niedziela, 1 lutego 2015

Plany na luty (12)



Plany na luty mam ambitne. Dlaczego? Bo tak! Bo w styczniu przeczytałam drastycznie mało książek, bom blokadę miała. Nic mnie nie ciekawiło, nic nie bawiło, od książki odrzucało. Napoczęłam stos książek, a skończyłam ze trzy. Resztę dokończę (lub nie) w lutym. 

Styczeń stał pod znakiem książek dla dzieci. Naczytałam się ich od groma i ciut ciut (czyli w sumie  z tym czytaniem nie było tak źle. Chociaż niektóre z książeczek miały po dwa zdania. Lub jedno. Więc ekhm). Poczyniłam ambitne zakupy książeczek dla Mimi. Sobie kupiłam jedną (hurra!). Jak na razie nie zamierzam kupować więcej, bo w marcu prawdopodobnie polecę do Polski to sobie coś smakowitego zakupię. Można powiedzieć, że wyszłam na zero, bo jedną książkę sprzedałam.

Luty zgodnie z zasadami GRY W KOLORY jest miesiącem czarno okładkowym. Książek tych mam tyle:

 
I jeszcze kilka co się na zdjęcie nie załapały, czyli m.in. Candy, na które ostrzę zęby. Proust czeka na przeczytanie już z rok, więc na pewno się za niego wezmę w lutym. Mankell to też pozycja obowiązkowa. Chcę przeczytać jak najwięcej, bo lubię jak mi książki z półek „do przeczytania” migrują na te „już przeczytane”. 

Jeśli chodzi o wyzwanie KLUCZNIK 2015 to hasła na luty to:

1. Więcej niż jeden autor
2. Wydana w roku 2014
3. Love story
 
Będę się musiała nagimnastykować, żeby jakoś zaliczyć każde hasło.
 
 
Niestety, niestety, moce biblioteki miejskiej są mroczne i podstępne. Poszłam. Się skusiłam na stos książek. Jak zwykle. Dlatego staram się omijać bibliotekę szerokim łukiem, ale dziecię kocha ten przybytek kultury i zabawy, więc mnie siłą zaciągnęła (no dobra, dziecię ma dopiero dwa lata i cztery miesiące, więc pewno za bardzo się nie opierałam, że mnie tam zaciągnąć dała radę). Okazało się, że jest ona czytelniczką wybredną, gust ma wyrobiony i ciężko jej było coś znaleźć odpowiedniego. Na wszystkie moje próby odpowiadała „Nie cię”. Dopiero przy książeczce o biedronce Erica Carle’a (który jest teraz na topie u Mimi) odpowiedziała „Mimi cie”. No to jak chce to pakujemy. Razem z kilkoma innymi przemyconymi przez podstępna matkę (ile razy dziennie można czytać ‘The Very Hungry Caterpillar’ na przemian z ‘Rosie’s Walk’ – opinie wkrótce!). 

Widzę jednak, że zbaczam z tematu. Zakupy na luty dla Mimi już zrobiłam – trzy książeczki. O numerach, ze słoniem i Heniem. Teksty jak tylko książeczki dojdą, a to może potrwać. Jednak wolę kupować na eBayu niż Amazonie, bo szybka wysyłka na tym drugim jest zbyt droga jak dla mnie.

Oprócz tego zamierzamy z Mimi dalej eksplorować bibliotekę. Ostatnią razą udało się nam znaleźć senną salkę z książkami o książkach i do nauki języków przeróżnych. Ja wyszarpałam trzy sztuki z tej pierwszej kategorii, a Mimi książkę do nauki pendżabi. Później Mimi odkryła ciemną salę komputerową z bladymi ludźmi. Kto wie co jeszcze odkryjemy przy kolejnych wizytach? Szczególnie, że teraz wszystko w bibliotece poprzestawiali i nic nie mogę znaleźć. 

 W lutym powinnam się trochę zmobilizować i przeczytać ze dwie pozycje z mojego stosu wstydu, czyli z wyzwania 12 KSIĄŻEK NA 2015. W styczniu poległam.

Pozmieniam też trochę rzeczy na blogu. Prawdopodobnie będzie ukazywać się więcej tekstów o książkach dla dzieci. Dlatego, więc jako współautorkę dodam małą Mimi, bo gdyby nie ona tych tekstów nie byłoby. Dalej mam potężne plany co do bloga, ale czasu brak. Mimo, że jestem stay-at-home-mum. 

Po za tym, mam też swoje osobiste wyzwanie dotyczące życia prywatnego. Styczeń był miesiącem zapoczątkowania zdrowego odżywiania i diety (tak, tak, tak banalnie, ale trzymam się i chudnę – a mam z czego. Kura jest nie tylko z kulturą, ale i dużą ilością nadprogramowych kilogramów). Luty będzie pod znakiem radosnej twórczości ludowej, czyli zaczynam robić pomponowy dywanik dla Mimi, odświeżam sobie robienie na drutach i będziemy szaleć z Mimi. Brokaty, kleje i farby zakupione. Oczywiście, będziemy robić twórczość nawiązującą do książek (znaczy się, wiele wersji pewnej bardzo głodnej gąsienicy).
Staram się patrzeć optymistycznie na luty, mimo, że zawsze mnie bardzo przygnębia. Pocieszam się wielką ilością wspaniałych lektur, które na mnie czekają na wyciągnięcie ręki.

A wiecie, że marchewka wygrała wojnę trojańską?

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Wczoraj byłyśmy w bibliotece. Mimi wybrała dla siebie kolejne książeczki. I to tyle, że zabrakło jej miejsca na karcie (a może wypożyczyć dwadzieścia sztuk). Dobrze, że ja mogłam na swoją wziąć parę sztuk. Obłęd. A na dodatek przyszły kolejne dwie książeczki zamówione przez Amazona. I jedną kupiłyśmy w funciaku. Chamskie wydanie, ale urzekło dziecięce serduszko Mimi. Wychowałam bukowego potwora!

M.

1 komentarz:

  1. Hejo. Odezwij się Kulturalna, bo obiecane "Mniammm" czeka na Ciebie i Maleństwo:)
    Czekam na kontakt, żeby wysłać książeczkę.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!