Kolejna porcja przygód misi Marysi opowiada o jej pobycie u
dziadków. Rodzice misi chcą spędzić dzień tylko we dwoje, więc podrzucają
Marysię, jak i jej młodszego braciszka do dziadków. Przyjaciel Marysi, chomik
Gryzek, niezbyt ma ochotę na ta wizytę spodziewając się bezbrzeżnej nudy.
Okazuje się, że już od samego początku robi się ciekawie. Najpierw spacer w
ogrodzie przynosi Gryzkowi pyszną przekąskę w postaci warzyw uprawianych przez
dziadków. Potem dziadek proponuje grzybobranie w lesie. W lesie, który przeraża
Gryzka. Te wszystkie cienie i dziwne odgłosy… Okazuje się jednak, że nie warto
się bać leśnych strachów, które w większej części były efektem działań samego Gryzka!
O tak, wizyta u dziadków Marysi była tak fajna, że mały chomik wcale nie chciał
wracać do domu (zresztą Marysia też).
Znany nam już z wcześniejszych części schemat opowiadania o
przygodach Marysi powtarza się też i tutaj. Po jednej stronie mamy ilustracje,
takie dziwne jakby w 3D i charakterystyczne dla całego cyklu. Po drugiej pod
tekstem znajdują się małe obrazki, które są powiększeniem detali znajdujące się
na tych większych.
Opowieść oswaja kolejne „straszne” rzeczy, na które może się
natknąć dziecko. Tym razem jest to groza widma nudy u dziadków, ale i strachy w
lesie. U nas część ta jest hitem dlatego, że z powodu dzielącego nas od Polski
dystansu Mimi widzi dziadków dwa razy do roku. Teraz każda historia
opowiadająca o dziadkach mówi o babci Kasi i dziadku Jarku, a czytanie jej jest
zajęcie poważnym i zaczątkiem do wspominania przez Mimi wszystkich rzeczy,
które z dziadkami są związane. Więc myślę, że książeczka spełnia swoje zadanie
opowiadając o tym jak fajnie jest u dziadków.
Kolejną książeczką, którą przeczytałyśmy hurtowo robiąc
sobie godzinkę z Marysią (domyślcie się czyj to był pomysł) jest „Marysia
piecze ciasto”.
Do misi przychodzą dziadkowie na podwieczorek. Postanawia
więc ona upiec coś wyjątkowego specjalnie dla nich. Po przewertowaniu książki
kucharskiej Marysia i Gryzek wybrali przepis na ciasto czekoladowe. Przy
nadzorze mamy przygotowanie ciasta idzie bardzo szybko. Kiedy mama Koala (!)
wstawia ciasto do nagrzanego piekarnika, misia i chomik idą sobie do pokoju
bawić się. Mama jest bardzo zła na dzieci, bo zapomniały po sobie posprzątać!
Kiedy ciasto już upieczone pachnie na cały dom, Marysia i Gryzek nie mogą się
oprzeć i zjadają po kawałku. Nie ma co się dziwić, że w czasie podwieczorku już
wcale nie mają ochoty na ciasto!
Kolejny hit u nas w domu (ech). Nie dość, że w historyjce
występują dziadkowie to jeszcze pieczenie jest bliskie sercu mojego dziecka. Ja
piekę często i namiętnie, więc Mimi mi pomaga jeśli nie jest akurat zajęta (a
często bywa). Kiedy Mimi mówi, że zjadłaby pink tort jak jej taki tort piekę, a
co. Oczywiście, tak jak i w przypadku chomika Gryzka jej ulubioną częścią
pieczenia jest oblizywanie łyżki po surowym cieście.
Czytając o pieczeniu Marysi Mimi bardzo zbulwersowała się
faktem pozostawienia takiego bałaganu przez misię i chomika (a sama bałagani na
potęgę). Nie dość, że nie posprzątali i mama była zła, to jeszcze mama nie zareagowała
w żaden sposób. Nie pojęte. W sumie, ja
też się zdziwiłam, że mama nie kazała Marysi posprzątać. Nabałaganiłaś to
sprzątaj. Staram się to egzekwować, nawet jeśli Mimi sprzątając jęczy, dostaje
tajemniczych kontuzji kolana lub bólu serca albo twardo twierdzi, że jest zajęta,
bo myśli. No tutaj mama Koala jest bardziej wyrozumiała. No, ale to i tak dobra
historia, która przypomina i uczy poszczególnych czynności przy pieczeniu
ciast, jak i) ukazuje jak miło jest zrobić komuś własnoręcznie prezent (dziadek
misi wziął dokładkę ciasta, więc chyba warto było upiec). Najgorzej, i tak
wyszła na tym mama, która musiała posprzątać.
Ja nie jestem zbytnią fanką serii o misi Marysi. Pomijając
szatę graficzną, która nie trafia w mój gust, za każdym razem kiedy czytam o
przygodach misi musze pomijać jej imię, bo dla Mimi jest tylko jedna Marysia.
Mama Marysia. Jak się zapomnę i przeczytam misia Marysia to Mimi mówi „Mama.
Nie-e. Mama – Majisia. Misia – misia.” Z bardzo poważnym wyrazem twarzy. No
nic.
Pozdrawiamy,
Mała Mimi i Kura Mania.
Przepraszam za jakość zdjęć, ale coś mi się poprzestawało w telefonie i nie mogłam uzyskać lepszego efektu.
Książki przeczytałyśmy w ramach wyzwania GRA W KOLORY. I
dobrze, że wyzwanie się powoli kończy, bo specjalnie zamówiłam książki o Marysi
w takich kolorach okładek, żeby się wpasowały w wyzwanie. Shame on me.
Treść książeczek mi się podoba, ale za takimi ilustracjami też nie przepadam.
OdpowiedzUsuńChoć z drugiej strony to są chyba kadry z bajek animowanych, a dla dziecięcych fanów takich bajek to na pewno jest fajne.
Dobrze, że się wyzwanie kończy?! Buuuuuuu
A ja chciałam zrobić drugą edycję :(
Poza tym póki co wygrywasz, wystarczy to utrzymać :)
No właśnie też pomyślałam, że te książeczki są na podstawie bajki telewizyjnej, ale nic na ten temat nie znalazlam.
UsuńA co do wyzwania to oczywiście, że chcę kontynuacji! Jeszcze nic nigdy mnie tak nie zmobilizowało nie tylko do czytania własnych ksiażek, ale i wyszukiwania tych odpowiednich kolorystycznie, które były czasami prawdziwą niespodzianką!