Na jakiejś fali zachwytu nad dziennikarzami zaangażowanymi
połączonymi z zamarzaniem w brytyjskim mieszkaniu postanowiłam oglądnąć
ponownie ‘The Rum Diary’. Pierwszy raz film oglądnęłam na VOD w kawałkach ponad
trzy lata temu. Bardzo mi się spodobał, no i ten Johnny Depp!
Okazało się jednak, że teraz oglądnęłam zupełnie inny film.
Dalej jest to film o amerykańskim dziennikarzu, który napisał dwie i pół powieści
żadnej nie wydając i przylatuje do Puerto Rico, aby podjąć tam pracę w
upadającej gazecie w San Juan. Dalej rozgrywa się w latach 60 i powstał na
podstawie powieści Huntera S. Thompsona o tym samym tytule. Dalej główny
bohater, czyli Paul Kemp zostaje wkręcony w podejrzany biznes, którym kieruje
grupa wpływowych ludzi i biznesmenów, a w dodatku zakochuje się w dziewczynie
jednego z nich. To wszystko się zgadza, ale tym razem minusy filmu jakoś
bardziej rzucały mi się w oczy.
Po pierwsze, nie ma tu zbytnio konkretnej fabuły. Niby
wszystko się zaczyna całkiem, całkiem, ale potem wątek szemranego biznesu
rozpływa się. Jest dziewczyna i romans, ale nie zapiera on tchu. Kolejne niepowodzenia
Kempa mogłyby być jakimś motorem do zmian w jego życiu czy postrzeganiu świata,
ale pokazane były nieprzekonująco. Lepiej by też było jakby skupiono się na
jednym głównym wątku, czyli albo sprawa biznesowa, albo upadek gazety. A tak to
wyszło, że oba wątki są niejako równe, ale oba pokazane po łebkach. Jest jeszcze
wspomniany wątek przemiany głównego bohatera po tym jak to poczuł
niesprawiedliwość świata rządzonego przez dzianych gości. Oczywiście,
potrzebował do tego wyjazdu do Portoryko i kilku zdjęć zrobionych przez niego
biednym dzieciom bawiącym się w śmieciach. A wszystko to oplecione ideą
amerykańskiego snu, zgniłego i
bezwzględnego.
Przykładem słabo pociągniętego wątku jest ten dotyczący
naczelnego gazety, Lottermana, granego przez Richarda Jenkinsa. Najpierw wydaje
się osobą ogarniającą stojącą na skraju bankructwa gazetę. Kemp ma z nim
stosunki poprawne, chociaż sam dziennikarz chce pisać zaangażowane artykuły, a
oportunistyczny szef mu na to nie pozwala. Nagle jednak po upadku gazety, kiedy
to Lotterman się zwinął bez płacenia pracownikom Kemp zwraca się do swoich
kolegów mówiąc o tym, że mogą jeszcze wydać ostatni numer gazety, bo mają
potwierdzenia machlojek szefa. Nagły przeskok od szefa wyjaśniającego
podwładnemu brud zalegający za ideą amerykanskego snu do czarnego charakteru.
a mogło być mocne zakończenie |
Nic jednak nie przebije zakończenia, które jest tak
beznadziejne, że aż zdumiewa. Zamiast pozostawić widza, czyli mnie, z
poczuciem, że faktycznie coś się zmieniło w życiu dziennikarza, że od teraz
będzie walczył z przekrętami warstw uprzywilejowanych zobaczyłam kolesia, który głupio się odgrywa na złym
panu i odpływa w stronę wschodzącego słońca. Czyli do Ameryki. A czy nie lepiej
by było ostatnią sceną zrobić tą, kiedy wzburzony do głębi Kemp pisze swój
manifest na maszynie w ciemnym mieszkaniu fotografa z papierosem w ręku
obiecując wszystkim, że będzie walczył ze złem tego świata. Ale nie. Wschodzące
słońce jest lepsze przecież.
A teraz będę grzeszyć – najmniej w ‘The Rum Diary’ podobał
mi się Johnny Depp. Nieprzekonywujący, lekko sztuczny, z dwiema minami na
zmianę w scenach upojenia alkoholowo-narkotykowego. Patrząc na Paula Kempa
widziałam Jacka Sparrowa czy Jeźdźca bez głowy, czyli aktora, a nie postać.
Najbardziej podobał mi się jego kolega z redakcji, fotograf i przyjaciel, czyli
Bob Sala (grany przez Michaela Rispoli). Wiecznie wymiętolony, spocony, napity.
Spoko był też Moburg, czyli dziennikarz, który miał się zajmować pisaniem o
polityce i religii, a jedyne co robił to ćpał i kombinował na lewo alkohol.
Dalej będzie to jeden z moich ulubionych średnich filmów, no
bo Portoryko, bo cały ten rum, to dziennikarstwo, upał, bieda i kombinacje,
voodoo nie voodoo i walki kogutów. Bardzo podobały mi się atrakcyjne zdjęcia za
które odpowiedzialny był Dariusz Wolski. Jest spoko, choć momentami będę myśleć „God give me the strength to deal
with this bullshit”.
Szkoda zmarnowanego potencjału, który ta opowieść bez
wątpienia ma. W końcu Amerykanie mają swoją tradycję filmów o dziennikarzach i mógłby to być film o znajdowaniu własnego głosu.
Szkoda, że po tej karaibskiej przygodzie zostałam z kacem nie pijąc poprzedniego dnia.
Szkoda, że po tej karaibskiej przygodzie zostałam z kacem nie pijąc poprzedniego dnia.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Tak, teraz od czasu do czasu będzie o filmie, bo pisze
dużo o różnych rzeczach, ale to głównie do szuflady. A w końcu kto bogatemu
zabroni.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!