Flora Poste to bardzo energiczna dwudziestolatka, niedawno
osierocona, która z racji miernego rocznego dochodu nie może sama się utrzymać.
Uznaje, że ponieważ nie została stworzona do pracy, powinna zamieszkać z
krewnymi. Wybór okazuje się być w miarę prosty i Flora jedzie do Sussex na
farmę Starkadderów.
Starkadderowie zaś są bardzo specyficzną rodziną. Pomijając
ich imiona, które przypominają skrzyżowanie biblijnych nazw z językiem orków
każdy z nich ma jakieś … em… odchylenie.
Jest więc tajemnicza ciotka Ada, która spędza całe dnie w
swoim pokoju i stamtąd trzyma całą rodzinę w żelaznym uścisku. Starsza pani będąc
dzieckiem zobaczyła coś paskudnego w szopie i to już na zawsze na nią wpłynęło.
Potem jest melancholijna Judith spędzająca całe dnie w głębokiej depresji,
której jedynym sensem życia jest syn Seth.
Seth zaś zajmuje się każdą dziewczyną w okolicy, która, że tak powiem, poczuje
zew natury, a tak naprawdę interesują go tylko filmy. Jest i starszy Amos,
który zarządca farmą, ale jest przede wszystkim religijnym fanatykiem i
kaznodzieją. Tak naprawdę najlepszym zarządcą dla farmy byłby Reuben, który
jednak nie ma na to większej szansy, za to zbiera piórka pogubione przez
kurczaki. Jest jeszcze Urk, który ma swoją obsesję dotyczącą szczurów wodnych i
Elfine, która spędza całe dnie chodząc po polach i pisząc wiersze. A i jest
jeszcze Adam, który zajmuje się krowami, lub raczej powinien się nimi zajmować,
a tak naprawdę to żyje życiem na pół realnym wypełnionym rozmyśleniami i
dawnymi wspomnieniami.
Kiedy Flora poznaje powoli ten dziwny świat postanawia doprowadzić
do ładu i porządku nie tylko zapuszczoną farmę, ale i Starkadderów. Co więcej,
wie ona od kuzynki Judith, że ojcu dziewczyny została wyrządzona jakaś krzywda
przez tę rodzinę, ale sama Judith nie chce nic na ten temat powiedzieć. Flora
jest jednak dziewczyną nowoczesną i miejską i nie zamierza zawracać sobie głowy
jakimiś bzdurami i rzuca się w wir pracy kierując się rozsądkiem, który ma
zbawienny wpływ na wszelkie humory, popędy i gwałtowne uczucia Starkadderów.
Z założenia ma być to opowieść humorystyczna, wypełniona
dowcipem i mająca na celu rozśmieszyć czytelnika. Sama autorka zaznacza to we
wstępie. Co więcej, zaznacza ona gwiazdkami te ustępy, które według niej są
najlepiej napisane. Szkoda, że te wyszczególnione przez Gibbons jako najlepsze
zupełnie nie przystają swoją pompatycznością do reszty książki.
Natykałam się na ten tytuł na wielu listach najlepszych
książek, ale… O matko, bardzo irytowała mnie główna bohaterka, a fabuła
wydawała mi się kompletnie niewiarygodna. No bo proszę Cię, ale skąd takie
nagromadzenie oryginałów w jednej rodzinie? A sama Flora, taka rozkapryszona i
jakaś taka trochę zepsuta tym swoim wszechstronnym wykształceniem. I wątek
romansowy głównej bohaterki kompletnie nieprzekonywujący wyskakujący znienacka
pod koniec książki.
Nie jest to jednak zła powieść. Kiedy już przyzwyczaiłam się
do niej i dotarło do mnie, że została ona napisania jedynie ku ubawieniu
czytelników jako lekka parodia romansu i powieści o wiejskim życiu to była
przyjemną lekturą. Co chwilę autorka mruga okiem do czytelnika wspominając
przeróżne lektury i ich autorów (np. Jane Austen czy siostry Bronte) oraz idee
związane z seksualnością, dobrym zachowaniem, filozofią czy psychoanalizą
pokazując je w krzywym zwierciadle. No i ten dziwaczny dialekt, którym
posługują się Starkadderowie! Z ulgą przeczytałam, że nie tylko ja mam problemy
ze zrozumieniem go, ale i główna bohaterka nie do końca wie o co chodzi swoim
rozmówcom (co prowadziło do komicznych sytuacji). Bardzo mi się podobała ciotka
Ada z tym swoim powtarzaniem, że zobaczyła coś paskudnego w szopie wtedy, kiedy
najbardziej jej to pasowało.
Jest to na pewno ciekawa lektura i może być, że kiedy do
niej kiedyś wrócę bardziej będzie mi się podobała. Już trochę zyskała w moich oczach, a minął
niecały tydzień od jej skończenia. Teraz pomimo wszystkich walorów, które w
niej widzę, nie mogę się do niej całkowicie przekonać. Warto jednak przeczytać
ją, aby wyrobić sobie na jej temat zdanie, bo obiektywnie oceniam ja wysoko. To
prostu to nie moja cup of tea.
Acha, pomimo tego, że książka wydana była w latach
trzydziestych dwudziestego wieku to jej akcja rozgrywa się w bliskiej przyszłości,
w której na przykład są wideofony (takie sofciarskie elementy sf).
Polecam wszystkim, którzy mają swoje podejrzenia co do
imienia Seth, tym, którzy chcą się dowiedzieć jakie lektury są najlepsze przy
jedzeniu jabłka oraz tym, którzy myślą, że to ich rodziny są pokręcone.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Mój egzemplarz powieści pochodzi z 1936 roku. Mam sporo
książek o wiele starszych i w lepszym stanie, ale Pingwiny były drukowane na
tanim papierze po to właśnie, żeby ich cena była dostępna dla wszystkich. Niestety,
po 80 latach od jej wydania strony kruszą się w przy przekładaniu, więc nie
wiem czy powieść przeżyje kolejne czytanie. Ale i tak kocham te stare wydania
Penguina. Mam ich cały stosik w stanie totalne rozpadu i kiedyś wymyślę jak je
posklejać.
M.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY II.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!