poniedziałek, 6 lipca 2015

Reporterskim pazurem: „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” Charles LeDuff




Miasto, w którym podobno nawet 40% domów jest nie zamieszkanych. Miasto, w którym fajniej jest podpalić pusty dom niż iść do kina, bo taniej, no i kin to w sumie nie ma. Miasto, w którym zmarli czekają długie miesiące na pochówek, a jeśli mają szczęście to ich prochy rodzina trzyma w bieliźniarce w łazience. Miasto, w którym Twoje dziecko może zostać zastrzelone w sklepie za to, że spojrzało na nie właściwego człowieka. Miasto, w którym biały pył zabiera w podróż coraz młodszych ludzi, a prostytucja jest na porządku dziennym. Miasto, w którym przedstawiciele władzy kradną grube miliony, wydając je na wille, podróże i inne przyjemności. Miasto, w którym wydaje się setki tysięcy na polepszenie warunków w remizach i komisariatach, które nawet nie istnieją, kiedy te prawdziwe nie mają pieniędzy na system alarmowy czy drzwi z moskitierą za dwadzieścia dolców. Miasto, w którym uczniowie proszeni są o przynoszenie własnego papieru toaletowego do szkół. 

Czy to miasto położone gdzieś w krajach Trzeciego Świata? Czy to miasto w afrykańskich państwach rządzonych przez bezwzględnych imperatorów? Czy to miasto, które dotknęła krwawa wojna, podnoszące się ociężale z gruzów?

Nie, to miasto najwspanialszego państwa świata. Państwa, w którym kariera od pucybuta do milionera jest na wyciągnięcie ręki. Państwa, którego obywatele rozbijają się wielkimi samochodami. Państwa, w którym wszystko jest naj – największe samochody, największe miasta, najlepsze posady, najpiękniejsze domy, najbielszy uśmiech.

To Detroit w Michigan. Miasto, które było kiedyś przykładem jak przemysł, w tym przypadku samochodowy, potrafi z małego, traperskiego miasteczka stworzyć potęgę z niespotykanym gdzie indziej systemem opieki społecznej. Miało to być miejsce dla każdego, opiekuńcze, z pracą w fabryce od ręki. I nikt na fali euforii towarzyszącej rozwojowi miasta nie zauważył, że jego rozkład zaczął się już w latach pięćdziesiątych, kiedy to wielka fabryka samochodów Packarda ogłosiła upadłość. Nawiasem mówiąc jej budynki stoją niezburzone do dzisiaj będąc siedliskiem bezdomnych, narkomanów, padając łupem złomiarzy i częstych podpaleń dla zabawy. 

Zawsze wydawało mi się, że powiedzenie „zastaw się, a postaw się” określa typowo polską postawę do pokazania się jako kogoś lepszego czy bogatszego za wszelką cenę.

Po przeczytaniu książki LeDuffa właśnie to powiedzenie przyszło mi na myśl. Amerykanie brali kredyty na domy, samochody, lepsze życie. Dotyczyło to zarówno przeciętnych obywateli jak i dyrektorów kierujących miliardowymi biznesami. Tylko, że przychodzi taki moment, kiedy zaciągnięte kredyty trzeba zacząć spłacać, a nagle okazuje się, że nie ma z czego, bo kredyt był na złodziejskich zasadach, bo nagłe załamanie rynku pracy spowodowało zwiększone bezrobocie, bo złe gospodarowanie pieniędzmi sprawiło, że dług zrobił się astronomiczny. 

Kryzys. Zwykli obywatele zostają bez pieniędzy, bez pracy, czasem bez domu. Bez nadziei i planów na przyszłość. Nie mogą zwrócić się do władz, bo ich przedstawiciele, skorumpowani, fałszywi, wyprowadzający pieniądze podatników na lewo, nie są zainteresowani biedotą. Zawsze w czasach wojny czy kryzysu są tacy, którzy na nich tracą wszystko i tacy, którzy tak się nażerają, że czasem pękają. A potem zastępują ich kolejni.

LeDuff pokazuje nam w swojej książce wizję postapokaliptyczną, która nie jest jednak wyimaginowanym obrazem dalekiej przyszłości, ale dzieje się tu i teraz. Jego opisy, trafne i bezkompromisowe do bólu, są tak plastyczne, że widzimy opisywane przez niego problemy i zdarzenia, jak byśmy byli ich świadkami. Zgoda, czasem LeDuff się powtarza lub daje się w swoich opisach ponosić używając języka ocierającego się prawie, że o poezję. Zgoda, opisuje jedynie negatywną stronę miasta nie wspominając o tych pozytywnych, pełnych nadziei na lepszą przyszłość, inicjatywach. Ale taki właśnie był zamysł tej książki. Aby wstrząsnąć czytelnikiem, zburzyć jego mglisto-różowy pogląd na stan w jakim znajduje się nie tylko Detroit, ale i cała Ameryka, bo problemy Stanów jakby kondensują się w sytuacji w jakiej znajduje się to miasto. 

Była idealnym wcieleniem najbardziej typowego amerykańskiego polityka obecnych czasów.
Była przekarmionym błaznem, tuczącym się na koszt państwa, od którego chudnącego ciała coraz bardziej odstają żebra.
Jej niemożliwy do nasycenia głód nie był niczym szczególnym.
 (…) Była idealna karykaturą polityka ubraną w strój prawdziwej istoty ludzkiej.
 (o Monice Conyers, radnej miejskiej)

Ta książka złapie Was za jaja i nie puści do samego końca. Ze zgrozą i niedowierzaniem wpadłam zupełnie nieprzygotowana na to co zastanę w reportażu, w opowieść LeDuffa o Detroit. Ze zgrozą, bo odsetek nierozwiązanych przez policję spraw, jak i ilość zabójstw przeraża. Z niedowierzaniem, bo opisy działań skorumpowanych aż do trzewi władz i ich niekompetencja jest tak absurdalna, że aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się naprawdę.

Część z historii w niej opowiedzianych jest jakby żywcem wziętych z kryminałów noir, jak historia zabójstwa Truskaweczki, prostytutki, której zabójstwo podobno było zlecone przez burmistrza, a wykonane przez skorumpowanych policjantów.

Pomimo ciężkiego tematu książkę czyta się błyskawicznie. Nie jest to zestawienie suchych faktów i statystyk, ale wartko płynąca mięsista opowieść o mieście rodzinnym autora, przeplatana jego osobistą historią, rodzinnymi tragediami, odnajdowaniem własnej tożsamości, równie pokręconej jak ta, która należy do Detroit.

Rzadko, kiedy czytam literaturę faktu. Prawie wcale nie czytam już gazet codziennych. Nie mogę, bo opisywane w nich historię zbyt mną wstrząsają pokazując ogrom niesprawiedliwości, niekompetencji, a we mnie rodzi się chęć, żeby się przeciwstawić, żeby coś fundamentalnie zmienić, żeby wstrząsnąć tym światem.  A przynajmniej, żeby dyskutować. No, ale moje poglądy są niepopularne, co nie oznacza, że niesłuszne. Nie mam z kim rozmawiać o odległym Detroit, ale jego problemy zostaną we mnie na zawsze, nie pozwalając zasnąć w te duszne lipcowe noce. Chętnie sięgnę po inne książki LeDuffa o Stanach Zjednoczonych. 

A wiecie, że ostatnimi dwiema pozycjami z literatury faktu były „Polityka karmienia piersią” Gabrielle Palmer oraz „No Logo” Naomi Klein co pokazuje jak rzadko czytam coś z tej dziedziny.

Polecam wszystkim, którzy nie boją się mocnej, brutalnej literatury, którzy uważają, że w Polsce to dopiero źle się dzieje oraz wszystkim tym, którzy żyją marzeniami o American dream.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!