Kiedy Amerykanka Anna zostaje zmuszona przez ojca do wyjazdu
na ostatni rok liceum do Paryża wydaje jej się to końcem świata. Co ona będzie
tam robić? Bez matki, bez najlepszej przyjaciółki, w mieście, w którym
mieszkańcy posługują się językiem, którego ona nawet nie zna. Co więcej, Anna
nie jest zbyt dobra w nawiązywaniu nowych kontaktów czy poznawaniu nowych miejsc. Tak, leciutki atak
paniki to to o czym mówimy. No i jej zamiłowanie do porządku również nie
ułatwia jej kontaktów z rówieśnikami. Nie mówiąc już o rzucającej się już na
pierwszy rzut oka (według samej dziewczyny) amerykańskości, która może i w
paryskiej szkole dla Amerykanów nie razi, ale na ulicach francuskiej stolicy
już na pewno tak. No i fakt, że wcale, ale to wcale nie pasuje do tego liceum,
do którego chodzą dzieci senatorów, artystów i w ogóle o wiele bogatszych ludzi
(lub tak się jej wydaje). Tysiąc zmartwień, które sprawiają, że Anna jest
przekonana, że będzie to koszmarny rok.
No cóż, wszystko co nowe może wydawać się przytłaczające.
Jednak Anna w czasie tego roku nie tylko pozna czym jest przyjaźń, ale i dowie
się jak silnym i trudnym uczuciem może być miłość. Nie tylko pozna
najromantyczniejsze miasto świata, ale i dramaty swoich rówieśników. Odkryje
też starą prawdę, że dom jest tam gdzie znajduje się serce.
Trylogia Stephanie Perkins, której pierwszą częścią jest
właśnie ‘Anna and the French Kiss’, zalała bookstagrama. Wszędzie napotykałam
się na zdjęcia tych charakterystycznych okładek. Nie będę oszukiwać – tak jak w
przypadku ‘Red Queen’ skusiłam się na przeczytanie tej książki właśnie z tego
powodu. Spodziewałam się rozczarowania naiwnością fabuły i zbyt uproszczonymi,
schematycznymi bohaterami, ale nie było tak źle.
Okazało się jednak, że jest to tak ciepła i sympatyczna
powieść, że pożarłam ją w dzień. Z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów.
Tytułowej Anny, zakompleksionej miłośniczki filmów, której celem jest zostanie
krytykiem filmowym. Meredith, która jest zapaloną fanką piłki nożnej. Josha,
troszkę tajemniczego artysty z luźnym podejściem do życia. I Rashmi, jego
dziewczyny, głęboko chowającej fakt, że została zraniona. No i St. Claire’a –
niskiego chłopaka o zawiłym pochodzeniu i niezaprzeczalnym uroku osobistym.
Mimo tego, że powieść opowiedziana z
perspektywy tytułowej bohaterki była momentami dosyć naiwna to równocześnie tak
zabawna, że co chwila chichotałam jak durna (co wzbudzało podejrzliwe
spojrzenia ze strony mego Konkubenta).
Mimo tego, że autorka opisuje dosyć nieprawdopodobną
sytuację (bo nie znam zbyt wielu osób wyjeżdżających ze swojego nudnego,
rodzinnego miasta wprost do oszałamiającej francuskiej stolicy) z dosyć przewidywalną
fabułą (kto nie spodziewał się happy endu ten gapa) to bardzo mi się podobała
lektura. Pomijając moje durnowate chichotanie przy czytaniu o kolejnych gafach
Anny lub o zwykłych żartach i wygłupach grupy nastolatków to jest to tak urocza
lektura, że aż szary jesienny dzień niespodziewanie się rozjaśnia. Historia
miłosna żywcem wyjęta z marzeń nastolatki, z trudnościami, z
egzotyczno-romantycznymi elementami idealna na scenariusz filmowy z
przepięknymi plenerami. Podobało mi się również to, że autorka trzymała się
swojego zamysłu na fabułę i nie rozmieniała się na jakieś pomniejsze wątki
wprowadzając zbyt wiele postaci drugoplanowych. Stephanie Perkins opisała
historię Anny w Paryżu od A do Z i spoko.
Żeby jednak nie było tak miło to niektóre rzeczy mnie
raziły. Na przykład, Anna będąc taką miłośniczką filmów i ich znawczynią nie
dość, że miała znikomą wiedzę o Paryżu (bo nie ma filmów, których akcja dzieje
się w tym mieście, nie?), to była naprawdę zaskoczona, kiedy St. Claire
powiedział jej, że Paryż jest stolica kinematografii i jest pełen kin. Kina w
stolicy całkiem sporego państwa – szokujące! No, ale Anna jest z Atlanty, a
wszyscy znamy stereotypy o wiedzy Amerykanów na temat wszystkiego co
nieamerykańskie. Tak jak ze znajomością francuskiego – podobnież Anna znała
tylko jedne jedyne słowo po francusku, czyli oui. Helloł?! Bo na przykład takie
Paris to za dużo, nie? Bo nie zna
znanego przez wszystkich wulewukuszeawemłasesła.
Oj, autorka nie przedstawiła swoich rodaków za dobrze.
Chyba, że Atlanta, z której pochodzi Anna to takie zadupie. Najlepsze jest to jak Anna
boi się wszystkiego co francuskie, bo to takie inne i egzotyczne. Aż normalnie
mam ochotę polecieć do Stanów i sprawdzić czy oni naprawdę tacy są? Tacy
ciemni, w sensie, że. No bo pomimo tego, że ok, Paryż jest nowym miejscem dla
głównej bohaterki to przecież ona chodzi do amerykańskiego liceum, gdzie
wszystkie zajęcia (oczywiście oprócz francuskiego) prowadzone są w języku
angielskim i mieszka w akademiku mieszącego się rzut beretem od szkoły, który
jest też tylko dla amerykańskich uczniów. I te problemy Anny z zamawianiem dań
w szkolnej stołówce… Przecież to oczywiste, że francuz tam pracujący będzie
mówił po angielsku.
Kolejna sprawa to St. Claire, czyli jakby suma wszelkich
cudowności wrzucona w jednego bohatera. Amerykanin, ale z brytyjskim akcentem
(który podobno jest bardzo seksowny. Nie wiem, nie zauważyłam. Akcent, który my
kojarzymy z brytyjskim, to na pewno nie ten, z którym mówią zwykli mieszkańcy
Wielkiej Brytanii. No chyba, że już przestałam zwracać na to uwagę), to ma
cudownie gęste rozczochrane włosy, ale i schludny pokój (bo nikt nie lubi
śmierdzących męskich pokojów). No, ale ok, nie będę się za bardzo czepiać, bo
mimo wszystko uznałam, że jest on ok (choć nie będzie moim chłopakiem, sorry).
Niektóre z dialogów wydawały mi się również nieco
pompatyczne i nienaturalne. Najlepiej wychodziły te, w których grupka
przyjaciół się przekomarzała i żartowała lub właśnie te o ich problemach. Te
bardziej romantyczne wydaja się żywcem wzięte z harlequinowego filmu klasy B.
Dobra, koniec tego znęcania się. Pomijając wszystkie minusy,
i tak mi się podobało. No, ale ja weszłam w jakiś fan girl mode po przeczytaniu tej powieści. Weird. Podjarana byłam
niesamowicie. Może przebywając głównie z małą Mi cofam się w rozwoju do czasów
bardziej młodzieńczych. Lub desperacko potrzebuję odrobiny romantyzmu w życiu.
Na pewno sięgnę po kolejne części, czyli ‘Lola and the Boy
Next Door’ oraz ‘Isla and the Happily Ever After’.
Nie mogę polecić tej książki wszystkim, ale jeśli ktoś szuka
lekkiej i zabawnej powieści na podniesienie na duchu to gorąco polecam.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Też byłam (na ekspresowej wizycie) w Paryżu i pomimo
tego, że katedra Notre Dame bardzo mi się podobała to nie podzielam zdania Anny
o jej ogromie. Ale zgadzam się z nią, że większość Francuzów pali.
M.
Nie byłam jeszcze we Francji, ale dobrze wiedzieć że większość Francuzów pali. Obecnie nie palę i nie przepadam za zadymionymi pomieszczeniami.
OdpowiedzUsuńTakie miałam wrażenie, że większość ludzi pali. Może dlatego, że w Anglii nie widzi sie aż tylu ludzi z papierosem na ulicach?
UsuńParyż odwiedzić warto i bardzo chciałam do niego wrócić, ale po ostatnich atakach nie ufam francuskiej policji i służbom na pewno minie jeszcze dużo czasu zanim tam pojadę.