wtorek, 30 czerwca 2015

Zbrodnia w Kurniku: ‘Foxglove Summer’ Ben Aaronovitch (seria o Peterze Grancie #5)







UWAGA! MOŻLIWE SPOJLERY. TAK, ŻE JAK MASZ ZAMIAR CZYTAĆ TĘ CZĘŚĆ W NAJBLIŻSZYM CZASIE TO CZYTAJ   TEN TEKST JEDYNIE NA PÓŁ OKA.  

Foxglove, czyli naparstnica purpurowa znana również pod nazwą lady’s glove, czyli rękawiczka damy. Z jednej strony roślina lecznicza, którą można stosować przy leczeniu chorób serca i nerwic. Z drugiej strony jej spożycie niby rzadko kiedy kończy się śmiertelnie, bo wywołuje ona natychmiastowy odruch wymiotny, ale substancja z niej wytwarzana przy za dużej dawce powoduje śmierć.

To właśnie łąka tych kwiatów będzie jednym z najważniejszych miejsc w śledztwie opisanym w piątej już części przygód policjanta Petera Granta w powieści ‘Foxglove Summer’.

Dwie jedenastoletnie dziewczynki, przyjaciółki, Gaby i Nikky, znikają pewnej nocy z domów w wiosce w północnym Herefordshire. Na pierwszy rzut oka, the Folly, siedziba oddziału londyńskiej policji odpowiedzialnej za zdarzenia… hmmm… bardziej nietypowe (słowo „magiczne” nie zawsze jest dobrze przyjmowane przez tych, którzy z the Folly pracować muszą), nie jest w żadny sposób powiązana z tymi wydarzeniami. Okazuje się jednal, że w pobliżu miejsca zniknięcia dziewczynek mieszka pewien emerytowany czarodziej ze swoją wnuczką, a w przeszłości dzieci były często wykorzystywane do pewnych eksperymentów związanych ze słowem na „m”. Peter zostaje wysłany, aby sprawdzić czy staruszek miał coś z tym wspólnego. Kiedy okazuje się, że obawy te były płonne, Grant uznał, że jak już jest na miejscu to po uprzednim uzyskaniu pozwolenia od Nigtingale’a, swojego przełożonego, pomoże w poszukiwaniach. 

Sprawa, który na pierwszy rzut oka była po prostu kolejnym dramatycznym porwaniem lub ucieczką z niewiadomych przyczyn zmienia się niezwykłe śledztwo, w którym mieszają się owce, przerażające magiczne istoty, jak i  równoległe światy. Nie mówiąc już o prywatnym życiu Petera, w którym namiesza pewna manifestacja rzeki z południowego Londynu, z którą nie dość, że będzie tworzył nowe bóstwo rzeki, ale i maszerował na golasa znaczny kawał drogi i to w ruchliwym miejscu.

Ach, co to jest za seria! chciałoby się zakrzyknąć. Po troszkę przyciężkiej i momentami nudnawej części czwartej, której koniec wywołało u mnie taki opad szczęki nie występujący nigdy wcześniej, Ben Aaronovitch wpadł na genialny sposób na nabranie lekkiego dystansu do wspomnianego zakończenia, jak i do wprowadzenia powiewu świeżości i przeniósł do bólu miejskiego Petera Granta w egzotyczne rejony angielskiej wsi. Peter, nie dość, że orientacji w terenach wiejskich nie ma wcale, nie wie nic o florze i faunie (zdziwiony rozpoznał gruchanie gołębia stwierdzając, że słyszał je w Londynie), to jeszcze ma problemy z interpretacją zachowań ludzi mieszkających na tych obszarach. Tak, więc duża część tego co nauczył się w trakcie swojej służby w Londynie stała się po prostu bezużyteczna. 

Warto przypomnieć (bo ja o tym ciągle zapominam), że Peter wyróżniał się na wsi nie tylko tym, że był ekspertem od spraw magicznych o czym przecież nie każdy wiedział, ale głównie wyglądem. Niby ogarniam, że matka z Sierra Leone, ale jakoś nie ma to przełożenia w mojej wyobraźni na wygląd Petera. Szczerze mówiąc, akcja powieści jest tak wciągająca, że nie mam czasu na myślenie o kolorze jego skóry. No i autor tak nie nachalnie wplata te swoje multi-culti, że czytelnik nie spędza nad tym aspektem więcej czasu niż potrzeba.

Tak więc Peter bez bezpośredniej pomocy Nightingale’a, z którym się jedynie konsultował, sam musiał wykombinować jak ruszyć śledztwo do przodu, a jak już ruszył to klękajcie narody, co tam się działo! Nie chce zdradzać za wiele, ale naprawdę nie spodziewałam się takiego sposobu prowadzenia akcji i istot, które spotkał na swojej drodze zarówno Peter, jak i przydzielona mu pomoc w  osobie lokalnego policjanta Dominica.

No i nie zapominajmy o Beverley, która nie tylko pełniła funkcję nieoficjalnej asystentki Petera w sprawach magicznych, ale i stała się jego partnerką w sprawach bardziej, nazwijmy to, romantyczno-osobistych. Czyli tak, wreszcie się z nią przespał. Nie mówiąc już o tym, że ich pierwszy seks miał o wiele większą wagę niż zazwyczaj ma pierwszy raz między dwojgiem ludzi. 

Peter, sam lub z pomocą wspomnianej dwójki, nie dość, że tropił baranożercze jednorożce (tak, tak, dobrze przeczytałeś) przy pomocy czujników własnego wyrobu to korelował informacje dotyczące aktywności UFO na tamtym terenie z wycinką i odbudową lasów, jak i przeniósł się do równoległego świata (fucking fairyland). Brzmi nieprawdopodobnie? Nic podobnego, styl Aaronovitcha sprawia, że czytelnik przyjmuje wszystko jak leci nie skupiając się na elementach nadprzyrodzonych, ale na śledztwie prowadzonym przez Granta i lokalna policję. 

Jak zwykle gama postaci występujących w powieści jest różnorodna i barwna. Pomijając postaci nadnaturalne to na swojej drodze Peter spotyka ciekawych bohaterów. Lokalny policjant Dominic, sympatyczny, dowcipny i miły. Rodzice zaginionych dziewczynek, którzy również mają swoje mroczne sekrety. Emerytowany czarodziej mieszkający w wieży wraz ze swoją nie-do-końca-ludzką wnuczką i rojem pszczół. Stan, wąchająca ropę i nie do końca kontaktująca co i jak. 

Również i Pete, którego znamy z poprzednich części pokazuje swoją nową stronę. Może nie tyle nową co raczej głęboko ukrywaną. Grant to szczery i porządny glina. Ma on sporo dystansu zarówno do siebie, jak i do innych, a ironiczny humor pomaga mu utrzymać równowagę psychiczną. Pod wieloma względami jest on dosyć naiwny i ufny.  Pomimo jego wielu zalet i kilku wad nie wydaje się on osobą zbyt głęboką. Ale prawdą jest, że każdy człowiek ma swoją historię, a historia Petera nie jest tak wesoła jak on lubi ją przedstawiać. Jego ironiczne uwagi dotyczące ilości członków jego rodziny, czy dziwacznych przyzwyczajeń jego rodziców, nie tworzą pełnego obrazu jego dzieciństwa, które przedstawiane było trochę ironicznie, trochę zabawnie – idealny materiał na anegdoty. W tej części po interwencji Beverley, która niejako zmusiła go do tego, wyrzuca on z siebie wszystkie żale. Nie tylko te dotyczącej zdrady Lesley, ale również żal do matki, która zabierała mu rzeczy twierdząc, że jego dalekie kuzynostwo z Sierra Leone bardziej ich potrzebuje i do ojca, który zazwyczaj naćpany był bardziej jak zombie niż jak normalny człowiek. To wszystko siedzi gdzieś tam głęboko w Peterze pod maską zwykłego chłopaka z sąsiedztwa i fragment, który jest poświęcony temu wybuchowi jest moim najulubieńszym w całej powieści, bo pokazuje, że główny bohater nie jest płaski ani jednowymiarowy, a ma swoje lekko popieprzone wnętrze.

‘Foxglove Summer’ to taki przerywnik, dający chwilę oddechu od całej sprawy z Faceless Manem, arcywrogiem, która jednak jest zaakcentowana w powieści w niepokojący sposób, taki, że ciarki przechodzą po plecach. No i pokazuje, że rozwiązanie jednego śledztwa to dopiero początek kolejnego, jeszcze bardziej skomplikowanego.

Dodatkowo, pokazuje, że Peter Grant przeszedł dłuuuugą drogę od tego naiwnego policjanta, który spotkał ducha w nocy, w pierwszej części cyklu. Pomimo tego, że akcja nie jest osadzona w rodzinnym Peterowi Londynie, w którym czuje się jak ryba w wodzie, to i na angielskiej wsi daje on sobie świetnie radę, dzięki zdobytej wiedzy, policyjnemu instynktowi i dużej dawce nieostrożnej pracy w terenie. 

Dowiadujemy się też kilku dodatkowych informacji uzupełniających naszą wiedzę, np. o tym o co chodziło w bitwie w czasie drugiej wojny światowej, gdzie zginęła większość brytyjskich czarodziejów, jak i o pochodzeniu Molly.

Polecam wszystkim fanom cyklu o Peterze Grancie (którzy i tak sięgną po ta pozycję), marzącym o zamieszkaniu w krainie wróżek oraz tym, którzy od zawsze mieli swoje podejrzenia co do jednorożców…

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Ps. Acha, pomimo tego, że książka jest już piątą powieścią w  cyklu to spokojnie można czytać ją nie znając poprzednich części. Autor zazwyczaj wyjaśnia kluczowe pojęcia z zakresu magii, jak i przypomina kim są główni bohaterzy. Myślę, że każdy w miarę rozgarnięty czytelnik ogarnie co i jak. Z drugiej jednak strony polecam zapoznać się z cyklem od pierwszej części ‘Rivers of London’, bo kocham i uwielbiam i kocham też.

A, no i popatrzcie tylko na te okładki z angielskich wydań – CUDO!

Acha, i jeszcze coś – piętnastego lipca ma wyjść komiks na podstawie pierwszego tomu przygód Petera Granta, a szósta część nosząca tytuł ‘The Hanging Tree’ wychodzi 19 listopada tego roku! 

M.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

12 komentarzy:

  1. Przeczytałem pierwsze dwie książki z tego cyklu, przy czym druga była wg mnie ciut słabsza. Właściwie mam wrażenie, że polskie tłumaczenie jest nieco nieporadne, a te ciemne okładki nie dość przyciągają potencjalnego czytelnika.
    Nic dziwnego, że polski wydawca wstrzymał na razie publikację kolejnych tomów..
    tommyknocker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie! A to taka fajna seria... No, ale faktycznie, z okładkami to wydawnictwo położyło sprawę na całego. Nie czytałam polskiej wersji, więc nie wiem jak wyszło tłumaczenie, ale nie jestem pewna czy polski czytelnik wyłapie te wszystkie smaczki z racji pewnej egzotyczności takiej codziennej, miejskiej kultury brytyjskiej, którą czasem naprawdę ciężko przetłumaczyć tak, aby była zrozumiała. No, ale to szczegóły, które co prawda też tworzą klimat tej serii, ale nie powinny wpływać na jakość głównej fabuły.

      Nie no, wielka szkoda z tym wstrzymaniem publikacji...

      Usuń
    2. Widziałem dziś "Księżyc nad Soho" w koszu z tanią książką w Carrefourze (11,99zł), nie wróży to dobrze kontynuacji serii..
      tommyknocker

      Usuń
    3. Może faktycznie należałoby poczytać po angielsku, ale ja mam inne pytanie, a właściwie dwa: 1) czy trzeci tom i kolejne są trochę mniej rozwleczone od dwóch pierwszych i zawierają więcej informacji o magii? 2) czy przed Aaronovitchem czytałaś jakieś inne cykle urban fantasy, np. Dresden Files Jima Butchera, Feliksa Castrora Mike'a Careya albo Matthew Swifta Kate Griffin? Jeśli nie, to gorąco polecam (w takiej kolejności, w jakiej wymieniłam:). Moim zdaniem wszystkie są o wiele lepsze od przygód Petera Granta.

      Usuń
    4. Musze przyznac, ze np. czwarty tom nawet mnie jako wielką fanke tej serii lekko wynudzil. Tylko final byl zaskakujacy. W kolejnych czesciach dowiadujemy sie co prawda trochę wiecej o magii, ale powoli i nie za duzo, to prawda.

      Co do urban fantasy nie czytalam wcześniej nic co mogloby sie do niej kwalifikowac. No moze oprocz 'Un lun dun' ale bardzo chetnie zapoznam sie z seriami o których wspominasz. Szczególnie, ze maja byc lepsze niz biedny Aaronovitch.

      Usuń
    5. Szczerze? Kompletnie nie rozumiem fenomenu tej serii w polskiej blogosferze, ale być może sęk w tym, że są to książki nowe i zostały dobrze wypromowane wśród ludzi, którzy w ogóle (albo prawie) nie czytali wcześniej urban fantasy, czy - szerzej - fantastyki. W ramach gatunku jest to cykl dość wtórny i raczej ledwie ponadprzeciętny:) Polecam również Protektorat Parasola Gail Carriger (4 tomy).

      Usuń
    6. Ja najbardziej lubię ten cykl za jego brytyjskosc. Kiedys czytalam troche fantasy, ale od 10 lat prawie nic.
      A co do polskiej blogosfery to chyba najczesciej pojawiala sie pierwsza czesc w kontekscie totalnie beznadziejnej okladki.

      za rekomendowane przez Ciebie urban fantasy wezmę sie od września to moze wieksza kompetencja sie wykaze przy kolejnej czesci o Grancie ;-)

      Usuń
    7. A, jeśli o to chodzi, to Protektorat Parasola Gail Carriger rozgrywa się w wiktoriańskiej Brytanii, a cykle Mike'a Careya o Feliksie Castorze i Kate Griffin o Matthew Swifcie - we współczesnym Londynie:)

      Usuń
    8. No to w pierwszej kolejności biorę się za te cykle rozgrywające się współcześnie. Cobym porównać mogła do Aaronovitcha ;)

      Usuń
  2. Jako że poczuwam się do promowania (acz nie wypromowania) tej serii w polskiej blogosferze, powiem, że najbardziej mnie w niej ujmuje połączenie trzech elementów - londyńskości, policyjnego kryminału i fantastycznych elementów właśnie. Przyznam też, że nie jestem specjalnie oczytana w urban fantasy i zapisuję polecone przez Siekierę tytuły! A co do rzeczonej książki, to nie wiem, czy nie jest to moja ulubiona część cyklu. Wyjątkowo zgrabna i wciągająca zagadka kryminalna się tutaj autorowi udała! Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuwaj się, poczuwaj, bo do właśnie dzięki Tobie sięgnęłam po ten cykl :D i oczywiście nie żałuję! Właśnie ten miks o którym wspomniałaś tak urzeka i sprawia, że z radością sięgam po kolejne części.

      No i tak jak napisałaś - 'Foxglove Summer" to jedna z moich najulubieńszych części, pomimo tego, że to taki "londyński" cykl.

      Pozdrawiam!

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!