czwartek, 16 lipca 2015

„Nie dla mięczaków. Historia krótkiej wolności Piotra V.” Monika Szwaja




Będą spojlery.

Piotr V., czyli biznesmen Piotr Voigt, właśnie się rozwiódł. Oczywiście, jego żona na początku miła i kochająca Karolina z czasem zamieniała się w zdradzającą go na prawo i lewo harpię, która z życia zrobiła mu piekło. Tak więc dzień, w którym wreszcie się rozwiódł, był dla niego bardzo szczęśliwy. 

Tego właśnie dnia spotkał pewną myszkę. Tzn. nie myszkę-zwierzątko, ale kobietę, która jakoś tak zajęła jego myśli na dłużej niż powinna sądząc po jej lekko myszowatym wyglądzie. Ale to dopiero początek kolejnych zmian w jego życiu.

Będzie jeszcze niespodziewane pojawienie się syna, o którym  Piotr nie wiedział. A, żeby było weselej rzeczony syn będzie gejem. I jeszcze przytarga do mieszkania nowo poznanego tatusia swojego chłopaka, bezrobotnego, już-nie-studenta. 

Ale to oczywiście nie może być koniec perypetii Piotra V. Bo przecież myszka nagle przestaje być myszką, a staje się bardzo atrakcyjną kobietą, w której się biznesmen zakochuje, ale na drodze ich szczęścia staje szalona kobieta w wieży, czyli matka myszy z Alzheimerem. 

Oczywiście, wszystko kończy się dobrze, bo jesteśmy jedna wielką kochającą się rodziną.

Rzygać się chce. Nie dość, że Szwaja się powtarza (patrz chora matka i wredna eks-żona) to jeszcze w bardzo złym stylu. Książka, czy raczej książeczka, bo mizernych rozmiarów jest, była związana z jakąś akcją promocyjną Empiku czy coś i sprawia wrażenie napisanej niedbale, na kolanie i na szybko. Byleby dużo się działo, nie ważne czy z sensem czy nie, a na wszelki wypadek dorzućmy jeszcze jakiś problem społeczny albo dwa coby poważniej było, a nie, że jakieś tam zwykłe romansidło. 

Nigdy nie byłam uprzedzona do tej autorki. Po przeczytaniu „Zapisków stanu poważnego”, które niezbyt mi się podobały, chciałam dać Szwai jeszcze jedną szansę i przeczytałam "Jestem nudziarą". Ta powieść już bardziej mi się spodobała, więc powiedziałam sobie, że zaszaleję i przeczytam jeszcze jedną książkę tej autorki, żeby zdanie sobie wyrobić. I pech, nie pech, trafiłam na „Nie dla mięczaków”

Już w życiu nie sięgnę po powieści Szwai. Wiem, że „zarzekała się żaba błota”, ale Szwai mam już dosyć na następne dziesięć lat. Mam za dużo dobrych książek do przeczytania, żeby tracić je na czytanie takich... no właśnie.

Polecam wszystkim fanom Moniki Szwai, bo chyba tylko oni mogą znaleźć przyjemność w czytaniu jej powieści.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam  ramach wyzwania GRA W KOLORY.

2 komentarze:

  1. Czytałam jeden tytuł Szwai, więc trudno wydać osąd, ale po tamtej wydaje mi się, że są to typowo lekkie i przyjemne książki na wakacyjny relaks, czy odskocznię od codzienności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to jakaś masakra jest. Bo w końcu może być i lekko i przyjemnie, ale i błyskotliwie i niegłupio, prawda? Chyba, że za dużo wymagam.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!