czwartek, 3 grudnia 2015

‘Anna and the French Kiss’ Stephanie Perkins (“Anna i francuski pocałunek”)




Kiedy Amerykanka Anna zostaje zmuszona przez ojca do wyjazdu na ostatni rok liceum do Paryża wydaje jej się to końcem świata. Co ona będzie tam robić? Bez matki, bez najlepszej przyjaciółki, w mieście, w którym mieszkańcy posługują się językiem, którego ona nawet nie zna. Co więcej, Anna nie jest zbyt dobra w nawiązywaniu nowych kontaktów czy  poznawaniu nowych miejsc. Tak, leciutki atak paniki to to o czym mówimy. No i jej zamiłowanie do porządku również nie ułatwia jej kontaktów z rówieśnikami. Nie mówiąc już o rzucającej się już na pierwszy rzut oka (według samej dziewczyny) amerykańskości, która może i w paryskiej szkole dla Amerykanów nie razi, ale na ulicach francuskiej stolicy już na pewno tak. No i fakt, że wcale, ale to wcale nie pasuje do tego liceum, do którego chodzą dzieci senatorów, artystów i w ogóle o wiele bogatszych ludzi (lub tak się jej wydaje). Tysiąc zmartwień, które sprawiają, że Anna jest przekonana, że będzie to koszmarny rok.

No cóż, wszystko co nowe może wydawać się przytłaczające. Jednak Anna w czasie tego roku nie tylko pozna czym jest przyjaźń, ale i dowie się jak silnym i trudnym uczuciem może być miłość. Nie tylko pozna najromantyczniejsze miasto świata, ale i dramaty swoich rówieśników. Odkryje też starą prawdę, że dom jest tam gdzie znajduje się serce.

Trylogia Stephanie Perkins, której pierwszą częścią jest właśnie ‘Anna and the French Kiss’, zalała bookstagrama. Wszędzie napotykałam się na zdjęcia tych charakterystycznych okładek. Nie będę oszukiwać – tak jak w przypadku ‘Red Queen’ skusiłam się na przeczytanie tej książki właśnie z tego powodu. Spodziewałam się rozczarowania naiwnością fabuły i zbyt uproszczonymi, schematycznymi bohaterami, ale nie było tak źle.

Okazało się jednak, że jest to tak ciepła i sympatyczna powieść, że pożarłam ją w dzień. Z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów. Tytułowej Anny, zakompleksionej miłośniczki filmów, której celem jest zostanie krytykiem filmowym. Meredith, która jest zapaloną fanką piłki nożnej. Josha, troszkę tajemniczego artysty z luźnym podejściem do życia. I Rashmi, jego dziewczyny, głęboko chowającej fakt, że została zraniona. No i St. Claire’a – niskiego chłopaka o zawiłym pochodzeniu i niezaprzeczalnym uroku osobistym. Mimo tego, że powieść  opowiedziana z perspektywy tytułowej bohaterki była momentami dosyć naiwna to równocześnie tak zabawna, że co chwila chichotałam jak durna (co wzbudzało podejrzliwe spojrzenia ze strony mego Konkubenta). 

Mimo tego, że autorka opisuje dosyć nieprawdopodobną sytuację (bo nie znam zbyt wielu osób wyjeżdżających ze swojego nudnego, rodzinnego miasta wprost do oszałamiającej francuskiej stolicy) z dosyć przewidywalną fabułą (kto nie spodziewał się happy endu ten gapa) to bardzo mi się podobała lektura. Pomijając moje durnowate chichotanie przy czytaniu o kolejnych gafach Anny lub o zwykłych żartach i wygłupach grupy nastolatków to jest to tak urocza lektura, że aż szary jesienny dzień niespodziewanie się rozjaśnia. Historia miłosna żywcem wyjęta z marzeń nastolatki, z trudnościami, z egzotyczno-romantycznymi elementami idealna na scenariusz filmowy z przepięknymi plenerami. Podobało mi się również to, że autorka trzymała się swojego zamysłu na fabułę i nie rozmieniała się na jakieś pomniejsze wątki wprowadzając zbyt wiele postaci drugoplanowych. Stephanie Perkins opisała historię Anny w Paryżu od A do Z i spoko. 

Żeby jednak nie było tak miło to niektóre rzeczy mnie raziły. Na przykład, Anna będąc taką miłośniczką filmów i ich znawczynią nie dość, że miała znikomą wiedzę o Paryżu (bo nie ma filmów, których akcja dzieje się w tym mieście, nie?), to była naprawdę zaskoczona, kiedy St. Claire powiedział jej, że Paryż jest stolica kinematografii i jest pełen kin. Kina w stolicy całkiem sporego państwa – szokujące! No, ale Anna jest z Atlanty, a wszyscy znamy stereotypy o wiedzy Amerykanów na temat wszystkiego co nieamerykańskie. Tak jak ze znajomością francuskiego – podobnież Anna znała tylko jedne jedyne słowo po francusku, czyli oui. Helloł?! Bo na przykład takie Paris to za dużo, nie? Bo nie zna znanego przez wszystkich wulewukuszeawemłasesła

Oj, autorka nie przedstawiła swoich rodaków za dobrze. Chyba, że Atlanta, z której pochodzi Anna  to takie zadupie. Najlepsze jest to jak Anna boi się wszystkiego co francuskie, bo to takie inne i egzotyczne. Aż normalnie mam ochotę polecieć do Stanów i sprawdzić czy oni naprawdę tacy są? Tacy ciemni, w sensie, że. No bo pomimo tego, że ok, Paryż jest nowym miejscem dla głównej bohaterki to przecież ona chodzi do amerykańskiego liceum, gdzie wszystkie zajęcia (oczywiście oprócz francuskiego) prowadzone są w języku angielskim i mieszka w akademiku mieszącego się rzut beretem od szkoły, który jest też tylko dla amerykańskich uczniów. I te problemy Anny z zamawianiem dań w szkolnej stołówce… Przecież to oczywiste, że francuz tam pracujący będzie mówił po angielsku.

Kolejna sprawa to St. Claire, czyli jakby suma wszelkich cudowności wrzucona w jednego bohatera. Amerykanin, ale z brytyjskim akcentem (który podobno jest bardzo seksowny. Nie wiem, nie zauważyłam. Akcent, który my kojarzymy z brytyjskim, to na pewno nie ten, z którym mówią zwykli mieszkańcy Wielkiej Brytanii. No chyba, że już przestałam zwracać na to uwagę), to ma cudownie gęste rozczochrane włosy, ale i schludny pokój (bo nikt nie lubi śmierdzących męskich pokojów). No, ale ok, nie będę się za bardzo czepiać, bo mimo wszystko uznałam, że jest on ok (choć nie będzie moim chłopakiem, sorry).

Niektóre z dialogów wydawały mi się również nieco pompatyczne i nienaturalne. Najlepiej wychodziły te, w których grupka przyjaciół się przekomarzała i żartowała lub właśnie te o ich problemach. Te bardziej romantyczne wydaja się żywcem wzięte z harlequinowego filmu klasy B.

Dobra, koniec tego znęcania się. Pomijając wszystkie minusy, i tak mi się podobało. No, ale ja weszłam w jakiś fan girl mode po przeczytaniu tej powieści. Weird. Podjarana byłam niesamowicie. Może przebywając głównie z małą Mi cofam się w rozwoju do czasów bardziej młodzieńczych. Lub desperacko potrzebuję odrobiny romantyzmu w życiu.

Na pewno sięgnę po kolejne części, czyli ‘Lola and the Boy Next Door’ oraz ‘Isla and the Happily Ever After’. 

Nie mogę polecić tej książki wszystkim, ale jeśli ktoś szuka lekkiej i zabawnej powieści na podniesienie na duchu to gorąco polecam. 

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Też byłam (na ekspresowej wizycie) w Paryżu i pomimo tego, że katedra Notre Dame bardzo mi się podobała to nie podzielam zdania Anny o jej ogromie. Ale zgadzam się z nią, że większość Francuzów pali.

M.

2 komentarze:

  1. Nie byłam jeszcze we Francji, ale dobrze wiedzieć że większość Francuzów pali. Obecnie nie palę i nie przepadam za zadymionymi pomieszczeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie miałam wrażenie, że większość ludzi pali. Może dlatego, że w Anglii nie widzi sie aż tylu ludzi z papierosem na ulicach?
      Paryż odwiedzić warto i bardzo chciałam do niego wrócić, ale po ostatnich atakach nie ufam francuskiej policji i służbom na pewno minie jeszcze dużo czasu zanim tam pojadę.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!