Dla miłości ludzie robią wiele. Większość robi głupstwa i to
bez względu na wiek czy doświadczenie życiowe. No takie to już uczucie, że
ogłupia, mami i oślepia, a człowiek zakochany to człowiek zmieniony. Czasem
chcemy miłości trochę pomóc. A to niby przypadkowe spotkanie, a to luźny
komentarz na temat książki, z którą widzieliśmy obiekt naszego uczucia. Czasem
nie są to takie do końca niewinne zagrywki, ale jak to mówią cel uświęca
środki, a na wojnie i w miłości nie ma żadnych zasad.
Mr Hoppy również chciał pomóc miłości. Absolutnie zakochany
w sąsiadce z dołu, pani Silver, marzył o tym, żeby i ona spojrzała na niego nie
jako na znajomego sąsiada, a na obiekt westchnień. To, że pan Hopper jest na
emeryturze nie ma nic do znaczenia, bo miłość nie wybiera (chyba dziś wygram
konkurs na najbardziej popularne powiedzenia).
Niestety, pani Silver darzy tylko jedną istotę miłością.
Jest to mały żółw o imieniu Alfie, który w ciepłym sezonie mieszka sobie na
balkonie, gdzie ma domek i stałą dostawę smakowitych liści sałaty. Pewnego dnia
pani Silver wyznała panu Hopperowi, że bardzo by chciała, żeby Alfie wreszcie
urósł i był żółwiem znacznie większym niż obecnie. Niestety, w przypadku tego
długowiecznego gatunku może to potrwać długie lata. Pan Hopper zobaczył w tym
życzeniu szansę dla siebie. Nauczył sąsiadkę przedziwnego wierszyka, którego
recytacja miała stopniowo powiększać Alfiego. Oczywiście, nie była to żadna
magia, a sprytna sztuczka emerytowanego mechanika.
Wolałabym nie zdradzać jak poszła „przemiana” Alfiego, ale
powiem, że wymagała ona specjalistycznego przyrządu, stu czterdziestu żółwi,
całego mnóstwa sałaty, a zakończyła się bardzo szczęśliwie dla nieśmiałego pana
Hoppera, miłej pani Silver i niepozornego Alfiego. Nie mówiąc już o stu
czterdziestu pozostałych żółwiach.
‘Esio Trot’ to sympatyczna, króciutka opowiastka o miłości,
której trzeba było troszeczkę pomóc i o poświęceniach do jakich jest zdolna
zakochana osoba. Idealna dla nieco starszego dziecka zawiera w sobie trochę niepewności,
szczyptę akcji i dużą dozę absurdu, a wszystko to polane jest sosem
sympatyczności i życzliwości, która ogrzeje i serce dorosłego.
Polecam wszystkim miłośnikom żółwi, nieszczęśliwie
zakochanym oraz tym, którzy mają ciągoty akrobatyczno-balkonowe.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Ilustrował oczywiście niezrównany Quentin Blake, którego
indywidualną twórczość poznasz już niedługo.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!