Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stagnacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stagnacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 kwietnia 2015

"Profesor Stoner" John Williams



Kiedy William Stoner wrócił pewnego dnia z pola będącego częścią gospodarstwa rodziców nie spodziewał się, że słowa, które zaraz usłyszy od swojego ojca diametralnie zmienią jego życie. Ojciec dowiedziawszy się, że na uniwersytecie w Columbii otwarto nowy kierunek – rolnictwo – postanowił, że wyśle tam syna, aby wiedza, którą tam zdobędzie pomogła przy pracy w gospodarstwie. 

Stoner prowadził spokojne życie w Columbii. Uczył się dobrze, wikt i opierunek odpracowywał na gospodarstwie wujostwa. Kiedy na drugim roku brał udział w obowiązkowych zajęciach z literatury angielskiej prowadzonych przez Archera Sloane’a, dosyć złośliwego i pełnego ironicznego dystansu, doznał pewnego rodzaju objawienia. To właśnie literatura była tym co chce zgłębiać Stoner! Zmienił kierunek studiów nie mówiąc nic rodzicom, wygospodarował więcej wolnego od pracy na roli czasu i rzucił się w wir nauki. Tak zaczęła się kariera Stonera, który przez trzydzieści lat wykładał na tym samym uniwersytecie, na którym zaczął swoje studia jako dziewiętnastolatek. 

Równocześnie z przebiegiem kariery Stonera na uniwersytecie wypełnionej ciężką pracą przy nauczaniu jak i pracą badawczą poznajemy jego życie prywatne. Przyjaźń z dwoma studentami, która przetrwała całe życie. Pierwsze zakochanie w pięknej Edith, krótki okres zalotów i szybki ślub. Rozczarowanie małżeństwem, w którym nie znalazł oczekiwanej miłości, ciepła i wsparcia. Narodziny córki, Grace,  którą po urodzeniu zajmował się Stoner na zmianę z niańką. Późniejsza walka, którą prowadziła ze swoim mężem Edith, niezrównoważona, o artystycznych aspiracjach i histerycznej naturze kobieta, która ślepa na potrzeby męża i córki pogrążała się w coraz to innych fiksacjach. Przemiana Grace z miłego, spokojnego, ale radosnego dziecka, w zaszczutą w domu, a bardzo „popularną” w szkolę dziewczynę, a później w żyjącą w swoim świecie młodą-starą kobietę. Chwila szczęścia i zatracenie się w miłości w związku, który nie miał szans na przetrwanie. Nowy napływ chęci do nauczania. Konflikt z kolegą-wykładowcą, który zatruwał Stonerowi życie, kiedy został jego przełożonym. Śmierć. 

Życie jakich wiele. Ani dobre, ani złe. Wypełnione ciągłą walką ze sobą, z otoczeniem. Ciągłym poszukiwaniem miłości. Nie tylko tej, którą znajdujemy w relacjach z drugim człowiekiem, która przemija, którą często można pomylić z uczuciem pożądania, zachwytem czy zwykłym zauroczeniem i która często wyidealizowana zaślepia nas w działaniu. Od pamiętnych zajęć z Sloanem, na których ten wyrecytował jeden z sonetów Szekspira, Stoner jest zakochany. Zakochany w literaturze, w wiedzy, którą można posiąść z książek. Miłość ta prowadziła go przez całe życie, to przygasając to płonąc wielkim ogniem. Jej owocem była książka napisana przez profesora, ale również wspaniale przygotowane wykłady dla studentów i pasja, z którą oddawał się pracy badawczej mimo, że nie miała ona szans na dokończenie. Ta miłość jest  bardziej satysfakcjonująca dla Stonera, bardziej spełniona niż miłość do kobiety, która nigdy go nie kochała czy miłość do dziecka, która oddzielona barierą szalonej, zaborczej miłości matki, nie miała szans się rozwinąć.

Stoner wydaje się być człowiekiem słabym i niezdecydowanym. Zamiast szczerze porozmawiać z Edith o problemach drążących ich małżeństwo, mężczyzna ucieka. Omija temat, bojąc się spowodować kolejne napady histerii u żony i pogorszenie jej nadwerężonego zdrowia. Rezygnuje z siebie, wtapiając się w tło, zajmując się dzieckiem i domem oraz pracując na uniwersytecie, po to, aby jego żona mogła spędzać całe dnie w sypialni na zmianę leżąc i śpiąc. Mimo dobrych chęci jego zachowanie jedynie napędza manie Edith, która ożywia się jedynie wtedy, kiedy na coś się nakręca (np. na kupienie domu czy zajście w ciążę). 

Problemy Stonera  wynikają również z wrodzonej nieśmiałości, delikatności  i niezdarności, które to cechy sprawiają, że zamiast stawiać czoła żonie ulega on jej fiksacjom bez słowa skargi. Niestety, nie mogę mu wybaczyć jego zaniedbania jeśli chodzi o wychowywanie Grace. Rozumiem, że nie był on w stanie wysunąć żadnych logicznych argumentów, które mogłyby przekonać Edith, żeby odpuściła córce, ale mimo wszystko powinien szukać dróg dojścia do dziewczynki. W końcu i na nim leżała odpowiedzialność za córkę!

 Życie Stonera przypada na pierwsza część dwudziestego wieku i w tle dowiadujemy się o dwóch wojna światowych. Ich znaczenie dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych nie jest aż tak dramatyczne i bezpośrednie jak dla Europejczyków ówczesnego czasu, ale i tak głęboko odciskają się na umyśle nie tylko Stonera, ale również i drugoplanowych bohaterów. Tak jak w przypadku Sloane'a, który po pierwszej wojnie światowej jakby zapadł się w sobie.

Mottem powieści mogłoby być „To naprawdę nie ma znaczenia” wypowiadane przez Grace, kiedy oznajmia rodzicom, że jest w ciąży. Wszechogarniająca obojętność, pogrążanie się w apatii, przepuszczanie życia przez palce. Miałam wrażenie, że Stoner jakby czekał na coś co ma się wydarzyć w bliżej nieokreślonej przyszłości co mogłoby odmienić jego życie na lepsze, ale nie wie co to ma być i w najmniejszym stopniu nie będzie on motorem tej zmiany. Profesor robi się coraz starszy, ma swoje sukcesy, ale tak naprawdę to nic się nie zmienia. 

Czytając „Profesora Stonera” przepełniał mnie smutek i współczucie. Czasem tytułowy bohater mnie irytował swoim wycofaniem. Czasem miałam ochotę nim potrząsnąć. Ta prosta w sumie historia życia jednego człowieka nie przedstawia życia oryginalnego, brawurowego, życia bohatera. Jest to życie zwykłego człowieka. Raczej smutne, ale z momentami szczęścia. Raczej na plus, choć tyle rzeczy zawalił. Ale teraz „to naprawdę nie ma znaczenia”.

Największym jednak atutem tej powieści jest styl i język w jakim została napisana. Elegancko, delikatnie, z dystansem, ale bez oschłości. Każde zdanie jest pięknie wycyzelowane, tak aby zawierało wszystko to co potrzeba, nic więcej, nic mniej. Autor omija nawet całe lata z życia profesora Stonera skupiając się na tym co najważniejsze i opisując to bez emfazy, ale i nie wygładzając niepotrzebnie uczuć i zdarzeń negatywnych, błędów czy momentów załamania. Nie ocenia mężczyzny, ale obiektywnie przedstawia kolejne wydarzenia z życia profesora. Jest to tak piękna proza, tak dopracowana, że nie wiem czy będę wstanie teraz sięgnąć po jakąś inną książkę.

Muszę się przyznać, że powodem dla którego sięgnęłam po „Profesora Stonera” było to, że przeczytałam, że jest to książka o profesorze literatury angielskiej, a przecież i ja żyłam kilka ładnych lat planami pracy na uniwersytecie zniweczonymi częściowo przez moje błędy, częściowo przez życiowe wypadki. Po przeczytaniu krótkiej zapowiedzi nie czytałam już żadnych recenzji czy opinii na jej temat, bo nie chciałam sobie psuć przyjemności czytania. I tak zamiast dowcipnej historii wypełnionej akademickimi anegdotkami jakiej się spodziewałam dostać dostałam przepiękną, wzruszającą opowieść o życiu, które mogłoby być udziałem każdego z nas, ale które w swojej zwyczajności i „normalności” jest tak niezwykłe i przejmujące, że niemożliwym było oderwanie się od książki.

Czytanie tej książki było przyjemnością najwyższych lotów i pierwszy raz od dawna zarwałam dla powieści noc. W dziwny sposób gdzieś w tle głowy ciągle siedziała mi myśl o innej książce opisującej życie mężczyzny, tym razem pisarza, o tytule ‘Any Human Heart’ Williama Boyda. Mimo, że te dwie opowieści różnią się prawie wszystkim mają podobny wydźwięk. Chwile szczęścia to chwile ulotne, smutek gości na dłużej, a życie przepełnione jest nie tylko pracą twórczą, ale i samotnością. Obie powieści zajęły szczególne miejsce w moim sercu. Kiedyś na pewno wrócę i do „Profesora Stonera” i do ‘Any Human Heart’ i zanurzę się w te zwyczajne – niezwyczajne życia i historie, które one opowiadają. 

Polecam gorąco,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwań GRA W KOLORY i KLUCZNIK 2015 (książka w książce).

wtorek, 3 marca 2015

„Mózg Kennedy’ego” Henning Mankell



Jak dobrze znasz osobę z którą mieszkasz? Jak dobrze znasz osobę, która jest członkiem Twojej najbliższej rodziny? Twoim dzieckiem, partnerem, rodzicem? Czasem wydaje się nam, że nic nowego nie można się o takiej osobie dowiedzieć, że znasz ją od podszewki. Albo przyjmujesz, że nic ciekawego taka osoba nie może ukrywać.

Kiedy Louise Cantor, archeolożka po pięćdziesiątce prowadząca wykopaliska w Grecji, wpada po konferencji, w której brała udział, z wizytą do swojego syna przeżywa szok. Znajduje go martwego, ubranego w piżamę i leżącego w łóżku w swoim mieszkaniu w Sztokholmie. Raport policyjny stwierdził śmierć w skutek przedawkowania środków nasennych. Louise jednak nie wierzy, że jej syn byłby zdolny popełnić samobójstwo. Pierwszym elementem, który jej nie pasuje jest to, że Henryk położył się do łóżka w piżamie, a Louise wiedziała, że zawsze spał nago. Drugim był fakt, że nigdzie nie znalazła jego laptopa. Kolejną rzeczą było zaginięcie kołdry młodego mężczyzny, której nie zabrała ani policja ani Louise. 

Te trzy rzeczy nie dają spokoju pani archeolog. Kiedy zaczyna szukać wskazówek, które mogłyby wyjaśnić jej śmierć syna, znajduje najbardziej zadziwiające rzeczy. Masę artykułów o tytułowym mózgu Kennedy’ego, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Notatki kobiet chorych na AIDS. Powoli odkrywa całkiem obcy dla niej świat, w którym żył jej syn. Jego mieszkanie w Barcelonie z komputerem, w którym znajdował się plik z budżetem, z którego wynikało, że był bardzo bogatym człowiekiem. Kolejne kobiety, które odgrywały ważną rolę w jego życiu. Trop prowadzący do jednej z nich sprawi, że zrozpaczona matka poleci do Afryki, a tam zobaczy rzeczy, które pozwolą jej troche zrozumieć pod jaką presją i w jakim stresie żył Henryk. Pozna przemoc i bezwzględność jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła. W czasie swojej wędrówki odnajdzie byłego męża i znów go straci. Uświadomi sobie jak wiele jeszcze nie wie o życiu mimo swoich pięćdziesięciu lat. 

Powieść Mankella czekała w kolejce do przeczytania bardzo długo. Jednak tak jak w przypadku „Włoskich butów” okazała się świetną lekturą. Na początku czytania wydawało mi się, że będzie to raczej historia walki z rozpaczą i traumą żałoby. Kolejne strony pokazały mi jak bardzo się myliłam.

Najważniejszą częśćią powieści jest pobyt Louise w Afryce. Odurzona tragedią, która ją dotknęła kobieta zanurza się w przeszłości syna poznając kolejne osoby, które odegrały w jego życiu ważną rolę. Walczy z własnym otępieniem, afrykańskim ukropem i zderza się z całkowicie jej obcą mentalnością zarówno rdzennych Afrykańczyków jak i białych mieszkających na Czarnym Lądzie. Poznaje Lucindę, byłą prostytutkę, teraz barmankę, dziewczynę Henryka, która pomaga jej zrozumieć czym zajmował się młody Szwed.  Poznaje również krajana, Larsa Hakanssona, pracującego dla rządu, którego cynizm napawa ją obrzydzeniem i niepokojem. Co najważniejsze poznaje misję dla chorych, w której pracował Henryk założoną przez amerykańskiego bogacza, który poświęcił życie na pomaganiu ludziom zakażonym AIDS. To co na pierwszy rzut oka wydaje się szlachetną dobroczynnością tak naprawdę skrywa odrażające dno. Piekło, którego jedynie przebłysk widzi Louise jest wypełnione cierpieniem i okrucieństwem nie do wyobrażenia. 

AIDS. Straszna choroba, na którą chorowały kiedyś jedynie małpy. Teraz wiele ludzi umiera z jej powodu. Badania nad wynalezieniem leku na AIDS pochłaniają wielkie środki i masę czasu. Szlachetna misja ma jednak swoją brudną stronę, za która stoi jak zwykle pieniądz. Do powszechnej świadomości przedostają się strzępki informacji o ośrodkach, w których prowadzi się badania nad lekiem na AIDS na ludziach. I to niekoniecznie na  tych już zarażonych. Czy prawdą jest to, że biali ludzi przekupują całe wioski wizją dostatniego życia tylko po to, żeby uzyskać gromadę ochotników, których zarażają zmodyfikowanymi wirusami po to, aby na nich eksperymentować z lekami niedopuszczonymi do ogólnego użytku? 

To powieść o ludzkiej ignorancji. Dowiadujemy się o rzeczach, o których nie chcemy wiedzieć, bo są zbyt niewygodne. Dowiadujemy się o strasznych, niewyobrażalnych rzeczach o których tak naprawdę już wiemy, ale wypieramy z myśli skoncentrowanych na codzienności z jej zabieganiem i problemami. Zresztą co nas obchodzą jacyś chorzy Afrykanie tysiące kilometrów stąd żyjących na kontynencie, którzy sami sobie doprowadzili do upadku? 

Jednocześnie jest to opowieść o zdeterminowanej kobiecie, która nie spocznie dopóki nie dotrze do prawdy. Pomimo tego, że wie, że jej dociekliwość pociągnęła już za sobą kilka śmierci, a może i będzie niebezpieczna również dla niej. I to już nie chodzi o osobistą wendettę na mordercach jej syna, ale o ujawnienie prawdy, odkrycie spisku i pokazanie go światu w całej jego ohydnej szpetocie. 

Jest również po części historia żałoby Louise. Poszczególnych jej etapów, momentów kiedy jednak widzi nadzieję na normalne życie, po to, aby chwilę później regres przyniósł dni, w których nie chce się jej wychodzić spod kołdry. To historia jej samotności. Jest rozwiedziona, a traci nawet eks-męża. Jest matką, ale nie ma już dziecka. Zostaje jej jedynie stary ojciec – rzeźbiarz mieszkający w skandynawskiej głuszy. Jej rodzina będzie już tylko maleć, aż zniknie z powierzchni ziemi.

Świetna historia, wstrząsająca i brutalna, ale jednak momentami ocierająca się o poetyczność. Jedynie pozornie skomplikowana, zarysowująca problemy, których doświadcza Afryka, ale i takie, które mogą dotknąć każdego z nas. Czy zechcesz uwierzyć w to co autor opisuje w „Mózgu Kennedy’ego” czy nie to już Twoja sprawa. Warto jednak ją przeczytać, nawet jeśli nie interesuje Cię tematyka dotycząca Afryki i jej problemów. Jej główna bohaterka, jak i postaci, których spotyka sprawiają, że jest ona zdecydowanie lekturą wartą przeczytania i docenienia.

„Mózg Kennedy’ego” na pewno zostanie mi w pamięci na długi czas. Szczególnie wraca do mnie fragment mówiący o tym, że jeśli już świat interesuje się Afryką to tylko w kontekście tego jak umierają jej mieszkańcy. Nikogo nie interesuje jak oni żyją, tak zwyczajnie, na co dzień.
 
Polecam tym, którzy interesują się tematyka afrykańską, literaturą medyczno-obyczajową oraz wszystkim kobietom, które poszukują zdeterminowanej w swojej walce bohaterki.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY, ale się nie wyrobiłam. Okazało się jednak, że udało mi się wpasować w jedno z haseł Klucznika 2015.

wtorek, 6 stycznia 2015

'NW' Zadie Smith ("Londyn NW")



Są takie miejsca przez które przechodząc czujesz sie niepewnie. Tubylcy dziwnie na Ciebie patrzą długo odprowadzając Cię wzrokiem, a Ty podświadomie przyspieszasz kroku. Miejsca ze specyficzną atmosferą, które rządzą się swoimi własnymi niepisanymi prawami, a złamanie reguł w nich panujących w najlepszym wypadku wiąże się ze społecznym ostracyzmem. Nie znaczy to jednak, że społeczność jest jakoś specjalnie zżyta. Nie,  po prostu ludzie, którzy tam się urodzili i wychowali (born and bred) mają zakodowany sposób życia. Ciężko się spod tej niewidocznej presji wyrwać, bo oplata ona umysł i wgryza się w podświadomość.

Dwie przyjaciółki, Leah i Keisha, które połączył dramatyczny wypadek w parkowym jeziorku. Pierwsza to blady rudzielec, w której płynie krew irlandzka, a druga to czarnoskóra dziewczyna z łatwością do liczb. Obydwie wyrwały się ze swojego blokowiska w biedniejszej dzielnicy, w której chaos i stagnacja rządzą się na równych prawach. W pewnym momencie ich drogi zaczęły się różnić, a przyjaźń nie była już tak bliska jak w dzieciństwie. Jednak nigdy za daleko od siebie nie odeszły i przez lata się spotykały. Dwie dziewczyny, „którym się udało”.

Leah w czasach studenckich wyzwolona aktywistka zajmująca się sprawami polityki i ekologii, eksperymentująca z narkotykami, już jako dorosła kobieta związała się z czarnoskórym Michelem, którego ciała nigdy nie ma dosyć. Pracuje w organizacji społecznej i jest tam jedyną białą kobietą. Na dodatek jej otoczenie oraz mąż  oczekuje, że już niedługo zostanie ona matką. Po kryjomu bierze podkradzione z apteczki Keishii pigułki antykoncepcyjne, a kiedy jednak zachodzi w ciążę usuwa ją. Trzeci raz. Nigdy nie pragnęła mieć dzieci, a uczucia macierzyńskie przelewała na swoja suczkę, Olive. Nagle zdaje sobie sprawę, że wszyscy jej znajomi dorośli, a ona sama wcale nie ma na to ochoty.

Keisha, która zamiast imprezować udzielała się w kościele i świetnie się uczyła. Od zawsze była boleśnie świadoma jak przeciętną jest przy swojej przyjaciółce. Dostała się na dobry uniwersytet razem ze swoim chłopakiem Rodneyem, z którym się zeszła w sumie z braku laku, za to z dużą ilością presji ze strony matki. Na studiach radziła sobie dobrze, rozstała się z Rodneyem do którego nigdy nic nie czuła, za to zeszła się z Francesco, pięknym jak młody bóg pół-Włochem. Poszła na prawo, ale kiedy spytałbyś się jej dlaczego nie umiałaby powiedzieć. Zatraciła się w pracy, potem wzięła ślub, w odpowiednim momencie zaszła w ciążę, a potem w drugą. Miała uporządkowane życie jak ze snu – przystojny mąż, piękny duży dom, mnóstwo pieniędzy i idealnie urocze dzieci. Niestety, przeszłość Keishy, obecnie Natalie, bo takie nowe imię sobie wybrała, sprawia, że podświadomie pragnie ona elementu chaosu w swoim życiu. I sama go sobie organizuje ryzykując wszystko co ma. Kiedy wszystko się wydaje uzmysławia sobie jak fałszywe jest jej życie i ona sama. 

Jest też trzeci bohater, czarnoskóry Felix. Poznajemy go na kilka godzin przed tragiczną śmiercią. Postanawia on zacząć nowe życie i wyrwać się z okowów blokowiska. Ma nową świetną dziewczynę, Grace, rozsądną i sympatyczną. Zerwał z  narkotykami. W swojej wędrówce przez Londyn odwiedza ojca, starego hipisa wspominającego rewolucyjne czasy, dobija targu z młodym mężczyzną, a potem odwiedza byłą dziewczynę – narkomankę po czterdziestce z dobrego domu, która po prostu lubi ten sport (jak to się kiedyś mówiło). Zamyka ten rozdział swojego życia definitywnie, ale przeznaczenie staje mu na drodze.

Co łączy Felixa z dziewczynami? To, że nie tak łatwo jest wyrwać się z blokowiska i zerwać ze swoją przeszłością, z miejscem w którym się wyrosło. W przypadku ‘NW’ dwie rzeczy dominują w osobowościach głównych bohaterów – stagnacja, czyli powielanie błędów swoich rodziców i starszego rodzeństwa (bieda, bajzel w domu, kolejne dzieci z kolejnymi partnerami) i chaos, czyli ten element zagrożenia, przemocy, podejrzanych interesów, ciągłego pilnowania się. Pomimo tego, że Natalie-Keisha i Leah wyrwały się z blokowiska to dalej ono w nich siedzi, pod skórą.

Ciężko było mi się wgryźć w tą powieść, tak jest gęsta i mocna. Nie znajdziesz tutaj opisów pozytywnego życia i radosnych bohaterów, ale za to dostaniesz prawdę brutalnie rzuconą prosto w twarz. Świetnie opisana jest fikcyjna dzielnica znajdująca się w północno-zachodnim Londynie. Opisana jest pośrednio, głównie poprzez zachowanie ludzi w niej mieszkających. To też powieść bardzo brytyjska – właśnie przez tą multikulturowość postaci zaludniających jej strony, ale również przez to, że tak świetnie oddaje realia współczesnej Wielkiej Brytanii. Ciężko mi dokładnie to opisać, ale naprawdę oddaje ona współczesnego ducha Londynu. Czytałam o Wielkiej Brytanii, której może nie znam zbyt dobrze (bo w Londynie jestem jedynie od czasu do czasu), ale z którą miałam i mam kontakt. Ta stagnacja typowa dla ludzi żyjących z zasiłków, którzy mają pełno dzieciaków, żyją sobie z dnia na dzień i w sumie się niczym nie martwią. Ta agresja, która wybucha kiedy ścierają się osoby z różnymi poglądami, różnego pochodzenia lub po prostu z różnych dzielnic. Ta przynależność do miejsca w którym się mieszka, która góruje nad rasą i pochodzeniem. 

A, no i przypominam, że blokowisko w Wielkiej Brytanii nie musi wyglądać jak to w Polsce. Wysokie bloki z płyty to nie jest jednak widok codzienny. Częściej dostajemy niewysokie bloczki, wszystkie identyczne, poustawiane w równych rzędach. Jednak duch takich miejsc jest wspólny dla wszystkich blokowisk, niezależnie od miejsca ich występowania.

Polecam wszystkim fanom bogatej, prawdziwej prozy, Londynu jak i tym, dla których fałsz i udawanie jest prozą życia.

Pozdrawiam,
Kura Mania.