słaby kręgosłup. Jak więc zareaguje na dziwność i absurdalność krainy, w której się znalazła? I czy znajdzie Alicję?

Opis powieści mnie zaintrygował, okładka wpadła w oko, a przyjemnie duża czcionka sprawiła, że nie namyślając się długo wypożyczyłam ją z biblioteki (tak jakbym nie miała co czytać, no naprawdę). Niestety, niestety, jakże prawdziwe jest powiedzenie, żeby nie sądzić książki po okładce.*

Po wpadnięciu do Krainy Czarów Ada próbuje odnaleźć Alicję. Spotyka znane nam z oryginalnej powieści postaci takie jak Szalony Kapelusznik czy Kot z Cheshire. Nie robi jednak na niej absurd wypowiedzi tudzież dziwność zachowania napotykanych postaci żadnego wrażenia. Ada jest dobrze wychowana, grzeczna i w sumie nudna.  Wszystko jest dowcipne, śmieszne i inteligentne, ale miałam wrażenie, że najlepiej przy tej powieści bawił się sam autor.

Perypetie Ady przeplatane są rozdziałami poświęconymi temu co wydarzyło się pod nieobecność dziewczynek głównie w domostwie Alicji. Jest więc jej starsza siostra Lydia, która chce już być dorosła, ale ma jedynie piętnaście lat. Nie jest już dziewczynką, ale brakuje jej jeszcze doświadczenia i lat, żeby stać się kobietą, panią domu. Po niedawnej śmierci matki ciężko jej podejmować słuszne decyzje. Ojciec dziewczynek jest typem uczonego, który raczej nie zwraca uwagi na przyziemne problemy związane z prowadzeniem domu i wychowywaniem córek. Co więcej, poznajemy rodzinę akurat w trakcie wizyty wielkiego uczonego, Charlesa Darwina, który przyjechał wraz z panem Winterem i jego podopiecznym, Siamem, czarnoskórym chłopcem. Wizyta ta wprowadzona dodatkowe napięcia między domownikami a gośćmi. Muszę przyznać, że właśnie te rozdziały poświęcone skomplikowanym stosunkom społecznym panującym w Anglii lat 60. XIX wieku najbardziej mnie zainteresowały.

I wszystko byłoby dobrze, ale autor ma ten sam problem co twórcy nowego sezonu Z Archiwum X** – nie może się zdecydować o czym ma być ta książka. Czy o metamorfozie Ady, której podlega w Krainie Czarów? Dziewczynka pierwszy raz jest bez opiekunki i musi sama sobie dawać radę w obcym świecie. Ale może jednak ta powieść jest o dwóch Oxfordzkich rodzinach z lat 60 XIX wieku? O tym jakie panowały ówcześnie stosunki społeczne, jak zapatrywano się na rewelacje Darwina? A może o dojrzewaniu? O tym jak dziewczynka zmienia się w kobietę, o strachu przed dorastaniem? Czy po prostu o tym jak żałośni są dorośli? Kto wie o czym jest ta książka ręka w górę. Lepiej by było zostać przy jednym temacie niż wciskać tysiąc innych w książkę, która ma 250 stron i to dużą czcionką. Szczególnie, że żaden temat nie jest dobrze zarysowany, ani w skończony. 

Jak dla mnie było w ‘After Alice’ za dużo sennej atmosfery, niepotrzebnych i  w sumie nic nie wnoszących w akcje komplikacji, zbyt dużo obrazów, za mało treści. I stanowczo za dużo słów. Powieść podzielona jest na krótkie rozdziały, a część z nich kompletnie nic nie wnosi do fabuły. No naprawdę jest taki rozdzialik, który zajmuje dwie strony, który kompletnie nie łączy się z akcją powieści i, który czytałam dwa razy, bo myślałam, że może nie zrozumiałam, że może opuściły mnie siły umysłowe i zdolność czytania w języku angielskim. Ale okazało się, że to jednak autor postanowił wrzucić garść swoich przemyśleń do książka, gdzieś tak w połowie, nie do końca łącząc je z fabułą. Zresztą autor dosyć udanie maluje pewne obrazy, ale są one zbyt nieuchwytne, za mało obsadzone w świecie powieści. 

Co chyba ważne ta senność atmosfery o której wspomniałam jest cechą świata Lydii, czyli tego realnego, niż świata, w którym znajduje się Ada, który jest bardziej absurdalny, ale jakiś taki jednocześnie rzeczowy. To plus. Bo w końcu kto kogo śni? 

Z tego co się dowiedziałam to autor jest całkiem znany i lubiany dzięki swojej tetralogii o świecie Krainy Oz, ale ten retelling (jeśli to jest retelling) coś mu nie wyszedł. Nawet nie jest to książka tak zła, żeby się emocjonować. Po prostu ani ziębi ani grzeje.

Acha, no tak, nie było jednak tak źle – jest jedna całkiem niezła scena. Co prawda pod sam koniec, ale zawsze.

Polecam wszystkim fanatycznym miłośnikom Alicji w Krainie Czarów.             

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY II.

*Tak jak w przypadku „Wichrowych Wzgórz” Emily Bronte z serii Świata Książki Angielski Ogród. Sądząc po radosnej, pomarańczowo-kwiecistej okładce jest to przyjemna opowieść o angielskim majątku. A nie jest.

** Twardo oglądam nowy sezon, chociaż szkoda, że aż tak bardzo słabe są te odcinki. Czy to ma być serial o kosmicznym zagrożeniu, nadnaturalnej obcości czy raczej o nieprzerobionym poczuciu winy Scully, że oddała dziecko do adopcji? Szczególnie, że ona rozpacza, a on wspiera mając minę pt. mógłbym teraz pić whisky w barze. Ech. Zapraszam do oglądania w każdy wtorek na Fox.

M.

wtorek, 16 lutego 2016

‘The Winter Ghosts’ Kate Mosse ("Zimowe zjawy")







Freddie Watson, dwudziestokilkuletni Brytyjczyk, zwiedza Francję w ramach dochodzenia do zdrowia po załamaniu nerwowym spowodowanym żałobą po utracie starszego brata, który zginął w czasie walk w I wojnie światowej. Jadąc samochodem wśród Pirenejów wjeżdża w sam środek zamieci śnieżnej i prawie, że spada w przepaść. Udaje mu się jednak ujść z życiem i trafia do górskiej miejscowości akurat w dzień lokalnego święta. Na fecie spotyka piękną młodą kobietę, Fabrissę, której zwierza się ze swojego cierpienia. Ona również dzieli się swoimi bolesnymi wspomnieniami. Po wysłuchaniu jej opowieści Freddie przyrzeka, że odnajdzie ją i jej rodzinę, co jest może dziwną obietnicą, ale wydaje się być bardzo ważnym dla dziewczyny. Mężczyzna nie pamięta jak i kiedy trafia do swojego pokoju w hoteliku, gdzie złożony gorączką wciąż wraca w myślach do pięknej nieznajomej. Kiedy jednak pyta o nią swojej gospodyni i innych mieszkańców miasteczka nikt nie zna osoby ani rodziny o tym nazwisku. 

Kim była dziewczyna? Czy to jej głos słyszał po wypadku w górach? I dlaczego nieznajoma spytała się Freddiego czy potrafi on rozróżnić rzeczywistość od snu? Freddie postanawia dotrzymać słowa danego Fabrissie, ale nie ma pojęcia, że będzie musiał odkryć tajemnicę sprzed wielu, wielu lat, o której pamięć przetrwała jedynie u starszych, bardziej zabobonnych mieszkańców gór.

Kate Mosse stworzyła niezwykłą opowieść w starym stylu, w której nie do końca wiadomo co jest realne a co jedynie wytworem umęczonego umysłu. Jest to opowieść o nieutulonym żalu, o życiu w cieniu bolesnej, nieodwracalnej straty, ale i przekazuje pewne szersze, uniwersalne wartości. 

Problem wojny i straty, które ona generuje jest takim, który nie zmienia się niezależnie od momentu w historii, w którym się znajdujemy. Czy to siedemset lat temu w czasie wojen religijnych czy w XX wieku po dwóch wielkich wojnach, ludzie tak samo cierpieli i tak samo dotkliwie odczuwali ból po utracie ukochanych osób. Zmienia się zasięg wojen, broń, którą walczą żołnierze, skala manewrów, ale głód, ból, żałoba pozostają niezmienne. 

‘The Winter Ghosts’ to opowieść łącząca realizm i magię, rzeczywistość namacalną z tą duchową i chociaż nie do końca wiadomo czy Freddie faktycznie rozmawiał z Fabrissą czy była jedynie zwidem umęczonego, rozgorączkowanego umysłu to jedynie dodaje to tajemniczego uroku powieści. Jest w niej jakaś baśniowość, senność ze szczyptą grozy, która wytwarza niecodzienną atmosferę.

‘The Winter Ghosts’ nie jest jednak idealne. Gdyby nie to, że autorka specjalnie stylizuje tekst na taką opowieść o duchach troszkę w stylu Henry’ego Jamesa to powiedziałabym, że trąci ona myszką. Lekko rozwlekła, lekko staromodna, ale oddająca klimat dawnych powieści z lajcikowym elementem nadnaturalnym.

Szybka lektura na zimowy, wietrzny wieczór.

Polecam wszystkim miłośnikom lekko staroświeckich opowieści o duchach, tym, którzy nie lubią się bać, ale mają ochotę na pewną dozę nadnaturalnych emanacji oraz tym, którzy lubią dokańczać sprawy.

Pozdrawiam,
Kura Mania.


PS. Tej autorki czytałam również "Labirynt" kilka lat temu i bardzo mi sie podobał. Kate Mosse bardzo dobrze wychodzi łączenie wątków dramatycznych z (jak dla mnie) małą znaną historią Francji.  

M.
Książkę przeczytałam w ramach wyczytywania domowych zapasów.