czwartek, 8 stycznia 2015

„Takeshi. Cień Śmierci” Maja Lidia Kossakowska






Takeshi. Jedno z wielu imion przez lata przybieranych przez mężczyznę o niesamowitych zielonych oczach. Imię, z którym dobrze się czuł i które sam sobie wybrał. Pasowało do niepozornego, lekko przygarbionego holopacykarza podróżującego po wioskach oferując swoje usługi artysty przy odnawianiu szyldów lub odnawianiu wnętrz.

Przez siedem lat nikt nie odkrył tego co znajduje się na dnie serca Takeshiego. Odwiecznego, mrocznego cienia, który pomimo lat ukrycia i pozornego zapomnienia, wciąż czai się, aby przejąć kontrolę. Aby odżyć i zawładnąć Takeshim, sprawić, żeby znów stał się Cieniem Śmierci – idealnym wojownikiem wytresowanym w Zakonie Czarnej Wody, którego życie wypełnione było zapachem krwi, widokiem flaków i wszechogarniającą śmiercią. 

Przez siedem lat, mężczyzna był Takeshim, ale to nie oznacza, że zapomniało o nim przeznaczenie. Kiedy zbliża się do Zimnej Wody, małej wioski w górach, nie wie, że już nie długo  na drodze zwykłego holoartysty stanie psychopatyczna czarna gejsza, domorosła księżniczka, dawna miłość i stary przyjaciel, który nie jest do końca człowiekiem. Przeznaczenie upomni się o Takeshiego, a on będzie musiał zrobić to co należy, nawet jeśli będzie to oznaczać powrót Cienia Śmierci.

Cóż to była za lektura! Taka dla której zarywasz noc mimo tego, że wiesz, że jutro musisz wcześnie wstać. Świat stworzony przez Kossakowską to przyszłość, która zasiedlona wiele wieków temu przez prawdopodobnie Ziemskich osadników teraz przeżywa regres. Jedyną szansą na przetrwanie, zapisaną w starych pismach, które teraz bardziej traktuje się jak bajki niż wytyczne, to ścisłe stosowanie się do stworzonych w przeszłości reguł i praw oraz kultywowanie dawnych zwyczajów, które mają utrzymać wysoki poziom społeczeństwa. 

Jak to jednak zrobić kiedy świat ten zasiedlony jest, oprócz ludzi, przez magiczne istoty, krwiożercze demony, mściwe duchy, a bogowie albo mają to wszystko gdzieś albo chcą zrobić swoim podopiecznym na złość. Dorzućmy do tego rywalizujące ze sobą gangi, szogunów i panów włości, którzy ciągle walczą ze sobą o strefy wpływów, jak i kilka Zakonów specjalizujących się w bardzo osobliwych funkcjach, które nie koniecznie współpracują za sobą, i już wiesz, że nie może być dobrze. Takeshi, wrzucony w sam środek wiru wydarzeń ma odegrać w nich rolę kluczową, ale nic nie jest do końca przesądzone. Nawet dla starego, mądrego smoka-wróżbiarza przyszłość jest mglista.

Świat przedstawiony przez autorkę wypełniony jest miksem złożonym z mitologii i tradycji japońskiej, stosunków feudalnych i po szczypcie wierzeń z innych kręgów kulturowych (patrz: El Chupacadabra). Jeśli chodzi o kulturę japońską to jedyne co mogę o niej powiedzieć to to, że piłam sake do sushi, ale dla takiego laika jak ja świetnie Kossakowskiej to wszystko wyszło. Dostajemy oczywiście słowniczek najważniejszych pojęć na końcu powieści, ale i bez niego bardzo łatwo rozeznać się kto kim jest i jaką role odgrywa. Najbardziej przypadła mi do gustu rola magicznych zwierząt, takich np. jak lisy czy jenoty, która jednak dla Europejczyka jest czymś zupełnie nowym. 

Ważną sprawą dla postaci zasiedlających Wakumi jest karma, której lepiej sobie nie zbrukać, bo można się odrodzić jako coś paskudnie niemiłego w przyszłym życiu. Oczywiście nie dotyczy to członków Zakonu Przerwanego Kręgu, którzy twierdzą, że przerwali odwieczny cykl reinkarnacji i sami potrafią sobie wybrać osobę, w której chcą się odrodzić. Powszechne jest również dosyć fatalistyczne podejście do spraw codziennych – spotyka nas coś złego, cóż, taki dzos i tyle.  

Czymś co naprawdę mi się spodobało są opisy walk i tortur – krew się leje strumieniami, cierpienie jest do nie wytrzymania, a blizny straszliwe. Utrzymane w klimacie Kill Billa, więc naprawdę wszystko spływa posoką. No lubię takie mięsne klimaty i już. W ogóle opisy są mocna stroną powieści – bardzo sugestywne i kolorowe. Choć mam tutaj też małe zastrzeżenie – niektóre są zbyt poetyckie na mój gust, a ciągłe powtórzenia dotyczące tych niesamowicie zielonych oczu Takeshiego czy setne podkreślanie jaką to tygrysią naturę ma dama Funoko trąci kiczem. Na całe szczęście, wartka akcja ratuje sprawę. Po za tym, wydaje mi się, że to lekkie przerysowanie jest częścią świata przedstawionego w powieści.

Ponieważ jest to pierwsza część trylogii akcja jest trochę pocięta. Poznajemy Takeshiego i jego przygody w Zimnej Wodzie, ale przetykane jest to retrospektywnymi fragmentami poświęconemu np. jego życiu w Zakonie. Dodatkowo, poznajemy władców i panów na włościach oraz szalone rodzeństwo gangsterów, których role są kluczowe w rozwoju akcji. Trochę to wszystko chaotyczne, ale jest na tyle ciekawe i wciągające, że dobrze się czyta. Oczywiście, Takeshi to główny bohater, ale to właśnie ludzkość, a nie magiczne zwierzęta, demony czy bogowie grają tutaj pierwsze skrzypce. 

„Takeshi. Cień Śmierci” kończy się tak, że nie mogę się doczekać kolejnej części (kolejny must have). Od pierwszej strony całkowicie zanurzyłam się w powieści przypominającej mi trochę jaskrawe, podświetlane  obrazki, które dalej można kupić na bazarach.Wiesz o co chodzi, taki widoczek z jadowicie zielonymi lasami plus wodospad pośrodku. Mamy tutaj trochę kiczu, wiele dumy i honoru, miłość, nienawiść, szacunek i pogardę, a przede wszystkim mocny kręgosłup moralny głównego bohatera, który każe mu robić to co słuszne, pomimo tego jak bardzo beznadziejne się może to wydawać.

Polecam wszystkim fanom dobrej, soczystej fantastyki, stylistyki godnej Quentina Tarantino oraz tym, którzy tradycyjną kulturę Japonii lubią wymieszać z Kawaii.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

A, byłabym zapomniała, książka jest pięknie wydana. „Mechata” okładka, ciekawy rozkład strony (sama nie wiem jak to nazwać), małe grafiki dzielące rozdziały i czerwona jak koraliki krwi lub kimono Mariko wstążeczka występująca w roli zakładki. 

M.


Książka przeczytana w ramach wyzwania GRA W KOLORY, jak i KLUCZNIKA 2015 (spod choinki, niewspółcześnie).

2 komentarze:

  1. Po trzech pierwszych akapitach nadal nie wiem o czym jest książka.
    Nie rozumiem fantasy i obawiam się, że nie zrozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie jest o ratowania świata, ale to dopiero pierwsza część, więc wiele wątków dopiero się rozpoczyna. No ja bardzo lubię fantasy. To dla mnie takie comfort reading, które nie wymaga ode mnie wysiłku, a daje dużo przyjemności.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!