Wiem, że Wielkanoc już za nami. Sama mam wrażenie, że już wiele czasu minęło od tego Święta, które spędziłyśmy z rodziną. Pierwsze, rodzinne święta Mimi. Oczywiście, ona zachwycona. Ja oczywiście też.
Starałam się znaleźć jakieś książeczki, które przybliżą Mimi Wielkanoc będąc jednocześnie odpowiednie do jej wieku. W dziesiątkę trafiłam z książeczką "modelinkową", która jak na razie rządzi u nas w domu. Mimi z chęcią opowiada o tym jak poszła do kościoła w Niedzielę Palmową, jak święciła pokarmy i stukała się jajkami.
Kupiłam również kolejną już książeczkę z serii o przygodach misi Marysi pt. "Marysia i wielkanocne jajka". Dużym plusem tych książeczek jest nie tylko przejrzysta fabuła, ale również dodatkowe małe obrazki zamieszczone pod tekstem, które nie tylko dodatkowo wyjaśniają akcję, ale również zachęcają dziecko do samodzielnego odnajdywania ich na dużych ilustracjach.
Niestety, historia opisana w tej akurat książeczce po prostu kupy się nie trzyma. Nie, wróć. Zacznijmy od początku. Misia Marysia maluje jajka przed Wielkanocą razem ze swoim przyjacielem chomikiem Gryzkiem. Następnego dnia dziewczynka wstaje wcześnie rano i razem z przyjacielem szuka czekoladowych jajek ukrytych w ogrodzie. Okazuje się, że to właśnie Marysia nazbierała ich najwięcej! Tata misi żartuje, że to on wygrywa w tym konkursie i nadgryza jedno jajko z trzymanego w ręku koszyka. Okazuje się, że jest to jedna z pisanek przygotowanych wcześniej przez Marysię i Gryzka. Tata oblewa się surowym jajkiem co wzbudza wielką wesołość w dziewczynce. Po wszystkim, cała rodzina wraca do domu na śniadanie wielkanocne. Mam koala przygotowała pyszny omlet, a na deser będzie oczywiście czekolada.
No proszę Was. Surowe pisanki. Omlet na śniadanie Wielkanocne. Nawet mała Mimi tego nie kupiła. Oczywiście, motyw z szukaniem czekoladowych jajek jest jej znany, bo taka jest właśnie anglosaska tradycja (i jak się okazuje, francuska również).
Nie zrozumiała jednak o co chodzi z tym omletem każąc mamie koala przygotować "jaja, kakanosy i jaja". Wydaje mi się, że polskie tradycje wielkanocne są na tyle specyficzne, że nie sprawdzają się jednak opowieści przeniesione z zagramanicznego gruntu.
Mała Mimi książkę przeczytała dwa razy, ale już nie chce do niej wracać. Według mnie, sama historia abstrahując od jej "wielkanocnego" wymiaru, jest całkiem udana, trochą zabawna i jak zwykle porządnie i przejrzyście opisana.
Pozdrawiamy,
Mała Mimi i kura Mania.
Książkę przeczytałyśmy w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!