Sylvię Plath poznałam na studiach, a doprowadziła mnie do niej kręta droga prowadząca od Jamesa Joyce'a przez Virginię Woolf.
Zaczęłam od "Szklanego kosza", potem przeczytałam jej dzienniki i poezje. Połknęłam to wszystko na przełomie wiosny i lata będąc na drugim roku studiów. Wtedy wydawało mi się, że to właśnie o Sylvii Plath będę pisać pracę dyplomową, więc czytałam również wiele krytyki literackiej jej twórczości. Nie pomogło mi to w lepszym zrozumieniu jej wierszy. Ta poezja, zwana konfesyjną, wymaga nie rozumowego rozkładania na części pierwsze, ale wzięcia jej sercem ze względu na jej intymne, osobiste tematy, jak i na nawał uczuć przez nią opisywanych.
Teraz już zawsze kwiecień, maj i trochę czerwca kojarzą mi się z Sylvią Plath i to właśnie wtedy do jej twórczości wracam. Albo podczytuje sobie dzienniki.
Na dziś wybrałam wiersz nie robiący dobrej reklamy poniedziałkowi. Jak zwykle u Plath przejmujący, pełen przerażających obrazów, straszny, ale i piękny.
Zapraszam.
The Everlasting Monday
Thou shalt have an everlasting
Monday and stand in the moon.
Monday and stand in the moon.
The moon’s man stands in his shell,
Bent under a bundle
Of sticks. The light falls chalk and cold
Upon our bedspread.
His teeth are chattering among the leprous
Peaks and craters of those extinct volcanoes.
Bent under a bundle
Of sticks. The light falls chalk and cold
Upon our bedspread.
His teeth are chattering among the leprous
Peaks and craters of those extinct volcanoes.
He also against black frost
Would pick sticks, would not rest
Until his own lit room outshone
Sunday’s ghost of sun;
Now works his hell of Mondays in the moon’s ball,
Fireless, seven chill seas chained to his ankle.
Would pick sticks, would not rest
Until his own lit room outshone
Sunday’s ghost of sun;
Now works his hell of Mondays in the moon’s ball,
Fireless, seven chill seas chained to his ankle.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!