wtorek, 13 stycznia 2015

"Haiti" Marcin Wroński


„Haiti” to szósty retro kryminał Marcina Wrońskiego z serii o lubelskim policjancie Zygmuncie Maciejewskim. Najnowszym jest „Kwestja krwi” (część siódma).

W upalną lipcową niedzielę spokój Zygmunta Maciejewskiego zakłóca informacja o trupie znalezionym w jednym z boksów stajni na II Krajowej Wystawie Koni Remontowych w Lublinie. Denat ma zmasakrowaną twarz z odbiciem podkowy. Haiti, koń, w którego boksie znaleziono NN, ma również krew na podkowie. Sprawa wydaje się łatwa, prosta i przyjemna – tajemniczy gość wszedł niepotrzebnie do boksu klaczy, która zdenerwowana kopnęła go w twarz ze skutkiem śmiertelnym i natychmiastowym. Niestety, niestety… 

Pierwszą komplikacją jest fakt, że właścicielem Haiti jest książę Światopełk-Czetwertyński, który posiada rozległe wpływy i który nie życzy sobie zbytniego rozgłosu w tej sprawie co wydaje się dosyć podejrzane. Drugą komplikacją jest przeczucie Zygi, że coś w tej śmierci nie gra. Jak zwykle okazuje się, że komisarz miał rację, a w gardle denata znaleziono wisior z tajemniczym zdjęciem. 

Jakby tego było mało, na głowę Zygi i jego podwładnych zwala się z pozoru beznadziejna sprawa rozprucia kasy pancernej z lubelskiego browaru. Nikt nic nie widział, odcisków palców brak, a jedynym tropem są skradzione akta pracowników browaru.

Czy te dwie sprawy się łączą? Dlaczego nikt nie jest w stanie rozpoznać denata? I czy Zyga znów poradzi sobie z rozwiązaniem obu zapowiadających się beznadziejnie spraw?

Ach, panie Wroński… Cóż, mam powiedzieć? Bardzo lubię kryminały z Maciejewskim, mięsne i bezkompromisowe, ale „Haiti” bardzo mnie rozczarowało. Ja wiem, ja rozumiem, jednym z kluczowych cech Zygi jest fakt, że nie wylewa on za kołnierz, ale przez pół książki dostajemy ciągłe opisy jak to policjant albo pije, albo już jest pijany, albo myśli o tym, żeby się napić. Odniosłam wrażenie, że autor w kółko o tym wspomina, zupełnie zresztą niepotrzebnie, bo takie nachalne zaznaczanie roli monopolki w życiu policjanta jedynie nudzi i irytuje zamiast dodawać kolorytu śledztwu. Trochę się to zmienia, kiedy wraca miłość Maciejewskiego, Róża. Widać musiał się chłop wziąć w garść przy kobiecie. No ale nieprzyjemne wrażenie pozostaje.

Sam pomysł na oba śledztwa jest dosyć ciekawy, ale wyjaśnienie zbrodni wydaje mi się lekko przekombinowane i przez to nieprawdziwe. No i na dodatek akcja się momentami strasznie wlecze. Fajnie by było dostać w takich momentach spowolnienia śledztw jakiś smaczny kąsek w postaci spotkania z przedstawicielem lokalnego folkloru (czyt. złodziejaszki i inne k… eee… panie lekkich obyczajów) czy coś takiego, ale w zamian nie dostajemy nic. W ogóle tak jakoś fałsz czuć w powietrzu czytając  tą część przygód Maciejewskiego. Niby wszystko jest ok, ale zupełnie mi się powieść nie podobała. Zyga stał się jakimś zapijaczonym chamem, a w czasie śledztwa bardziej widać było jego nieustanne chamstwo i użyta przemoc niż spryt i błyskotliwy umysł. Po prostu Zyga stracił swój czar całkowicie.  Oczywiście, zawsze policjant uciekał się do bezpośrednich form nacisków, które raczej nie były uprzejmymi prośbami, ale w tej części były one na pierwszym miejscu.

Rozdziały dziejące się w latach trzydziestych poprzetykane są tymi dziejącymi się już na początku lat pięćdziesiątych, kiedy to Zyga jest dozorcą pilnującym starej już klaczy Haiti. Jest zapijaczonym, zapuszczonym dziadygą starającym się nie wychylać i żyć według zasad, które wyznaczył nowy, wspaniały system socjalistyczny. Jest to o tyle ciekawe, bo czasem zastanawiałam się jak odnajdzie się w nowym świecie Maciejewski ze swoim niepokornym podejściem do zasad i zwierzchników. Niestety, nie wnosi on nic do akcji powieści i dodatkowo ją spowalnia.

Jeśli chodzi o wątki drugoplanowe to poznajemy tajemnicę samotności Fałniewicza, ale zostaje ona tak przedstawiona jakby zupełnie nie przystawała do reszty książki, a wciśnięta była w powieść na siłę.

Ech, przeczytałam, bo zawsze przeczytam wszystko co napisze o Maciejewskim Wroński, ale zupełnie mi się ta lektura nie podobała. Brakowało mi w niej takiej brutalnej rzeczywistości, Lublińskiego kolorytu i akcji. Mam nadzieję, że „Kwestja krwi” ma o wiele wyższy poziom i znów sprawi, że zatracę się w tamtym Lublinie z jego doliniarzami, melinami i Zygą, którego serce bije w rytm serca miasta.

Polecam wszystkim fanom Zygi, ale jeśli ktoś chciałby zacząć swoją przygodę z Maciejewskim od tej właśnie części to szczerze odradzam.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!