sobota, 10 stycznia 2015

‘Zou and the Box of Kisses’ Michel Gay



Zebra Zou towarzyszy nam już od pewnego czasu. Pierwsze nasze spotkanie było telewizyjne na Disney Junior i dziecię moje zakochało się w rezolutnej zebrze i jej rodzice oraz przyjaciołach od razu.

Mała Elzee
Wielkim plusem bajki jest obecność w niej wielopokoleniowej rodzinki Zou. Razem z zeberką w domu mieszkają jej rodzice, dziadkowie i nawet prababcia, dla której zainstalowano fotel zjeżdżający po schodach. Każde z członków rodziny ma swoje cechy charakterystyczne i o ile rodzice Zou są najbardziej zapracowani, to dziadek spędza wiele czasu z wnuczkiem. Babcia odpowiedzialna jest głownie za utrzymywanie domowej atmosfery, pieczenie ciast, itp. Za to prababcia, zwana prabcią, jest od rozpieszczania, ale również od przeróżnych historii i np. nauki grania na pianinie. To bardzo miła rodzina spędzająca ze sobą wiele czasu. Po sąsiedzku Zou ma swoja najlepsza koleżankę Elzee. Często spotyka się ze swoimi przyjaciółmi z miasta. Zaprzyjaźniony jest również z panem sklepikarzem czy panią przeprowadzającą dzieci przez pasy. 

Kolejnym krokiem było zakupienie zabawki na drugie urodziny Mimi. Tańsza była Elzee, ale i tak Mimi nazywa ja Zou, bardzo ja kocha i wszędzie ze sobą targa. 

Jakie było moje zdziwienie jak znalazłam zupełnie przypadkowo książeczkę o przygodach Zou. Po obczajeniu Ebaya i Amazona znalazłam kilka egzemplarzy, dosyć drogich, więc  ich zakup musi poczekać na lepsze czasy. Za to jak Mimi zobaczyła książeczkę o Zou, zarządziła wyjście z biblioteki i udanie się do domu w celu dobrego wyczytania książeczki, która okazała się strzałem w dziesiątkę.

Historia opowiedziana w ‘Zou and the Box of Kisses’ jest bardzo prosta. Zou ma jechać pierwszy raz bez rodziców na wycieczkę i czuje się bardzo nieswojo z tego powodu. Rodzice robią specjalne pudełko wypełnione pocałunkami po to, żeby  Zou miał po jednym buziaku od rodziców na dobranoc nawet jak ich z nim nie będzie. Po jednej stronie karteczki jest niewidoczny całus od taty, a po drugiej odcisk uszminkowanych ust mamy. Kiedy już Zou znajduje się w pociągu, a reszta zeberek idzie spać, czuje się bardzo samotny. Przyciska do policzków dwa buziaki od rodziców, ale słyszy inna mała zebrę strasznie płaczącą z tęsknoty za rodzicami. Postanawia się podzielić buziakami. Kiedy inne zebry dowiadują się o „przenośnych” buziakach każdy nagle chce jednego. Ciężko jest się rozstać z buziakami od mamy i taty, ale Zou robi to co słuszne i rozdaje wszystkie co do jednego. Potem sam zasypia uspokojony. Na drugi dzień wszystkie małe zebry chcą jeść śniadanie z Zou i nagle mała zebra otoczona jest wianuszkiem przyjaciół i nie pamięta już o tęsknocie za rodzicami.

Mimo, że moja Mimi ma dopiero dwa lata myślę, że dotarł do niej sens historii bardzo dobrze. Kiedy opowiadałam jej jak to Zou został sam bez rodziców to była bardzo smutna. Potem przesyłała buziaczki wszystkim zeberkom, a na sam koniec cieszyła się razem z Zou. Potem w swoich słowach opowiadała historię Zou mówiąc „mama papa, tata papa, nie ma, Mimi sam, Zou sam”, czyli wiedziała o co chodzi. Również jej pluszowa zeberka dostała dodatkowa porcje czułości, bo nie ma ani mamy ani taty. Strasznie smutno się Mimi zrobiło z tego powodu, ale po chwili wymyśliła, że przecież „Mimi jeś”, więc jest okej. Również dzięki tej książeczce rozpoznaje teraz łzy u innych książkowych bohaterów i umie powiedzieć, że ktoś płacze, bo jest smutny. A, no i to kolejny krok w stronę dzielenia się z innymi dziećmi. Same korzyści. I jak tu nie czytać dziecku?

Acha, tekstu jest mało, towarzyszy dużym ilustracją, ale historia jest tak dobrze narysowana, że można ją spokojnie zrozumieć nawet bez czytania.

Pozdrawiam,

Kura Mania.

piątek, 9 stycznia 2015

‘The Hound of the Baskervilles’ Martin Powell & Jamie Chase




Cóż może być lepszego w jesienną, wietrzną noc od porcji świetnej klasyki w atrakcyjnym komiksowym wydaniu? Oczywiście, że nic. Dlatego więc jak tylko dopadła mnie bezsenność z nieukrywaną przyjemnością sięgnęłam po wypożyczony z biblioteki egzemplarz wersji opowiadania „Pies Baskervillów” w formie powieści graficznej. 

Do Sherlocka Holmesa i jego wiernego towarzysza doktora Watsona zgłasza się dr Mortimer, mieszkający w Dartmoor znajomy niedawno zmarłego sir Charlesa Baskerville. Przynosi on zwój mówiący o klątwie rzuconej na ród Baskervillów – za winy przodka sir Charlesa, Hugo Baskervilla, wielki ogar z piekła rodem ma prześladować jego potomków na wrzosowiskach otaczających ich siedzibę Baskerville Hall. Groźba wyrażona w dawnym manuskrypcie ma swoje pokrycie w teraźniejszości – nowy dziedzic dostał anonim, w którym przestrzega się go, aby trzymał się z dala od wrzosowiska. Bystry umysł Holmesa odrzucił starą legendę zauważając realne niebezpieczeństwo zagrażające życiu młodego dziedzica. Zasłaniając się obowiązkami, które zatrzymują go niestety w Londynie wysyła na prowincję dr Watsona, a by ten prowadził w Dartmoor dyskretne śledztwo i miał oczy szeroko otwarte na wszelkie podejrzane sprawy. Jak zwykle błyskotliwe śledztwo zakończyło się sukcesem.

Autorzy nie odbiegli od oryginału. Historia odzwierciedla tą napisaną przez sir Conan  Doyle’a, osadzoną w XIX wieku w Anglii. Ze stron komiksu wyłania się ciemny, niebezpieczny Londyn, a wrzosowiska Dartmoor spowija mrok i nieprzenikniona mgła. Cóż mogę powiedzieć, klasyka! Z napięciem śledziłam historię mimo, że doskonale ją znałam czy to z oryginału czy z ekranizacji filmowych czy serialowych. Nie wpłynęło to na wielką przyjemność, która stała się moim udziałem w trakcie czytania/oglądania tej historii. Znajdziemy w niej wszystko to co za co kochamy dzieła Doyle’a – postać błyskotliwego i uprzejmego Sherlocka Holmesa, uczuciowego i szczerego Watsona oraz ciekawą zagadkę. Reszta postaci również jest przedstawiona raczej tradycyjnie – dżentelmeni ubrani w eleganckie garnitury, wszechobecny tweed i dosyć stereotypowe przedstawienie postaci klasy niższej. Kolorystyka utrzymana jest w tonacji brązów, szarości i czerni. Z rzadka bywa rozświetlana żółtą plama światła świecy, białym błyskiem błyskawicy czy zgniłą zielonością zamglonego wrzosowiska. Wszystko to jednak składa się na prześwietną mroczną atmosferę, wciągającą, z dreszczykiem i posmakiem tego cudownego angielskiego klimatu. 

Nie znajdziecie tutaj ekstrawaganckiej innowacyjności, ale kawał porządnej klasycznej historii, która stanowi o bardzo dobrej jakości komiksu.

Polecam wszystkim fanom Sherlocka Holmesa, detektywistycznej tradycji jak i tym, których żywiołem jest mgła i mroczne tajemnice.

Pozdrawiam,

Kura Mania.

Jeśli jesteś ciekawy moich opinii o innych powieściach graficznych zapraszam do przeczytania tych o „Mausie” Arta Spiegelmana‘The House That Groaned” Karrie Fransman.

czwartek, 8 stycznia 2015

„Takeshi. Cień Śmierci” Maja Lidia Kossakowska






Takeshi. Jedno z wielu imion przez lata przybieranych przez mężczyznę o niesamowitych zielonych oczach. Imię, z którym dobrze się czuł i które sam sobie wybrał. Pasowało do niepozornego, lekko przygarbionego holopacykarza podróżującego po wioskach oferując swoje usługi artysty przy odnawianiu szyldów lub odnawianiu wnętrz.

Przez siedem lat nikt nie odkrył tego co znajduje się na dnie serca Takeshiego. Odwiecznego, mrocznego cienia, który pomimo lat ukrycia i pozornego zapomnienia, wciąż czai się, aby przejąć kontrolę. Aby odżyć i zawładnąć Takeshim, sprawić, żeby znów stał się Cieniem Śmierci – idealnym wojownikiem wytresowanym w Zakonie Czarnej Wody, którego życie wypełnione było zapachem krwi, widokiem flaków i wszechogarniającą śmiercią. 

Przez siedem lat, mężczyzna był Takeshim, ale to nie oznacza, że zapomniało o nim przeznaczenie. Kiedy zbliża się do Zimnej Wody, małej wioski w górach, nie wie, że już nie długo  na drodze zwykłego holoartysty stanie psychopatyczna czarna gejsza, domorosła księżniczka, dawna miłość i stary przyjaciel, który nie jest do końca człowiekiem. Przeznaczenie upomni się o Takeshiego, a on będzie musiał zrobić to co należy, nawet jeśli będzie to oznaczać powrót Cienia Śmierci.

Cóż to była za lektura! Taka dla której zarywasz noc mimo tego, że wiesz, że jutro musisz wcześnie wstać. Świat stworzony przez Kossakowską to przyszłość, która zasiedlona wiele wieków temu przez prawdopodobnie Ziemskich osadników teraz przeżywa regres. Jedyną szansą na przetrwanie, zapisaną w starych pismach, które teraz bardziej traktuje się jak bajki niż wytyczne, to ścisłe stosowanie się do stworzonych w przeszłości reguł i praw oraz kultywowanie dawnych zwyczajów, które mają utrzymać wysoki poziom społeczeństwa. 

Jak to jednak zrobić kiedy świat ten zasiedlony jest, oprócz ludzi, przez magiczne istoty, krwiożercze demony, mściwe duchy, a bogowie albo mają to wszystko gdzieś albo chcą zrobić swoim podopiecznym na złość. Dorzućmy do tego rywalizujące ze sobą gangi, szogunów i panów włości, którzy ciągle walczą ze sobą o strefy wpływów, jak i kilka Zakonów specjalizujących się w bardzo osobliwych funkcjach, które nie koniecznie współpracują za sobą, i już wiesz, że nie może być dobrze. Takeshi, wrzucony w sam środek wiru wydarzeń ma odegrać w nich rolę kluczową, ale nic nie jest do końca przesądzone. Nawet dla starego, mądrego smoka-wróżbiarza przyszłość jest mglista.

Świat przedstawiony przez autorkę wypełniony jest miksem złożonym z mitologii i tradycji japońskiej, stosunków feudalnych i po szczypcie wierzeń z innych kręgów kulturowych (patrz: El Chupacadabra). Jeśli chodzi o kulturę japońską to jedyne co mogę o niej powiedzieć to to, że piłam sake do sushi, ale dla takiego laika jak ja świetnie Kossakowskiej to wszystko wyszło. Dostajemy oczywiście słowniczek najważniejszych pojęć na końcu powieści, ale i bez niego bardzo łatwo rozeznać się kto kim jest i jaką role odgrywa. Najbardziej przypadła mi do gustu rola magicznych zwierząt, takich np. jak lisy czy jenoty, która jednak dla Europejczyka jest czymś zupełnie nowym. 

Ważną sprawą dla postaci zasiedlających Wakumi jest karma, której lepiej sobie nie zbrukać, bo można się odrodzić jako coś paskudnie niemiłego w przyszłym życiu. Oczywiście nie dotyczy to członków Zakonu Przerwanego Kręgu, którzy twierdzą, że przerwali odwieczny cykl reinkarnacji i sami potrafią sobie wybrać osobę, w której chcą się odrodzić. Powszechne jest również dosyć fatalistyczne podejście do spraw codziennych – spotyka nas coś złego, cóż, taki dzos i tyle.  

Czymś co naprawdę mi się spodobało są opisy walk i tortur – krew się leje strumieniami, cierpienie jest do nie wytrzymania, a blizny straszliwe. Utrzymane w klimacie Kill Billa, więc naprawdę wszystko spływa posoką. No lubię takie mięsne klimaty i już. W ogóle opisy są mocna stroną powieści – bardzo sugestywne i kolorowe. Choć mam tutaj też małe zastrzeżenie – niektóre są zbyt poetyckie na mój gust, a ciągłe powtórzenia dotyczące tych niesamowicie zielonych oczu Takeshiego czy setne podkreślanie jaką to tygrysią naturę ma dama Funoko trąci kiczem. Na całe szczęście, wartka akcja ratuje sprawę. Po za tym, wydaje mi się, że to lekkie przerysowanie jest częścią świata przedstawionego w powieści.

Ponieważ jest to pierwsza część trylogii akcja jest trochę pocięta. Poznajemy Takeshiego i jego przygody w Zimnej Wodzie, ale przetykane jest to retrospektywnymi fragmentami poświęconemu np. jego życiu w Zakonie. Dodatkowo, poznajemy władców i panów na włościach oraz szalone rodzeństwo gangsterów, których role są kluczowe w rozwoju akcji. Trochę to wszystko chaotyczne, ale jest na tyle ciekawe i wciągające, że dobrze się czyta. Oczywiście, Takeshi to główny bohater, ale to właśnie ludzkość, a nie magiczne zwierzęta, demony czy bogowie grają tutaj pierwsze skrzypce. 

„Takeshi. Cień Śmierci” kończy się tak, że nie mogę się doczekać kolejnej części (kolejny must have). Od pierwszej strony całkowicie zanurzyłam się w powieści przypominającej mi trochę jaskrawe, podświetlane  obrazki, które dalej można kupić na bazarach.Wiesz o co chodzi, taki widoczek z jadowicie zielonymi lasami plus wodospad pośrodku. Mamy tutaj trochę kiczu, wiele dumy i honoru, miłość, nienawiść, szacunek i pogardę, a przede wszystkim mocny kręgosłup moralny głównego bohatera, który każe mu robić to co słuszne, pomimo tego jak bardzo beznadziejne się może to wydawać.

Polecam wszystkim fanom dobrej, soczystej fantastyki, stylistyki godnej Quentina Tarantino oraz tym, którzy tradycyjną kulturę Japonii lubią wymieszać z Kawaii.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

A, byłabym zapomniała, książka jest pięknie wydana. „Mechata” okładka, ciekawy rozkład strony (sama nie wiem jak to nazwać), małe grafiki dzielące rozdziały i czerwona jak koraliki krwi lub kimono Mariko wstążeczka występująca w roli zakładki. 

M.


Książka przeczytana w ramach wyzwania GRA W KOLORY, jak i KLUCZNIKA 2015 (spod choinki, niewspółcześnie).

wtorek, 6 stycznia 2015

'NW' Zadie Smith ("Londyn NW")



Są takie miejsca przez które przechodząc czujesz sie niepewnie. Tubylcy dziwnie na Ciebie patrzą długo odprowadzając Cię wzrokiem, a Ty podświadomie przyspieszasz kroku. Miejsca ze specyficzną atmosferą, które rządzą się swoimi własnymi niepisanymi prawami, a złamanie reguł w nich panujących w najlepszym wypadku wiąże się ze społecznym ostracyzmem. Nie znaczy to jednak, że społeczność jest jakoś specjalnie zżyta. Nie,  po prostu ludzie, którzy tam się urodzili i wychowali (born and bred) mają zakodowany sposób życia. Ciężko się spod tej niewidocznej presji wyrwać, bo oplata ona umysł i wgryza się w podświadomość.

Dwie przyjaciółki, Leah i Keisha, które połączył dramatyczny wypadek w parkowym jeziorku. Pierwsza to blady rudzielec, w której płynie krew irlandzka, a druga to czarnoskóra dziewczyna z łatwością do liczb. Obydwie wyrwały się ze swojego blokowiska w biedniejszej dzielnicy, w której chaos i stagnacja rządzą się na równych prawach. W pewnym momencie ich drogi zaczęły się różnić, a przyjaźń nie była już tak bliska jak w dzieciństwie. Jednak nigdy za daleko od siebie nie odeszły i przez lata się spotykały. Dwie dziewczyny, „którym się udało”.

Leah w czasach studenckich wyzwolona aktywistka zajmująca się sprawami polityki i ekologii, eksperymentująca z narkotykami, już jako dorosła kobieta związała się z czarnoskórym Michelem, którego ciała nigdy nie ma dosyć. Pracuje w organizacji społecznej i jest tam jedyną białą kobietą. Na dodatek jej otoczenie oraz mąż  oczekuje, że już niedługo zostanie ona matką. Po kryjomu bierze podkradzione z apteczki Keishii pigułki antykoncepcyjne, a kiedy jednak zachodzi w ciążę usuwa ją. Trzeci raz. Nigdy nie pragnęła mieć dzieci, a uczucia macierzyńskie przelewała na swoja suczkę, Olive. Nagle zdaje sobie sprawę, że wszyscy jej znajomi dorośli, a ona sama wcale nie ma na to ochoty.

Keisha, która zamiast imprezować udzielała się w kościele i świetnie się uczyła. Od zawsze była boleśnie świadoma jak przeciętną jest przy swojej przyjaciółce. Dostała się na dobry uniwersytet razem ze swoim chłopakiem Rodneyem, z którym się zeszła w sumie z braku laku, za to z dużą ilością presji ze strony matki. Na studiach radziła sobie dobrze, rozstała się z Rodneyem do którego nigdy nic nie czuła, za to zeszła się z Francesco, pięknym jak młody bóg pół-Włochem. Poszła na prawo, ale kiedy spytałbyś się jej dlaczego nie umiałaby powiedzieć. Zatraciła się w pracy, potem wzięła ślub, w odpowiednim momencie zaszła w ciążę, a potem w drugą. Miała uporządkowane życie jak ze snu – przystojny mąż, piękny duży dom, mnóstwo pieniędzy i idealnie urocze dzieci. Niestety, przeszłość Keishy, obecnie Natalie, bo takie nowe imię sobie wybrała, sprawia, że podświadomie pragnie ona elementu chaosu w swoim życiu. I sama go sobie organizuje ryzykując wszystko co ma. Kiedy wszystko się wydaje uzmysławia sobie jak fałszywe jest jej życie i ona sama. 

Jest też trzeci bohater, czarnoskóry Felix. Poznajemy go na kilka godzin przed tragiczną śmiercią. Postanawia on zacząć nowe życie i wyrwać się z okowów blokowiska. Ma nową świetną dziewczynę, Grace, rozsądną i sympatyczną. Zerwał z  narkotykami. W swojej wędrówce przez Londyn odwiedza ojca, starego hipisa wspominającego rewolucyjne czasy, dobija targu z młodym mężczyzną, a potem odwiedza byłą dziewczynę – narkomankę po czterdziestce z dobrego domu, która po prostu lubi ten sport (jak to się kiedyś mówiło). Zamyka ten rozdział swojego życia definitywnie, ale przeznaczenie staje mu na drodze.

Co łączy Felixa z dziewczynami? To, że nie tak łatwo jest wyrwać się z blokowiska i zerwać ze swoją przeszłością, z miejscem w którym się wyrosło. W przypadku ‘NW’ dwie rzeczy dominują w osobowościach głównych bohaterów – stagnacja, czyli powielanie błędów swoich rodziców i starszego rodzeństwa (bieda, bajzel w domu, kolejne dzieci z kolejnymi partnerami) i chaos, czyli ten element zagrożenia, przemocy, podejrzanych interesów, ciągłego pilnowania się. Pomimo tego, że Natalie-Keisha i Leah wyrwały się z blokowiska to dalej ono w nich siedzi, pod skórą.

Ciężko było mi się wgryźć w tą powieść, tak jest gęsta i mocna. Nie znajdziesz tutaj opisów pozytywnego życia i radosnych bohaterów, ale za to dostaniesz prawdę brutalnie rzuconą prosto w twarz. Świetnie opisana jest fikcyjna dzielnica znajdująca się w północno-zachodnim Londynie. Opisana jest pośrednio, głównie poprzez zachowanie ludzi w niej mieszkających. To też powieść bardzo brytyjska – właśnie przez tą multikulturowość postaci zaludniających jej strony, ale również przez to, że tak świetnie oddaje realia współczesnej Wielkiej Brytanii. Ciężko mi dokładnie to opisać, ale naprawdę oddaje ona współczesnego ducha Londynu. Czytałam o Wielkiej Brytanii, której może nie znam zbyt dobrze (bo w Londynie jestem jedynie od czasu do czasu), ale z którą miałam i mam kontakt. Ta stagnacja typowa dla ludzi żyjących z zasiłków, którzy mają pełno dzieciaków, żyją sobie z dnia na dzień i w sumie się niczym nie martwią. Ta agresja, która wybucha kiedy ścierają się osoby z różnymi poglądami, różnego pochodzenia lub po prostu z różnych dzielnic. Ta przynależność do miejsca w którym się mieszka, która góruje nad rasą i pochodzeniem. 

A, no i przypominam, że blokowisko w Wielkiej Brytanii nie musi wyglądać jak to w Polsce. Wysokie bloki z płyty to nie jest jednak widok codzienny. Częściej dostajemy niewysokie bloczki, wszystkie identyczne, poustawiane w równych rzędach. Jednak duch takich miejsc jest wspólny dla wszystkich blokowisk, niezależnie od miejsca ich występowania.

Polecam wszystkim fanom bogatej, prawdziwej prozy, Londynu jak i tym, dla których fałsz i udawanie jest prozą życia.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

czwartek, 1 stycznia 2015

Plany: 2015

W tym roku postanowiłam sobie mniej frywolnie podchodzić do wybieranych lektur, żeby niepotrzebnie czasu nie tracić, półek nie zagracać, a satysfakcję czytelniczą poczuć.

WYZWANIA

W dalszym ciągu biorę udział w przepysznym wyzwania organizowanym przez Magdalenardo z bloga Moje Czytanie, które nazywa się Gra w kolory. Dzięki temu, że książki dobrane są według koloru okładki czytam pozycje o których istnieniu zapomniałam, więc nadrabiam zaległości. Od razu napiszę, że styczeń jest miesiącem białym, a na półkach znalazłam zaskakująco dużo "białych" lektur. Oto one:


Zapewne wszystkiego nie przeczytam, ale jakże miło jest próbować!

Drugim wyzwaniem, w którym mam zamiar uczestniczyć jest wyzwanie 12 książek odnalezione na blogu achy ochy z książką. Oto pozycje, które od długich miesięcy, a czasem i lat kurzą się na moich półkach sprawiając, że wstyd mnie pali niemożebny:


Mam nadzieję, że wyzwanie to zmobilizuje mnie do nadrobienia zaległości, a mój stos wstydu zniknie za dwanaście miesięcy.

Dodatkowo, zdecydowałam się na udział w Kluczniku 2015. Już w zeszłym roku chciałam wziąć w nim udział, ale nie ogarnęłam się jakoś. Kluczniki na styczeń to: znalezione pod choinką, niewspółcześnie, śnieżna okładka. Zapowiada się smakowicie!

POSTANOWIENIE GŁÓWNE I NAJWAŻNIEJSZE

Co miesiąc zamierzam kupować sobie jedną książkę. Nie dwie, nie osiem, nie dziesięć, a właśnie jedną. I tyle. Oczywiście dopuszczam sytuacje wyjątkowe - np. okazja na zakup kilku kryminałów Agathy Christie lub pobyt w Polsce, gdzie moja silna wola nie istnieje jeśli chodzi o przyjemności. Jeśli chodzi o książeczki dla Mimi to przeznaczam na ten cel ok. 5 funtów miesięcznie. Czyli na jedną, może i dwie, pozycje wystarczy.
Naprawdę chcę się tego trzymać, ponieważ z miłą nostalgią wspominam czasy kiedy kupowałam książkę jedynie wtedy kiedy przeczytałam jedną z półki. No i zauważyłam, że jak przeczytam/usłyszę o jakiejś książce i dopiszę ją sobie do listy "must have/read" to bywa i tak, że po kilku miesiącach kiedy ponownie przeczytam tytuł tej jakże upragnionej wcześniej książki to już nawet nie pamiętam o czym była i dlaczego ją tak chciałam.

MUST HAVE

Mam jednak na ten rok listę książek, które bardzo bym chciała. Niestety, nie mam ich pomimo tego, że już od dłuższego czasu tęsknie do nich wzdycham. Dlaczego? Bo rozmieniałam się na dobre kupują różne tanie pozycje bez przemyślenia i bez sensu. W tym roku jednak zamierzam je kupić. Oczywiście nie wszystkie (chyba, że wygram w totka), ale przynajmniej część.

William Shakespeare "Komedie" oraz "Kroniki i tragedie" - oj, choruje na to bardzo. Od teraz odkładam pieniądze i kupię sobie w marcu jak będę w Polsce.

Seria Barnes & Noble Leatherbound - seria cudowna, przepiękna i aż słów brakuje! Sama nie wiem którą z książek chciałabym najpierw tak są przegodne. Jedyną wadą jest wysoka cena, więc znów będzie trzeba trochę poodkładać. Za to jednak jaka będzie radość już po kupnie!


Seria Penguin English Library - przepiękne okładki przykuły moją uwagę dawno temu. Powoli zbieram książki z tej serii, mam aż dwie. Nie są one zbyt drogie. Niektóre tytuły można kupić już za kilka funtów. Część z książek wydana jest też w wersji z okładką z materiału i pewnie takie właśnie kupię.


INNE

Mam oczywiście długaśną listę książek do przeczytania i posiadania, ale zgodnie z postanowieniem będę się ograniczać. Marzę o tym, żeby za dwanaście miesięcy na moich półkach było jedynie parę nieprzeczytanych książek. Po za tym, ponownie spróbuję sprzedać te, których już nie chcę. Ostatnia próba była średnio udana - udało mi się pozbyć jedynie czterech książek. Najchętniej bym się wymieniła na coś innego, ale cóż, chętnych brak. Znów będę musiała założyć odpowiednią półkę na lubimyczytać.pl i się obaczy. 
Na pewno sięgnę po literaturę faktu, bo powolutku się rozkręcam w tym temacie i bardzo mi się podoba. Wezmę się też za Sherlocka Holmesa,bo wstyd, że nieprzeczytany. No i na powrót będę chciała kompletować moją biblioteczkę fantasy (czyt. książki o powstaniu gatunku, itp.). To już po za postanowieniem dotyczącym kupowania tylko jednej książki miesięcznie.

Porażką zeszłego roku była akcja zorganizowana przez Miasto Książek, czyli Misja: Miasteczko. Byłam w połowie "Middlemarch", kiedy zniszczyłam sobie czytnik i nie mogłam czytać dalej. Teraz mam nowy sprzęcior i znów zabiorę się za całkiem pokaźnych rozmiarów ksiażkę, którą o wiele przyjemniej czyta mi się w formie e-booka.

Mam przeczucie, że będzie to bardzo dobry rok czytelniczo, a i mam pewne plany osobiste, które również mają sprawić, że za rok będę już odmienioną, dawną sobą, a nie tak ciągle w zawieszeniu i bez sensu.

Udanego Nowego Roku!
Kura Mania