Będą spojlery.
Piotr V., czyli biznesmen Piotr Voigt, właśnie się rozwiódł.
Oczywiście, jego żona na początku miła i kochająca Karolina z czasem zamieniała
się w zdradzającą go na prawo i lewo harpię, która z życia zrobiła mu piekło.
Tak więc dzień, w którym wreszcie się rozwiódł, był dla niego bardzo szczęśliwy.
Tego właśnie dnia spotkał pewną myszkę. Tzn. nie myszkę-zwierzątko,
ale kobietę, która jakoś tak zajęła jego myśli na dłużej niż powinna sądząc po
jej lekko myszowatym wyglądzie. Ale to dopiero początek kolejnych zmian w jego
życiu.
Będzie jeszcze niespodziewane pojawienie się syna, o
którym Piotr nie wiedział. A, żeby było
weselej rzeczony syn będzie gejem. I jeszcze przytarga do mieszkania nowo
poznanego tatusia swojego chłopaka, bezrobotnego, już-nie-studenta.
Ale to oczywiście nie może być koniec perypetii Piotra V. Bo
przecież myszka nagle przestaje być myszką, a staje się bardzo atrakcyjną
kobietą, w której się biznesmen zakochuje, ale na drodze ich szczęścia staje
szalona kobieta w wieży, czyli matka myszy z Alzheimerem.
Oczywiście, wszystko kończy się dobrze, bo jesteśmy jedna
wielką kochającą się rodziną.
Rzygać się chce. Nie dość, że Szwaja się powtarza (patrz
chora matka i wredna eks-żona) to jeszcze w bardzo złym stylu. Książka, czy
raczej książeczka, bo mizernych rozmiarów jest, była związana z jakąś akcją
promocyjną Empiku czy coś i sprawia wrażenie napisanej niedbale, na kolanie i
na szybko. Byleby dużo się działo, nie ważne czy z sensem czy nie, a na wszelki
wypadek dorzućmy jeszcze jakiś problem społeczny albo dwa coby poważniej było,
a nie, że jakieś tam zwykłe romansidło.
Nigdy nie byłam uprzedzona do tej autorki. Po przeczytaniu
„Zapisków stanu poważnego”, które niezbyt mi się podobały, chciałam dać
Szwai jeszcze jedną szansę i przeczytałam "Jestem nudziarą". Ta powieść już bardziej mi
się spodobała, więc powiedziałam sobie, że zaszaleję i przeczytam jeszcze jedną
książkę tej autorki, żeby zdanie sobie wyrobić. I pech, nie pech, trafiłam na „Nie dla mięczaków”.
Już w życiu nie sięgnę po powieści Szwai. Wiem, że „zarzekała
się żaba błota”, ale Szwai mam już dosyć na następne dziesięć lat. Mam za dużo
dobrych książek do przeczytania, żeby tracić je na czytanie takich... no
właśnie.
Polecam wszystkim fanom Moniki Szwai, bo chyba tylko oni
mogą znaleźć przyjemność w czytaniu jej powieści.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam
ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Czytałam jeden tytuł Szwai, więc trudno wydać osąd, ale po tamtej wydaje mi się, że są to typowo lekkie i przyjemne książki na wakacyjny relaks, czy odskocznię od codzienności.
OdpowiedzUsuńDla mnie to jakaś masakra jest. Bo w końcu może być i lekko i przyjemnie, ale i błyskotliwie i niegłupio, prawda? Chyba, że za dużo wymagam.
Usuń