czwartek, 30 czerwca 2016

‘Hathorn & Child’ Keith Ridgway




Wczesnym rankiem na jednej z londyńskich ulic zostaje postrzelony młody bankier. Napastnik miał strzelać ze starego, prawdopodobnie zabytkowego samochodu w nieokreślonym kolorze (może ochra, może czerń). Do rozwiązania sprawy zostają przydzieleni dwaj policjanci, partnerzy od lat, Hawthorne i Child.
Zaczyna się jak crime story? Może i tak, ale ‘Hawthorne & Child’ Keitha Ridgwaya nie jest ani kryminałem ani powieścią detektywistyczną. Czym więc jest?

Na to pytanie ciężko jest odpowiedzieć. Jest to bardziej zbiór impresji niż spójna opowieść. Składa się z krótkich rozdziałów opowiedzianych z perspektywy osób związanych z dwójką policjantów. Czasem są to osoby, które były przesłuchiwane w jakiejś prowadzonej przez dwójkę partnerów sprawie, czasem są to przestępcy, a nawet poznajemy wycinek życia mężczyzny pracującego dla mafiosa, którego rozpracowują policjanci. Równie odległe związki z policjantami ma córka ich przełożonego, której rozdział jest jakby wyjęty z pamiętnika nastolatki (chłopak, życie rodzinne, szkoła).

Mamy też wgląd w życie prywatne policjantów. Jest zapętlony rozdział opisujący zarówno rodzaj orgii w klubie gejowskim, jak i interwencje policji w przypadku zamieszek czy demonstracji. Te dwa wydarzenia przeplatają się sprawiając, że momentami czytelnik gubi się, który fragment opowiada o którym zdarzeniu.
Jest też chwila na papierosa po ciężkim poranku, ważna, ponieważ dla obu policjantów jest to pierwszy papieros od wielu lat. 

Drobne szczegóły, detale, fragmenty życia rodzinnego.

Wszystko to jednak układa się w dziwną i nieprzyjemną atmosferę wypełniona samotnością, dziwactwami i pełzającym tuż pod cieniutką warstewką normalności chorym szaleństwem.

Nie sposób lubić tytułowych bohaterów. Nie dlatego, że są to postacie negatywne, ale dlatego, że pokazani są ze zwichrowanej strony drobnych dziwactw i przyzwyczajeń. Tak jak i reszta bohaterów, których poznajemy jedynie przelotnie, a których zachowanie budzi w najlepszym razie zdumienie lub obojętność.
Londyn na kartach tej powieści jest niczym stereotypowe Gotham, w którym wiecznie pada. Mroczny, z duszącą atmosferą, szaleńcami na ulicach, przejmującą do szpiku kości samotnością. Jest to miasto ludzi wiecznie zmęczonych, niedospanych, szarpiących się ze swoim mało znaczącym życiem.

Zresztą język powieści jest też jakby taki zmęczony, mało obfite w treści dialogi, suche opisy.

Oprócz wielu pobocznych historii przewija się też pewien wątek dotyczący Misshazo, eleganckiego kryminalisty, który załatwia różne sprawy dla różnych ludzi, ale nie jest on kluczowym dla powieści. A przynajmniej wydaje się, że jest ona bardziej skoncentrowana na odczuciach, pewnych zachowaniach, na ludzkiej osobowości.

Nie była to lektura miła, nie mogę powiedzieć, że z przyjemnością czytałam powieść Ridgwaya. Szczególnie fragmenty powieści o odwiecznej wojnie między zwierzętami w Londynie były bardzo męczące (choć może to i satyra na urban fantasy jest…). Na plus jednak musze przyznać, że książka do końca trzymała mnie w napięciu, bo oczekiwałam pewnego zamknięcia, wspólnego mianownika dla wszystkich tych fragmentów historii. Nawet zakończenie, które nie było tym czego się spodziewałam i nawet nie wiem czy tę finalną historię można nazwać zakończeniem, pozostawiło pewien osad na moim umyśle. 

Nie, nie lubię tej powieści, ale na pewno będzie taką, o której długo będę pamiętać.

Polecam wszystkim, którzy lubią wyzwania, takim, którzy nie obawiają się zmęczyć i ubrudzić, a w nagrodę dostać garść przesypującego się przez palce piasku. 

I może wcale Ci się nie spodoba ta powieść (zresztą tak jak mi) i uznasz, że to jedynie stek pompatycznych bzdur (bo i taka myśl przemknęła mi przez głowę raz czy dwa), ale to, że jest dziwna i creepy na pewno przyznasz.

Pozdrawiam,
Kura mania.

1 komentarz:

  1. Mroczny Londyn, zbrodnia. Fabuła, którą niełatwo sklasyfikować.. Zaintrygowałaś mnie tą książką. Może doczekamy się polskiego wydania..
    pozdrawiam
    tommy z samotni

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!