Bernadette Fox, żona mężowi, matka córce, gospodyni domowi. Była
pani architekt, która porzuciła pracę zawodową na rzecz rodziny.
Hmm… Czy na pewno mówimy o tej samej Bernadette Fox?
Tak, ma męża, Elgiego Brancha, jednego z bogów Microsoftu.
Ma piętnastoletnią córkę, Bee, dla której jest najwspanialszą mamą i
przyjaciółką. Jest panią nietypowego domu, a właściwie domiszcza, którego
kiedyś było domem dla panien.
Jest jedno „ale”. Bernadette Fox, kilkanaście lat temu,
jeszcze przed narodzeniem Bee, przeżyła coś strasznego. Coś co sprawiło, że ta
niezwykła, utalentowana pani architekt z wizją, która dostała prestiżową
nagrodę nigdy wcześniej nie przyznawaną architektowi, teraz jest panikującą na
widok ludzi kobietą. Taką, która nie załatwia sprawunków na mieście osobiście,
tylko przez córkę. Taką, która bukuje miejsce w restauracji w mieście, w którym
mieszka za pośrednictwem Internetu zatrudniając asystentkę w Indiach. Pomimo
pozornego spokoju, eleganckiego ubrania i wielkich czarnych okularów, które
nadają jej szykownego wyglądu, Bernadette jest w totalnej rozsypce. Zamyka się
w swojej skorupie coraz bardziej, zachowując się irracjonalnie w zwykłych
sąsiedzkich sytuacjach i oddalając się coraz bardziej od bliskich.
Jednocześnie organizuje za pośrednictwem swojej hinduskiej
asystentki wymarzony przez Bee wyjazd na Antarktydę. Zamawia stosy ekwipunku,
robi listy rzeczy do zabrania. Im bliżej jednak wyjazdu tym bardziej panikuje i
kombinuje jakby tu się od niego wymigać. Wtedy właśnie z jej mężem kontaktuje się FBI. Chodzi o Bernadette. Na
dodatek Elgie dowiaduje się o „wybryku” żony, w wyniku którego dom sąsiadki
zalała fala mułu, błota i wody. Te dwie rzeczy sprawiają, że Elgiemu otwierają
się oczy na sytuację, w której postawiło jego rodzinę zachowanie żony i organizuje fachową pomoc.
Bernadette jednak w ostatniej chwili w jakiś zadziwiający,
niemożliwy do rozszyfrowania sposób znika.
Bernadette, gdzie jesteś?
Zaskakująca powieść. Od pierwszych stron zanurzamy się w
świat Benadette Fox, jej męża i uzdolnionej córki. Czytamy mejle wymieniane
przez jej sąsiadki, matki córek, które chodzą do tej samej nowoczesnej szkoły
co Bee. Poznajemy szkolną korespondencję. Mejle wymieniane między Bernadette a
Hinduską Manjulą Kapoor. Poprzetykane jest to notatkami napisanymi przez Bee.
Ogrom informacji, które wydają się być chaotyczne i zupełnie przypadkowe trochę
przytłacza. Z czasem jednak wciągamy się w historię, która one opowiadają i
postać Bernadette coraz bardziej intryguje. Co wydarzyło się ponad piętnaście
lat temu co tak przygniotło i zniszczyło tą niesamowitą kobietę?
Powolutku dowiadujemy się wszystkiego. Z kawałeczków
pozornie przypadkowych historii opowiadanych przez różne postacie zaczynamy
układać historię Bernadette. Jej zniknięcie to właściwie już sam koniec
opowieści. Pretekst do opowiedzenia o tym co doprowadziło do tego wydarzenia.
Po drodze poznajemy całą gamę kolorowych i zaskakujących
postaci. Sąsiadka Bernadette, Audrey Griffin, lekko nawiedzona i zaślepiona
miłością do wrednego syna, była moją ulubienicą od samego początku. Przekonana
o swojej nieomylności, lubiąca się porządzić, również przeżywa załamanie
nerwowe i dokonuje się w niej tak niespodziewana zmiana, że wystąpił u mnie
opad szczęki. Soo-Lin Lee-Segal, przyjaciółka Audrey, która zostaje asystentką
w zespole Elgiego Brancha, również przechodzi wewnętrzną zmianę spowodowaną
przez sytuację rodzinną Bernadette. Tak jakby była ona katalizatorem zmian nie
tylko w sobie, ale również w całym swoim otoczeniu, nawet wśród ludzi, którzy
nie mają z nią bezpośredniego kontaktu. Smaczkiem była cała korespondencja ze
szkoły Bee, która jest miejscem nowoczesnym, odrzucającym tradycyjne ocenianie
i stawiającym nacisk na współpracę z rodzicami (co dodatkowo wykluczyło Bernadette,
która jest zupełnie aspołeczna).
Jest to opowieść o dysfunkcjonalnej rodzinie, w której każdy
udaje, że nie widzi słonia, który z nimi mieszka. Jest to opowieść o ludziach z
wielkimi problemami, noszących wielki ból w sobie. Ale Maria Semple tak napisała
to wszystko opisała, że nie zostaje nam nic innego jak trochę się zirytować i
posmucić, ale najczęściej po prostu zaśmiać się nad absurdalnością sytuacji z
życia codziennego, które mogą przydarzyć się każdemu. Tobie też.
Świetnie opisane jest amerykańskie społeczeństwo, z
naciskiem na specyficznych mieszkańców Seattle, miasta, którego tak nienawidzi
Bernadette. Co prawda, poznajemy głównie społeczeństwo wyższej klasy średniej
takiej jak rodzice uczniów do której uczęszcza Bee. Nie mówiąc już o tym, że i
Elgie zarabia kupę hajsu w Microsofcie. Jest on typowym ojcem, który spędza
większość czasu w pracy uważając, że wystarczy, że zarabia zostawiając opiekę
nad domem i wychowanie córki żonie. Jest on wizjonerem, geniuszem, który idee
potrafi przekuć w fizyczny przedmiot, ale nie radzi sobie ze zwykłym życiem.
Tak jak Benradette. Tylko, że ją łatwo osądzić, bo nie pracuje zawodowo, a
przecież każdy głupi potrafi domem się zająć, nie?
Bardzo mi się spodobało jak zostało opisane miejsce pracy
Elgiego. Microsoft, w którym żaden
pracownik nie ma czasu, co chwila jest
jakiś kryzys, trzeba być ciągle dyspozycyjnym, a jednocześnie każdy jest
nabuzowany energią, oryginalny, wyluzowany i lekko ekscentryczny. Gdzie każdy z
szefów, czy dyrektorów to postać otoczona kultem, wręcz bałwochwalczo uwielbiana.
Niesamowita książka, ciekawie napisana z intrygującą gamą
postaci i o oryginalnej fabule. Po
pierwszych stronach, które pozostawiły uczucie lekkiego oszołomienia, jak tylko
zorientowałam się kto jest kim, nie mogłam się od niej oderwać. Gdzie jest
Bernadette? Czy wróci do deszczowego Seattle, którego podobno nienawidzi? Czy
zagubiła się gdzieś na Antarktydzie? Czy wyleczy się ze swoich manii? Ach,
gryzłam palce z niecierpliwości i leciałam przez strony jak burza. Wiele jest
zaskakujących zwrotów akcji, więc naprawdę nie można się przy tej lekturze
nudzić.
Polecam wszystkim fanom lekko absurdalnych, oryginalnych
powieści, matkom, które myślą, że tylko z nimi coś jest nie tak jak i miłośnikom
nietypowych podróży.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!