czwartek, 30 czerwca 2016

‘Mud, Sweat & Tears’ Bear Grylls




Znasz Beara Gryllsa? Prowadzi on telewizyjne programy survivalowe rozgrywające się zarówno w terenach dzikich takich jak dżungla czy pustynia, jak i w obszarach miejskich, m. in. w opuszczonych fabrykach i halach (jeden z odcinków nagrywany był nawet w Polsce).  Uznałam prowadzącego za Amerykanina pełnego typowej dla tej nacji pewności siebie i optymizmu.

Jakże bardzo się myliłam.

Bear Grylls (którego prawdziwe imię to Edward. Tak, Edward) jest stereotypowym Brytyjczykiem. No może nie do końca, ale zarówno jego pochodzenie, jak i lata młodości mogłyby być podawane za przykład brytyjskości. Pochodzi z zamożnej rodziny z wyższej klasy o politycznych aspiracjach, w której ceniono tradycyjne wartości. W wolnych chwilach trenował wspinał się razem z ojcem lub pływał na łódce specjalnie dla niego zakupionej, kiedy był jeszcze dzieckiem. Najpierw został wysłany do szkoły z internatem, a potem do Eton. Swój gap year spędził podróżując, a po powrocie poszedł na studia. 

Tutaj jednak obraz lekko się psuje, bo zamiast odnosić sukcesy w nauce, która nie dawała mu satysfakcji, postanowił dostać się do elitarnej jednostki wojskowej 21 SAS.  Wyjazdy na misje skończyły się, kiedy w wolnym czasie w czasie skoku ze spadochronem  Grylls walnął w ziemię łamiąc sobie kręgosłup. Wrócił jednak do formy (choć początkowo lekarze nie byli pewni czy pacjent będzie w ogóle chodził) żywiąc się marzeniem, które towarzyszyło mu od lat – zdobyciem Everestu co też uczynił w wieku 23 lat. I tu właściwie książka się kończy.

Zepsułam Ci niespodziankę i przyjemność czytania opowiadając co znajdziesz w autobiografii Gryllsa? Nie martw się, wcale tak nie jest.

Najmocniejszą stroną tej książki jest… osobowość jej autora, który bez zadęcia opowiada o początkach, które go uformowały, które sprawiły, że odniósł sukces nie tylko na polu zawodowym, ale i rodzinnym.
Chęć do podejmowania ryzyka, odwaga granicząca z brawurą i nieustająca ciekawość oraz chęć przekraczania granic własnej wytrzymałości zarówno psychicznej jak i fizycznej sprawiły, że książkę pożarłam na kilka chapsów.

Bear Grylls okazał się tak cudownym, bezpośrednim człowiekiem, który z humorem, dystansem i często z przymrużeniem oka opisuje swoje młodociane zmagania zarówno z przeciwnościami losu jak i z samym sobą. Nie ma tu niepotrzebnej pompy, napuszonego zadęcia, a jedynie skromność, wielka wdzięczność do losu, rodziny i Boga.

Nawet temat religijności, który naprawdę ciężko opisać tak, aby nie raził pompatycznością, wcale nie przeszkadza. Tak, Bear to człowiek religijny. Tak, znajduje Boga zarówno w pięknie i grozie natury jak i w niezwykle szczęśliwych zbiegach okoliczności, które mu się przydarzyły. Nie próbuje jednak ani nawracać nikogo, ani opisywać mistycznych doznać, a jedynie wspomina, że wiara dała mu siłę w trudnych chwilach. 

Fakt, że od opisanych wydarzeń minęło sporo czasu nie sprawił jednak, że czytelnik dostał ułagodzoną wersje wydarzeń. Czytając o treningu, który przeszedł, aby zakwalifikować się do kwalifikacji do 21 SAS wszystko mnie bolało. Jednocześnie Bear przyznaje, że było ciężko, czasem najciężej, ale warto było nie tylko dla satysfakcji osiągnięcia celu, ale również dla samej świadomości przekroczenia kolejnej bariery, która wydawała się fizycznie nie do osiągnięcia.

Cała historia Gryllsa to takie potwierdzenie słów, że chcieć to móc i, że wszystko zaczyna się i kończy w głowie. Kiedy nogi odmawiają posłuszeństwa, kiedy nie można złapać oddechu, kiedy czujesz jak powoli odmrażają Ci się palce u nóg to jedynie stuprocentowa koncentracja i zdeterminowanie sprawi, że zrobisz ten kolejny krok. A każda przekroczona bariera, każdy osiągnięty i przekroczony limit wytrzymałości sprawia, że jesteś coraz bardziej silniejszy.

Jednak Bear nie pisze jedynie o swojej wytrzymałości fizycznej, tężyźnie i kolejnych sukcesach. Jednym z największych jego wrogów jest stres. Panika, która pojawia się nie wiadomo skąd i, która sprawia, że Grylls zaczyna tracić pewność siebie i słabnie. Nie raz opisywał sytuację, kiedy nerwowe czekania sprawiało, że stres zaczynał go zjadać powodując nudności.

Jest to książka, która potrafi człowieka zmotywować, bo czytając proste słowa Gryllsa o osiąganiu celu zaczynasz się przekonywać, że i Ty sobie poradzisz. Do mnie książka trafiła już jakiś czas temu, ale postanowiłam przeczytać ją chyba w najlepszym dla siebie okresie, bo postanowiłam przejść na zdrową dietę i zacząć ćwiczyć. Formy nie mam wcale, ale odkryłam, że dzięki upartości, determinacji i sfokusowaniu na celu mogę osiągnąć to co inni. Grylls jedynie utwierdził mnie w tym przekonaniu. I chociaż raczej nie wespnę się na Mount Everest to na pewno dam radę osiągnąć swoje kolejne małe „Everesty”. 

Myślę, że nawet dla tych, którzy nie potrzebują zmotywowania, a lubią niezwykłe przygody (czy to te przeżywane empirycznie czy jedynie z fotela w domu) autobiografia Gryllsa będzie świetną lekturą. Mimo tego, że akcja rozgrywa się głównie w Wielkiej Brytanii to i tam jest wiele egzotycznych i ekstremalnych miejsc. Nie mówiąc już o Himalajach!

Polecam wszystkim miłośnikom przygód, poszukiwaczom autorytetów w życiu, jak i tym, którym się wydaje, że jednak lepiej odpuścić, bo się nie uda.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!