czwartek, 4 czerwca 2015

Western Hen: ‘The Sisters Brothers’ Patrick de Witt ("Bracia Sisters")




Masz wrażenie, że utknąłeś w swojej pracy, w zawodzie, którego wcale nie chciałeś wykonywać, i że sam nawet nie wiesz jak to się stało? Może kiedyś w obliczu coraz bardziej rosnącej dziury w budżecie zaczepiłeś się w jakimś biurze i tak coś co miało być tylko tymczasowe ciągnie się już ósmy rok. A może tak naprawdę chciałeś być leśnikiem, ale kuzyn miał wolną posadę u siebie w firmie, więc jakoś tak samo wyszło i teraz sprzedajesz okna. Może trzeba było ojcu pomóc w prowadzeniu biznesu i na początku wcale nie było tak źle, więc teraz to już głupio odejść, po tylu latach. Jeśli tak to możesz podać sobie rękę z Elim.

Eli, młodszy z niesławnych braci Sisters, których samo nazwisko sprawia, że nagle ludzie robią się bardziej rozmowni, kelnerzy szybsi, a gapiów przechodzi dreszcz podniecenia podszytego niepokojem, zdaje sobie sprawę, że już wcale nie chce być wynajętym mordercą. Nie stało się to z dnia na dzień, o nie. Tak jakoś w miarę kolejnych zleceń nabierał coraz więcej wątpliwości co do zasadności obranej branży. Szczególnie w świetle powodów dla których miał razem ze swoim bratem Charliem zabijać kolejne osoby. Ich szef, zwany Komodorem, zlecał im kolejne zabójstwa zazwyczaj uzasadniając je kradzieżą jego pieniędzy albo innych dóbr. Powtarzająca się ta sama wymówka zaczęła być wysoce podejrzana dla Eliego. No bo jak to, taki gość jak Komodor, którego wszyscy się boją, który trzęsie połową Ameryki daje się tyle razy oszukać i okradać? Coś tu śmierdzi i to bardzo. 

W dodatku Eli nigdy nie chciał być zabójcą. Tak jakoś wyszło, że kiedy jego brat Charlie wpadał w kłopoty (a bardzo często mu się to zdarzało) to Eli mu pomagał. W końcu już od małego podziwiał swojego starszego brata. Tak powoli stali się nierozłączni, okrywając się zasłużoną niesławą zaczynając od kradzieży idąc przez wymuszenia i pobicia, aż stając się znanymi na Zachodzie cynglami od mokrej roboty. No, ale Eli już nie ma zbytnio do tego serca. Z nich dwóch to Charlie zawsze był lepiej psychicznie do tego nastawiony, marząc o zajęciu kiedyś w przyszłości miejsca Komodora. Eli też ma swoje marzenie, ale zgoła inne. Chce mieć sklep. Zwykły sklep sprzedający mydło i powidło. I może jakąś miłą kobietę u boku, która by mu pomagała w jego prowadzeniu. Niestety, jest jeszcze to ostatnie zlecenie. To, w którym to Charlie ma grać rolę lidera i ma mieć zapłacone więcej niż Eli. Pierwszy raz w życiu. Nie podoba się to młodszemu bratu, ale cóż, bywa i tak. Jednak ani Eli ani Charlie nie mają pojęcia o tym co czeka na nich u kresy ich podróży i jak bardzo zlecenie zabicia niejakiego Hermanna Kermita Warma zaważy na ich życiu…

Zabawna, przerażająca i bardzo smutna opowieść o drodze dwóch braci z Oregonu do owładniętej gorączką złota Kalifornii schyłka dziewiętnastego wieku przesycona jest specyficzną, nieprzyjemną atmosferą. Tu każdy jest w jakiś sposób skażony – czy to chęcią zysku, zbytnią pewnością siebie, chorą ambicją, genem zabijania, czy ślepą gorączką wydobywania złota, która popycha w ramiona śmierci.

Główny bohater, Eli Sisters, nie jest wcale postacią, którą można polubić. Głupio i naiwnie sentymentalny, wyobrażający sobie miłość do w sumie każdej kobiety, z którą miał jakikolwiek kontakt w sekundzie zmienia się w idealną maszynę do zabijania, która zamorduje z bezwzględną skutecznością nawet za głupstwo. Jego marzenia o kobiecie, z którą mógłby spędzić życie mogłyby być uroczo naiwne, gdyby nie jego grubiaństwo i przesadna wiara w swoją zdolność rozpalania uczucia w niewieścich sercach. 

Każda część rozpoczyna się klimatyczną grafiką
Jego niejednolity charakter najłatwiej przejawia się w jego stosunku do konia o imieniu Tub. Od początku Eli znielubił Tuba za to, że nie dorównywał swojemu poprzednikowi, że nie był on wybrany przez samego Eliego i, że ma imię. A żaden z poprzednich koni Eliego nie miał imienia. Po za tym, koń był wolniejszy i mniej wytrzymały niż poprzednie. Pomimo tego Eli uratował go przed śmiercią  z łap głodnego niedźwiedzia. W wyniku ataku dzikiego zwierzęcia Tub był nieco oszołomiony i nieswój, jak również zaczął mieć problemy z jednym okiem. Chcąc oszczędzić na wydatku Eli zgodził się, żeby przypadkowy stajenny usunął Tubowi chore oko przy pomocy wyparzonej łyżki. Późniejsze leczenie polegało na polewaniu alkoholem rany w celu przyspieszenia gojenia. Zwierzęciu oczywiście wcale to nie pomogło. Eli w ramach źle pojętego miłosierdzia zamiast sprzedać konia lub go dobić dalej na nim jeździł. Jedynie od jednego momentu roztkliwienia do drugiego trochę lepiej go traktując. Pod koniec życia Tuba darzył go nieomal jakąś dziwną sentymentalną miłością. Jednak po śmierci konia poczuł natychmiastową ulgę, bo tak naprawdę koń był dla niego balastem.

Równie ciekawe są stosunki pomiędzy braćmi. Eli grał jak i do pewnego stopnia był, tym niedźwiedziowatym, ociężałym, trochę przygłupim bratem, w którym jednak niektórzy ludzie rozpoznawali o wiele większą dawkę życzliwości i dobra niż w Charliem. Charlie był pijakiem, który dochodził do siebie na kacu jedynie dzięki morfinie. Nie zastanawiał się on nad moralnym aspektem swojej „pracy” robiąc to co było dla niego najdogodniejsze, nawet jeśli oznaczało to zabicie młodego chłopaka czy przypadkowego świadka. 

Nie przesadzajmy również z tą dobrocią Eliego. Kiedy bracia spotykają zabiedzonego chłopaka, który wraz z rodziną wyruszył na poszukiwanie złota, a któremu naprawdę się nie powiodło, nie wzbudza on w nim jakichś cieplejszych uczuć. Co prawda Eli daje chłopakowi swój przydział złota, jak i dobre rady, które mają dzieciaka zaprowadzić z powrotem do domu, ale nie współczuje nastolatkowi utraty bliskich, ani nie próbuje zrozumieć powodów dla których ten nie może się ogarnąć z powrotem do domu. Bardzo typowe jest dla Eliego to szastanie hajsem. Tak jakby nie potrafił on w inny sposób okazywać uczuć.

To western w stylu noir, odyseja, która nie może zakończyć się dobrze, a która nabiera znamion straszliwego koszmaru, z którego nie można się obudzić. Podkreślają to niektóre postaci spotykane przez braci na drodze, takie jak okrutna dziewczynka z trucizną lub wiecznie płaczący, złamany jakąś tragedią, mężczyzna prowadzący konia. Nawet ich piękny sen o złocie naznaczony jest śmiercią, fizycznym bólem i stratą, której nie można nadrobić. W tej krainie nie ma miejsca na pozytywne uczucia. Jest czerwony gniew, który ogarnia Eliego tak szybko jak ogień ogarnia wysuszona prerię i który, tak jak ogień, pozostawia po sobie tylko zgliszcza. Jest cynizm, który uznaje jedynie prawo pieniądza. Jest bezwzględność, która sprawia, że zabicie człowieka jest niczym splunięcie przezutym tytoniem w błoto rozjechane przez dyliżans. Jest rozpasanie, szaleństwo i pięciominutowe bachanalia, po których zostaje się jeszcze bardziej biednym, brudnym i poniżonym niż wcześniej. To nie jest świat dla ludzi, ale stworzyli go właśnie oni. Ułomni, odrażający, splugawieni, którzy już nie pamiętają nawet jakie marzenia sprawiły, że upadli, połamali duszę, a jej kawałki sprzedali za mrzonkę, łyk whisky, pięć minut w ramionach grubej kurwy.

Polecam wszystkim miłośnikom noir, tym, którzy nie lubią lukru w powieściach, ale i tym, którzy znają Dziki Zachód tylko z wyidealizowanych opowieści o Indianach i kowbojach.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. A okładka rządzi!

M.


Western Hen to cykl tekstów, w którym prezentuję książki mówiące o Dzikim Zachodzie, kowbojach, Indianach, traperach i pionierach amerykańskich i kanadyjskich. Te bardziej typowe i mniej. Znane i kompletnie zapomniane. Jak na razie w cyklu pojawiły się:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!