wtorek, 28 lipca 2015

‘The Goldfinch’ Donna Tartt („Szczygieł”)






Theodore stracił swoją matkę w zamachu terrorystycznym na muzeum w Nowym Jorku. Na chwilę przed wybuchem rozdzielili się, bo Theo zamiast ponownie spojrzeć na jakiś obraz wolał zostać, żeby poszukać pewnej konkretnej dziewczyny, rudowłosej, która przykuła jego wzrok. Wybuch, niespodziewany, rozdzielił ich nas zawsze. Matka Theodora zginęła od razu, ale jemu się udało przeżyć. Jednak to co przeszedł przez kilkadziesiąt minut od wybuchu do momentu wyjścia się z budynku przypomina senną marę, które położy się cieniem na całym jego późniejszym życiu.

Theo wydostał się z muzeum. A razem z nim niewielki obraz Fabritiusa pt. „Szczygieł”, czyli tytułowy goldfinch. Dlaczego chłopiec go wyniósł? Działając jak automat, pod wpływem mężczyzny, z którym widział rudowłosą nastolatkę. Nie w złej wierze, ale raczej w koszmarnym odrętwieniu, odłączeniu działania od racjonalnego myśleniu, w szoku. Ta decyzja, tak jak i śmierć matki, głęboko wpłynie na jego życie.

Bez matki, z ojcem, który bez zapowiedzi opuścił ich jakiś czas wcześniej, z dziadkiem i jego żoną, którzy nie bardzo się nim interesowali, Theo został sam. Dalej śniąc swój koszmar. Myśl o dawnym koledze ze szkoły, Andym, skierowała go do domu państwa Barbour, rodziców chłopca. Tam spędził kilka kolejnych miesięcy mając nadzieję na pozostanie pod skrzydłami tej bogatej, lekko snobistycznej i bardzo specyficznej rodziny. Trafił również do Hobiego, wspólnika zmarłego w muzeum mężczyzny, który odrestaurowuje antyki i odnalazł swoją rudowłosą dziewczynę, Pippę. Nagle, jak tornado, w jego życie wpadł ojciec. Z nową dziewczyną u boku, Xandrą, mieszkający w Las Vegas i nie wiadomo czym się zajmujący. Porwał go z inteligenckiego środka Nowego Jorku,  z ciemnego i wypełnionego antykami domu Andy’ego wprost w bezmiar błękitnego nieba i bezlitosny pustynny upał Las Vegas, do pustej willi na zadupiu. 

Psychodelia doświadczeń z Las Vegas, które dzielił z nowym przyjacielem, Borysem, jest nierealna (jak to psychodelia). Wspólne noce pod gołym niebem spędzane na wąchaniu kleju, zakręcone tripy na kwasie, wódka na obiad i piwo na śniadanie, niekończące się rozmowy o filmach i literaturze, drobne kradzieże, wszechobecne niedomycie i głód. A w środku tego mały obraz dawnego mistrza nadający życiu Thea ciężar. Nie tylko ciężar odpowiedzialności, ale i taki ciężar ciągnący ku szaleństwu. Miała rację matka głównego bohatera mówiąc o obrazach:

„It’s crazy,” she’d said, 
“but I’d be perfectly happy if I could sit looking at the same half dozen paintings 
for the rest of my life. 
I can’t think of a better way to go insane.”

Kolejna śmierć. Kolejny zwrot w życiu Theodora. Powrót do Nowego Jorku, znów z obrazem pod pachą i przyjacielem z Las Vegas, czyli Popperem, małym puchatym pieskiem, pieszczotliwie nazywanym Popczikiem. Nowy Jork jest miejscem do którego zawsze będzie wracał Theodor, ale osią dokoła której obraca się jego życie jest obraz. Co się stanie jak ta oś zniknie?

 ‘The Goldfinch’ to świetna powieść. Grubaśna na prawie osiemset stron. Nie mogłam się jednak do niej przekonać. Przeczytanie pierwszych stu stron zajęło mi dwa tygodnie. Te opisy, rozwlekłe i nużące. Autorka zamiast napisać, że po błądzeniu przez czterdzieści minut korytarzami muzeum Theo znajduje wreszcie wyjście, opisuje każdy ślepy zaułek, emocje towarzyszące chłopcu w poszukiwaniu wyjścia, ciemne korytarze, opuszczone w pośpiechu biura. Po pewnym czasie jednak załapałam rytm powieści. 

Kiedy Theo zamieszkał u ojca i poznał Borysa czytało się „Szczygła” prześwietnie. Z wypiekami na twarzy czekałam co go dalej spotka. Nieoczekiwany zwrot akcji i znów jesteśmy w Nowym Jorku. I nagle, bach!, mija kilka lat. Zdezorientowana lekko przeskokiem w przód czytałam dalej, nie, ja pochłaniałam kolejne strony w ekspresowym tempie. I kiedy pomyślałam, że już wszystko wiem i podejrzewałam jak się zakończy, nagle znów  bach!, i twist. Ostatnie dwieście stron pożerałam zapychając dziecko chrupkami, wafelkami i soczkami, żeby tylko dało mi spokojnie czytać. Nagle wszystko stało się jasne, sposób prowadzenia narracji i te szczegółowe opisy. 

Zresztą są one świetne, bardzo plastyczne, z dbałością o szczegóły. Tak jak wtedy, kiedy Tartt opisuje jak Theo i Boris jedli wielkie ilości chipsów i Theo przypomina sobie jak bardzo go bolały kąciki ust od nadmiaru soli. Po za tym, myślę, że świetnie odpowiadały one zaburzonej percepcji Theodora, skrzywionej jego traumami i czasem groteskowymi wypadkami w życiu. 

Postaci w tej książce są naprawdę zakręcone, co nie oznacza, że nierealne. Theo nie obraca się w świecie „normalnych” ludzi. Barbourowie są snobami ukrywającymi trupa w szafie, Hobie ma zawód zanikający już we współczesnym świecie i jest do gruntu uczciwy, Pippa ma zakręconą historię rodziną i swoje własne przeżycie również traumatyczne. Boris, ach Boris!, ten jest najbardziej kolorowym ptakiem w tym całym zoo, ale o nim musisz sam przeczytać, a cała gama wykolejeńców, narkomanów i gangsterów, których spotkasz na kartach tej powieści dodaje jej jeszcze więcej barwy. No i sugestywnie oddane Las Vegas, nie z tej najbardziej znanej strony neonowych kasyn, ale od strony przegranych, od strony wyludnionych przedmieść, piasku zasypującego ulice i nielegalnych imigrantów mieszkających w opuszczonych domach.
Zakończenie uważam za najsłabsze z całej powieści. Nie z racji wydarzeń zamykających książkę, ale z powodu tego jak są one przedstawione. Najdziwniejsze jednak jest to, że wcale to nie umniejsza mojej wysokiej oceny „Szczygła”. 

‘The Goldfinch’ to studium uzależnienia. Uzależnienia, które prowadzi na skraj szaleństwa, załamania nerwowego, które determinuje każdą kolejna decyzję i które krok po krok wyżera mózg od środka. Theo czuje do obrazu niezwykłe uczucie przynależności, obowiązku, ale i miłości, które wytworzyło się w niezwykłym momencie jego życia. Tak opisuje nieprzepartą chęć ciągłego patrzenia na obraz:

Quickly I slid it out, and almost immediately its glow enveloped me, 
something almost musical, 
an internal sweetness what was inexplicable beyond a deep, 
blond-rocking harmony of rightness, 
the way your heart beat slow and sure 
when you were with a person you felt safe with and loved.

Nagle “Szczygieł” przestaje być obrazem, a zaczyna być czymś więcej. Czymś co nadaje wartość życiu Theodora, czymś co łączy go z utraconą matką i w pewien sposób ją reprezentuje. Tak jak Hobie przypomina mu o swoim wspólniku, czyli mężczyźnie z muzeum, który jest wujem Pippy. Zresztą Pippa to druga obsesja w życiu Theodora, niby na wyciągnięcie ręki, ale niedostępna, przyjaciółka, ale nic ponadto. 

But the thought of her gave me such continual anguish that I could no more forget her than an aching tooth. It was involuntary, hopeless, compulsive. For years she had been the first thing I remembered when I woke up, the last thing that drifted through my mind as I went to sleep, and during the day she came to me obtrusively, obsessively, always with a painful shock (…)

Jej przeżycia są podobne tym Theodora, ale Pippa radzi sobie z nimi zupełnie inaczej. Może to dzięki otoczeniu, może dzięki większej sile charakteru. Theo jednak ma naturę nałogowca. Tak jak jego ojciec był uzależniony od alkoholu, tak Theo uzależnia się od innych, równie destrukcyjnych, rzeczy.

Theodore sam siebie skazuje na porażkę, sam pogłębia traumę, której doświadczył i w przeciwieństwie do Borisa, który również w życiu wiele przeżył, nie daje sobie szansy na lepsze życie. Oślepiony zarówno obsesją jak i samotnością i smutkiem jakby nie dostrzega pozytywnych osób w swoim otoczeniu i pozostaje głuchy na ich łagodny optymizm. Zawsze łatwiejsze jest zło, tak jak łatwiejsze są wygodniejsze wybory.

Jest to studium szaleństwa, obsesji i upadku. Jest to opis życia takim jakie jest, odartego z landrynkowego optymizmu, za to z przejrzystym widokiem na koniec, czyli śmierć, przy której raczej wszystko wypada blado. Ta powieść nie daje nadziei, nie pobudza do marzeń, nie nastraja pozytywnie. Jest to też powieść sensacyjna z gangsterami, strzelaninami i niebezpieczeństwem czającym się na każdym kroku.

Mimo sporych rozmiarów jest to powieść klimatyczna wprowadzająca nas w podziemia handlu antykwarycznego, opisująca magię nierzucających się na pierwszy rzut oka zaułków miast, ale i pełnych rozmachów imprez towarzyskich na których bryluje nowojorska socjeta. To hipnotyczna opowieść o dojrzewaniu, której finał, czyli stan końcowy głównego bohatera łatwiej mi nazwać odrętwieniem niż dojrzałością, pomimo tego, że Theodore zaczyna podejmować dojrzałe decyzje. Ale czy tak naprawdę to on je podejmuje? Czy może okoliczności go tego zmuszają?

Co jest w „Szczygle” takiego, że nie można się oderwać od tej powieści? Pomimo tych wszystkich słów, które o nim napisałam… nie wiem. Dziesięć lat pracy jaką poświęciła Donna Tartt nad najnowszą swoją książką nagrodzoną w 2014 roku Pulitzerem zaowocowało wypełnieniem jej magią, która wprowadziła mnie w obsesyjną i żarłoczną chęć poznawania historii Theo i „Szczygła”. Czy może Theo to właśnie „Szczygieł”, który na przekór spotykającym go nieszczęściom trwa dalej?

W „Szczygle” znalazła również coś bardzo osobistego, coś co sprawiło, że kiedyś wrócę do tej książki, bo to jedna z tych powieści, które muszę mieć po to by mi przypominały pewne kluczowe rzeczy. I pomimo napisania piętnastu setek słów na jego temat nie umiem dobrze przekazać tego, dlaczego powinieneś sięgnąć po akurat tę powieść. Może dla Ciebie będzie to tylko sztucznie napompowany, pseudointelektualny twór z dłużyznami i zaplątaną, niezbyt porywającą historią. Ja za to mam na tapecie w telefonie „Szczygła” Fabritiusa, a jego tanią reprodukcję wklejoną w dziennik.

Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na narkotyczny trip w głębię wypełnioną obsesją, gangsterami oraz blichtrem, który często okazuje się pozłotkiem, miłośnikom sztuki, których uwielbienie tak naprawdę określa cenę obiektów ich zachwytu oraz tym, którzy myślą, że czasem nie ma wyboru. Zawsze jej jakiś wybór. Tylko, czy masz odwagę podjąć słuszną decyzję?

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam dzięki multum rekomendacji z blogosfery, ale tą, która mnie do niej zachęciła była niezawodna Olga z Wielkiego Buka(dziękuję!). Pozycja ta idealnie wpasowała się w jeden z kluczników na ten miesiąc w wzywaniu KLUCZNIK 2015, czyli książka nagrodzona (wspomniany Pulitzer 2014) oraz pasuje do wyzwania GRA W KOLORY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!