czwartek, 2 lipca 2015

‘Esio Trot’ Roald Dahl




Dla miłości ludzie robią wiele. Większość robi głupstwa i to bez względu na wiek czy doświadczenie życiowe. No takie to już uczucie, że ogłupia, mami i oślepia, a człowiek zakochany to człowiek zmieniony. Czasem chcemy miłości trochę pomóc. A to niby przypadkowe spotkanie, a to luźny komentarz na temat książki, z którą widzieliśmy obiekt naszego uczucia. Czasem nie są to takie do końca niewinne zagrywki, ale jak to mówią cel uświęca środki, a na wojnie i w miłości nie ma żadnych zasad.

Mr Hoppy również chciał pomóc miłości. Absolutnie zakochany w sąsiadce z dołu, pani Silver, marzył o tym, żeby i ona spojrzała na niego nie jako na znajomego sąsiada, a na obiekt westchnień. To, że pan Hopper jest na emeryturze nie ma nic do znaczenia, bo miłość nie wybiera (chyba dziś wygram konkurs na najbardziej popularne powiedzenia).

Niestety, pani Silver darzy tylko jedną istotę miłością. Jest to mały żółw o imieniu Alfie, który w ciepłym sezonie mieszka sobie na balkonie, gdzie ma domek i stałą dostawę smakowitych liści sałaty. Pewnego dnia pani Silver wyznała panu Hopperowi, że bardzo by chciała, żeby Alfie wreszcie urósł i był żółwiem znacznie większym niż obecnie. Niestety, w przypadku tego długowiecznego gatunku może to potrwać długie lata. Pan Hopper zobaczył w tym życzeniu szansę dla siebie. Nauczył sąsiadkę przedziwnego wierszyka, którego recytacja miała stopniowo powiększać Alfiego. Oczywiście, nie była to żadna magia, a sprytna sztuczka emerytowanego mechanika. 

Wolałabym nie zdradzać jak poszła „przemiana” Alfiego, ale powiem, że wymagała ona specjalistycznego przyrządu, stu czterdziestu żółwi, całego mnóstwa sałaty, a zakończyła się bardzo szczęśliwie dla nieśmiałego pana Hoppera, miłej pani Silver i niepozornego Alfiego. Nie mówiąc już o stu czterdziestu pozostałych żółwiach.

‘Esio Trot’ to sympatyczna, króciutka opowiastka o miłości, której trzeba było troszeczkę pomóc i o poświęceniach do jakich jest zdolna zakochana osoba. Idealna dla nieco starszego dziecka zawiera w sobie trochę niepewności, szczyptę akcji i dużą dozę absurdu, a wszystko to polane jest sosem sympatyczności i życzliwości, która ogrzeje i serce dorosłego.

Polecam wszystkim miłośnikom żółwi, nieszczęśliwie zakochanym oraz tym, którzy mają ciągoty akrobatyczno-balkonowe.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Ilustrował oczywiście niezrównany Quentin Blake, którego indywidualną twórczość poznasz już niedługo.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!