sobota, 1 sierpnia 2015

Zbrodnia w Kurniku: „Kot, który tropił złodzieja” Lilian Jackson Braun



[żródło: merlin.pl]


Seria o „Kocie, który…” już dawno podbiła moje serce. Książki czytam w kolejności zupełnie przypadkowej, ale nie przeszkadza to w poznawaniu przygód dziennikarza i spadkobiercy fortuny Qwillerana oraz jego dwóch niezwykłych syjamskich kotów, czyli uroczej Yum Yum oraz wyrafinowanego i niezwykłego inteligentnego Koko. 

W tym tomie przygód, który rozgrywa się w trakcie zimy, przez Pickax przejdzie fala drobnych kradzieży. Okulary przeciwsłoneczne, kożuszek, inne drobiazgi. Wszystkie te rzeczy, jedne bardziej drugie mniej cenne, giną mieszkańcom tego niewielkiego miasteczka. Jednak nie tylko tym żyje lokalna społeczność. Nowy bankier z młodą, swobodnie się zachowującą żoną oraz niezwykle uzdolnionym architektonicznie kuzynem również wprowadzą wiele zamętu. Szczególnie, kiedy zabójstwo w Detroit wspomnianego bankiera nie będzie jedyną śmiercią mieszkańca Pickax. Dodatkowym zmartwieniem są roztopy, które zagrażają pierwszej edycji Festiwalu Lodowego mającego być wielkim lokalnym wydarzeniem. A w tym wszystkim znajdzie się nie tylko Qwill z jego niezwykłym wąsem, ale i Koko, który od początku wyczuwa w tym wszystkim jakiś fałsz.
 
Jak zwykle była to lektura lekka, niezobowiązująca i bardzo w stylu innych kryminalików z serii. Niestety, nie jest to lektura najwyższych lotów o czym świadczy fakt, że już po pierwszych kilkudziesięciu stronach domyśliłam się zakończenia intrygi. Również ciągłe powtórzenia opisów czy to miejsc, czy bohaterów, lekko nużą. Autorka zamiast jedynie wspomnieć o postaciach, które przewijają się przez całą serię, za każdym razem powtarza ich charakterystyczne cechy, a naprawdę nie jest to potrzebne, bo ciężko zapomnieć o danej postaci jeśli pojawia się ona kilka razy na przestrzeni dwustu kilkudziesięciu stron.
Dodatkowym minusem jest tragiczne tłumaczenie, ale to już nie wina autorki.

Mając w pamięci wszystkie minusy serii „Kot, który…” i tak wracam do tych kryminalików z chęcią i zagłębiam się w kolejne opowieści z ulgą, tak jak po długim dniu z przyjemnością zakładam kapcie. Znane postaci, niezaskakujące historie i bardzo sympatyczna atmosfera Pickax, w którym każdy wie wszystko o każdym, sprawiają, że zawsze wracam do tych powieści w chwilach czytelniczej niemocy i kryzysu.
No i te wszystkie koty! Nie tylko para należąca do Qwillerana (zresztą kto do kogo tutaj należy?), ale i te wszystkie koty sąsiadów, mieszkańców miasteczka i okolic, pracowników gazety „Moose Cunty coś tam coś tam”! Jestem wielką miłośniczką kotów i dużo przyjemności daje mi czytanie o tych wszystkich charakternych zwierzakach.

Polecam wszystkim potrzebującym chwili oddechu, przerwy w trudnej lekturze, miłośnikom kotów i dobrego jedzenia oraz tym ciekawym jak imię kota wpływa na jego osobowość.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Książki Lilian Jackson Braun przypominają mi trochę westerny Karola Maya, gdzie co druga osoba spotkana na Dzikim Zachodzie pochodzi z Niemiec. W serii "Kot, który..." to nie Niemcy, ale ludzie o szkockim pochodzeniu zasiedlają Pickax i okolice.

M.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!