Theodore stracił swoją matkę w zamachu terrorystycznym na
muzeum w Nowym Jorku. Na chwilę przed wybuchem rozdzielili się, bo Theo zamiast
ponownie spojrzeć na jakiś obraz wolał zostać, żeby poszukać pewnej konkretnej dziewczyny,
rudowłosej, która przykuła jego wzrok. Wybuch, niespodziewany, rozdzielił ich
nas zawsze. Matka Theodora zginęła od razu, ale jemu się udało przeżyć. Jednak
to co przeszedł przez kilkadziesiąt minut od wybuchu do momentu wyjścia się z
budynku przypomina senną marę, które położy się cieniem na całym jego
późniejszym życiu.
Theo wydostał się z muzeum. A razem z nim niewielki obraz
Fabritiusa pt. „Szczygieł”, czyli tytułowy goldfinch.
Dlaczego chłopiec go wyniósł? Działając jak automat, pod wpływem mężczyzny, z
którym widział rudowłosą nastolatkę. Nie w złej wierze, ale raczej w koszmarnym
odrętwieniu, odłączeniu działania od racjonalnego myśleniu, w szoku. Ta
decyzja, tak jak i śmierć matki, głęboko wpłynie na jego życie.
Bez matki, z ojcem, który bez zapowiedzi opuścił ich jakiś
czas wcześniej, z dziadkiem i jego żoną, którzy nie bardzo się nim
interesowali, Theo został sam. Dalej śniąc swój koszmar. Myśl o dawnym koledze
ze szkoły, Andym, skierowała go do domu państwa Barbour, rodziców chłopca. Tam
spędził kilka kolejnych miesięcy mając nadzieję na pozostanie pod skrzydłami
tej bogatej, lekko snobistycznej i bardzo specyficznej rodziny. Trafił również
do Hobiego, wspólnika zmarłego w muzeum mężczyzny, który odrestaurowuje antyki
i odnalazł swoją rudowłosą dziewczynę, Pippę. Nagle, jak tornado, w jego życie
wpadł ojciec. Z nową dziewczyną u boku, Xandrą, mieszkający w Las Vegas i nie
wiadomo czym się zajmujący. Porwał go z inteligenckiego środka Nowego Jorku, z ciemnego i wypełnionego antykami domu
Andy’ego wprost w bezmiar błękitnego nieba i bezlitosny pustynny upał Las
Vegas, do pustej willi na zadupiu.
Psychodelia doświadczeń z Las Vegas, które dzielił z nowym
przyjacielem, Borysem, jest nierealna (jak to psychodelia). Wspólne noce pod
gołym niebem spędzane na wąchaniu kleju, zakręcone tripy na kwasie, wódka na
obiad i piwo na śniadanie, niekończące się rozmowy o filmach i literaturze,
drobne kradzieże, wszechobecne niedomycie i głód. A w środku tego mały obraz
dawnego mistrza nadający życiu Thea ciężar. Nie tylko ciężar odpowiedzialności,
ale i taki ciężar ciągnący ku szaleństwu. Miała rację matka głównego bohatera mówiąc o obrazach:
„It’s crazy,” she’d
said,
“but I’d be perfectly happy if I could sit looking at the same half dozen
paintings
for the rest of my life.
I can’t think of a better way to go insane.”
Kolejna śmierć. Kolejny zwrot w życiu Theodora. Powrót do
Nowego Jorku, znów z obrazem pod pachą i przyjacielem z Las Vegas, czyli
Popperem, małym puchatym pieskiem, pieszczotliwie nazywanym Popczikiem. Nowy
Jork jest miejscem do którego zawsze będzie wracał Theodor, ale osią dokoła
której obraca się jego życie jest obraz. Co się stanie jak ta oś zniknie?
‘The Goldfinch’ to świetna powieść.
Grubaśna na prawie osiemset stron. Nie mogłam się jednak do niej przekonać.
Przeczytanie pierwszych stu stron zajęło mi dwa tygodnie. Te opisy, rozwlekłe i
nużące. Autorka zamiast napisać, że po błądzeniu przez czterdzieści minut
korytarzami muzeum Theo znajduje wreszcie wyjście, opisuje każdy ślepy zaułek,
emocje towarzyszące chłopcu w poszukiwaniu wyjścia, ciemne korytarze,
opuszczone w pośpiechu biura. Po pewnym czasie jednak załapałam rytm powieści.
Kiedy Theo zamieszkał u ojca i poznał Borysa czytało się
„Szczygła” prześwietnie. Z wypiekami na twarzy czekałam co go dalej spotka.
Nieoczekiwany zwrot akcji i znów jesteśmy w Nowym Jorku. I nagle, bach!, mija
kilka lat. Zdezorientowana lekko przeskokiem w przód czytałam dalej, nie, ja
pochłaniałam kolejne strony w ekspresowym tempie. I kiedy pomyślałam, że już
wszystko wiem i podejrzewałam jak się zakończy, nagle znów bach!, i twist. Ostatnie dwieście stron
pożerałam zapychając dziecko chrupkami, wafelkami i soczkami, żeby tylko dało
mi spokojnie czytać. Nagle wszystko stało się jasne, sposób prowadzenia
narracji i te szczegółowe opisy.
Zresztą są one świetne, bardzo plastyczne, z dbałością o
szczegóły. Tak jak wtedy, kiedy Tartt opisuje jak Theo i Boris jedli wielkie
ilości chipsów i Theo przypomina sobie jak bardzo go bolały kąciki ust od
nadmiaru soli. Po za tym, myślę, że świetnie odpowiadały one zaburzonej
percepcji Theodora, skrzywionej jego traumami i czasem groteskowymi wypadkami w
życiu.
Postaci w tej książce są naprawdę zakręcone, co nie oznacza,
że nierealne. Theo nie obraca się w świecie „normalnych” ludzi. Barbourowie są
snobami ukrywającymi trupa w szafie, Hobie ma zawód zanikający już we
współczesnym świecie i jest do gruntu uczciwy, Pippa ma zakręconą historię
rodziną i swoje własne przeżycie również traumatyczne. Boris, ach Boris!, ten
jest najbardziej kolorowym ptakiem w tym całym zoo, ale o nim musisz sam
przeczytać, a cała gama wykolejeńców, narkomanów i gangsterów, których spotkasz
na kartach tej powieści dodaje jej jeszcze więcej barwy. No i sugestywnie
oddane Las Vegas, nie z tej najbardziej znanej strony neonowych kasyn, ale od
strony przegranych, od strony wyludnionych przedmieść, piasku zasypującego
ulice i nielegalnych imigrantów mieszkających w opuszczonych domach.
Zakończenie uważam za najsłabsze z całej powieści. Nie z
racji wydarzeń zamykających książkę, ale z powodu tego jak są one
przedstawione. Najdziwniejsze jednak jest to, że wcale to nie umniejsza mojej
wysokiej oceny „Szczygła”.
‘The Goldfinch’
to studium uzależnienia. Uzależnienia, które prowadzi na skraj szaleństwa,
załamania nerwowego, które determinuje każdą kolejna decyzję i które krok po
krok wyżera mózg od środka. Theo czuje do obrazu niezwykłe uczucie
przynależności, obowiązku, ale i miłości, które wytworzyło się w niezwykłym
momencie jego życia. Tak
opisuje nieprzepartą chęć ciągłego patrzenia na obraz:
Quickly I slid it out,
and almost immediately its glow enveloped me,
something almost musical,
an
internal sweetness what was inexplicable beyond a deep,
blond-rocking harmony
of rightness,
the way your heart beat slow and sure
when you were with a person
you felt safe with and loved.
Nagle “Szczygieł” przestaje być obrazem, a zaczyna być czymś
więcej. Czymś co nadaje wartość życiu Theodora, czymś co łączy go z utraconą
matką i w pewien sposób ją reprezentuje. Tak jak Hobie przypomina mu o swoim
wspólniku, czyli mężczyźnie z muzeum, który jest wujem Pippy. Zresztą Pippa to
druga obsesja w życiu Theodora, niby na wyciągnięcie ręki, ale niedostępna,
przyjaciółka, ale nic ponadto.
But the thought of her
gave me such continual anguish that I could no more forget her than an aching
tooth. It was involuntary, hopeless, compulsive. For years she had been the
first thing I remembered when I woke up, the last thing that drifted through my
mind as I went to sleep, and during the day she came to me obtrusively,
obsessively, always with a painful shock (…)
Jej przeżycia są podobne tym Theodora, ale Pippa radzi sobie
z nimi zupełnie inaczej. Może to dzięki otoczeniu, może dzięki większej sile
charakteru. Theo jednak ma naturę nałogowca. Tak jak jego ojciec był
uzależniony od alkoholu, tak Theo uzależnia się od innych, równie
destrukcyjnych, rzeczy.
Theodore sam siebie skazuje na porażkę, sam pogłębia traumę,
której doświadczył i w przeciwieństwie do Borisa, który również w życiu wiele
przeżył, nie daje sobie szansy na lepsze życie. Oślepiony zarówno obsesją jak i
samotnością i smutkiem jakby nie dostrzega pozytywnych osób w swoim otoczeniu i
pozostaje głuchy na ich łagodny optymizm. Zawsze łatwiejsze jest zło, tak jak
łatwiejsze są wygodniejsze wybory.
Jest to studium szaleństwa, obsesji i upadku. Jest to opis
życia takim jakie jest, odartego z landrynkowego optymizmu, za to z przejrzystym
widokiem na koniec, czyli śmierć, przy której raczej wszystko wypada blado. Ta
powieść nie daje nadziei, nie pobudza do marzeń, nie nastraja pozytywnie. Jest
to też powieść sensacyjna z gangsterami, strzelaninami i niebezpieczeństwem
czającym się na każdym kroku.
Mimo sporych rozmiarów jest to powieść klimatyczna
wprowadzająca nas w podziemia handlu antykwarycznego, opisująca magię
nierzucających się na pierwszy rzut oka zaułków miast, ale i pełnych rozmachów
imprez towarzyskich na których bryluje nowojorska socjeta. To hipnotyczna
opowieść o dojrzewaniu, której finał, czyli stan końcowy głównego bohatera
łatwiej mi nazwać odrętwieniem niż dojrzałością, pomimo tego, że Theodore
zaczyna podejmować dojrzałe decyzje. Ale czy tak naprawdę to on je podejmuje?
Czy może okoliczności go tego zmuszają?
Co jest w „Szczygle” takiego, że nie można się oderwać od
tej powieści? Pomimo tych wszystkich słów, które o nim napisałam… nie wiem.
Dziesięć lat pracy jaką poświęciła Donna Tartt nad najnowszą swoją książką
nagrodzoną w 2014 roku Pulitzerem zaowocowało wypełnieniem jej magią, która
wprowadziła mnie w obsesyjną i żarłoczną chęć poznawania historii Theo i „Szczygła”.
Czy może Theo to właśnie „Szczygieł”, który na przekór spotykającym go nieszczęściom
trwa dalej?
W „Szczygle” znalazła również coś bardzo osobistego, coś co
sprawiło, że kiedyś wrócę do tej książki, bo to jedna z tych powieści, które
muszę mieć po to by mi przypominały pewne kluczowe rzeczy. I pomimo napisania
piętnastu setek słów na jego temat nie umiem dobrze przekazać tego, dlaczego
powinieneś sięgnąć po akurat tę powieść. Może dla Ciebie będzie to tylko sztucznie
napompowany, pseudointelektualny twór z dłużyznami i zaplątaną, niezbyt
porywającą historią. Ja za to mam na tapecie w telefonie „Szczygła” Fabritiusa,
a jego tanią reprodukcję wklejoną w dziennik.
Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na narkotyczny trip w
głębię wypełnioną obsesją, gangsterami oraz blichtrem, który często okazuje się
pozłotkiem, miłośnikom sztuki, których uwielbienie tak naprawdę określa cenę
obiektów ich zachwytu oraz tym, którzy myślą, że czasem nie ma wyboru. Zawsze
jej jakiś wybór. Tylko, czy masz odwagę podjąć słuszną decyzję?
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam dzięki multum rekomendacji z blogosfery,
ale tą, która mnie do niej zachęciła była niezawodna Olga z Wielkiego Buka(dziękuję!). Pozycja ta idealnie wpasowała się w jeden z kluczników na ten
miesiąc w wzywaniu KLUCZNIK 2015, czyli książka nagrodzona (wspomniany Pulitzer
2014) oraz pasuje do wyzwania GRA W KOLORY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!