Niedaleko Rzeszowa, w rzece Czarnej, dawno temu mieszkał
sobie smok. Szpetny, zielony, z językiem jak lasso, którym łapał zwierzęta i
zjadał zmiażdżając zębiskami. Nie dość, że polował na dzikie zwierzęta to i
most mu się zdarzyło zniszczyć, a i kurami, kozami i innymi gospodarskimi
zwierzętami nie pogardził. Wszyscy strasznie się go bali, ale pewien sołtys
stwierdził, że trzeba jednak zrobić z jaszczurem porządek. Zrobili wilczy dół.
Ale smok był sprytny i wyczuwszy zasadzkę, uciekł. Rozłościli się chłopi na ten
widok i pognali za gadem czym prędzej. Ten jednak puścił na nich gaz okrutnie śmierdzący,
od którego od razu można było się pochorować. Acha, i wiecie to był ten gaz no…
eee… spod ogona, czyli po prostu smoczy bąk. Chłopi podjęli druga próbę
pozbycia się smoka i wpuścili siarkowy gaz do jamy, w której się ten ukrył.
Niestety, smok wylazł drugą stroną wprost ze studni na rzeszowskim rynku, który
podpalił, a następnie z niego uciekł. Kiedy rzeszowianie sprawdzili dokąd idzie
tunel, który wykopał smok, ze studni doszli aż nad rzekę Czarną. Co się stało
ze smokiem? Nie wiadomo, może poszedł do Krakowa…
Miałam już nic nie kupować. Nic a nic. Trzymać się ściśle
wypunktowanego planu zakupów książkowych, którego punkt pierwszy mówił o tym,
że najpierw musimy z Mimi przeczytać to co mamy, a potem dopiero zakupić
pozycję, których wybranie będzie wymagało głębokiego namysłu. No, ale jak
zobaczyłam książeczkę o smoku rzeszowskim, a ojciec dziecięcia mego właśnie z
podkarpackiego pochodzi to kupić musiałam.
Książka skierowana jest do starszego dziecka, bo jest dosyć
długa. Tekst rymowany, trochę śmieszny, trochę ironicznie odmalowujący polskie
przywary, wypełnia prawie całe kartki. Ilustracji mało, takie jakby kredka
rysowane. Akcja za to pędzi jak szalona co sprawiało, że i ja przyspieszałam
czytając, aż mnie Mimi uspokajała.
Pomimo tego, że za żadnym razem nie przeczytałyśmy tej
książeczki od deski do deski (jednak Mimi jest za mała na takie długie teksty)
to po kilku przeczytaniach już miałyśmy opanowane co i jak. Mimi przypadła do
gustu historia o smoku, bo ona sama uważa się na przemian za małą dziewczynkę,
pirata Haka i smoka właśnie i (zbyt) często się jej domagała.
Ja do tej historii podchodzę z pewną rezerwą. Jest napisana
w takim lekko prześmiewczym, „legendowym” stylu, a ja nie przepadam za takimi
opowieściami. No, ale humor typu bąk, czy hak w tyłku wbity, trafił w
dziesiątkę jeśli chodzi o Mimi.
Czy istnieje legenda o smoku rzeszowskim? Nie mam pojęcia.
Za to od teraz będzie ona częścią naszej domowej polsko-brytyjsko-światowej,
totalnie zmiksowanej, mitologii.
Pozdrawiamy,
Mała Mimi i kura Mania.
Książeczka wpasowała nam się w ramy wyzwania GRA W KOLORY.
Szpetny? Dla mnie ten smok jest uroczy :)
OdpowiedzUsuńMnie się legendy podobają, a ta napisana jest przystępniej niż inne. Całkiem fajna pozycja :)
My mamy duże braki jeśli chodzi o legendy, więc teraz wyszukuję takich podanych w przystępnej formie wierszyków czy picture booków :)
UsuńDziękuję bardzo za miły komentarz. Gratuluję niewątpliwego talentu literackiego.Serdecznie pozdrawiam Mimi, Wojtek Ulman wojtekulman@wp.pl
OdpowiedzUsuńDziekujemy bardzo! U nad "Smok" dalej na topie i chetnie zapoznamy sie z reszta tworczosci :-)
UsuńPozdrawiam serdecznie. z innymi moimi bajkami można zapoznać się na www.ulmanwjciech.com
OdpowiedzUsuń