piątek, 1 maja 2015

Plany na maj, czyli różowo i grubaśnie na Dzikim Zachodzie (15)

Stąd



Maj. Jak to maj jak niedawno był luty? Nie ogarniam. Mam nadzieję, że po falstarcie wiosny, który sprawił, że powyciągałam ciuchy letnie, a później znów je pochowałam zakładając zimowe buty i gruba kurtkę, teraz już zrobi się naprawdę ładnie, ciepło i przyjemnie. 

Wiosna kojarzy mi się głównie z Sylvią Plath, którą sobie podczytuje od czasu do czasu. No i odżywają wspomnienia dotyczące pisania pracy dyplomowej, tego radosnego napięcia, szalonego i wyczerpującego tworzenia, które przerywały majowe, gwałtowne burze. W miejscu, w którym teraz mieszkam prawie w ogóle nie ma burz. Jest jednostajny deszcz, jest wiatr, ale nie ma tego cudu natury jakim jest wiosenna burza. Szkoda.

WYZWANIA


Plany na maj mam sprecyzowane jak nigdy. 

Wyzwanie GRA W KOLORY powoli ma się ku końcowi. Maj to ostatni miesiąc, w którym kolor okładki jest sprecyzowany. Później aż do sierpnia czytamy książki o okładkach w kolorach z poprzednich miesięcy (hulaj dusza, piekła nie ma!). Maj jest różowy, a mam tylko dwie takie lektury.

Pierwszą z nich jest nadgryziony już dawno temu ‘Middlemarch’ George Eliot. Miał być przeczytany razem z Padmą z Miasta Książek w ramach Misji: Miasteczko, ale jakoś nie wyszło, się rozmyło i zapomniało. Teraz zaczynam od początku i tym razem mi się uda. Pewnie nie uda mi się skończyć powieści w tym miesiącu, a nawet wolałabym sobie jej czytanie wydłużyć i smakować po troszeczku, więc będę pisać w odcinkach.

Drugą książką jest ‘Matilda’ Roalda Dahla, którego książki zbieram namiętnie. Film na bazie książki jest jednym z moich (i mojego taty!) ulubionych. Książka na pewno będzie równie, jeśli nie bardziej, świetna.

Oczywiście, mamy również sporo różowych książeczek Mimi, ale nie sposób ich teraz wyłowić (robimy książkowe przemeblowanie w jej pokoju i wszystko leży na kupie).

Jeśli chodzi o Klucznik 2015 to hasłami na ten miesiąc są:

1. Debiut
2. Coś białego
3. Ponad 500 stron

Klucznik traktuję tak bardziej rozrywkowo i jak mi coś przypasuje to super, a jak nie to bez spinki. Jednak moim najulubieńszym wyzwaniem jest GRA W KOLORY.

Mam jeszcze dwie w planie czytelniczym.

Pierwszą jest niedawno upolowany ‘Red Riding Hood’ duetu autorów Sary Blakley-Cartwright i Davida Leslie Johnsona. Lektura bardziej pasująca na zimę (to czas dla baśniowych książek!), ale nie mogę się oprzeć chęci pożarcia jej już teraz.

Drugim grubasem, obok wspomnianego ‘Middlemarch’, jest powieść Eleanor Catton, która zdobyła Bookera w 2013 roku, czyli ‘The Luminaries’. Mniam mniam mniam.

To tyle jeśli chodzi o plany czytelniczo-wyzwaniowe. A teraz z zupełnie innej beczki.

WILD, WILD WEST


Czytam prawie wszystko. Tzn. przeczytam wszystko, ale oczywiście mam swoje ulubione gatunki. Przeglądając opublikowane posty łatwo zgadnąć, które faworyzuje nad innymi (np. kryminały). Nikt jednak nie wie jaką miłością darzę westerny. Dużą część życia spędziłam czytając namiętnie książki nie tylko niezrównanego Karola Maya, na którego kartach powieści co druga osoba na Dzikim Zachodzie pochodzi z Niemiec, ale i Wiesława Wernica, którego mam po rodzicach całkiem sporą kolekcję. Plus do tego wszystkie książki trapersko-zwierzęce (twórcza nazwa), czyli taki np. „Biały kieł” czy „Szara wilczyca”. Wszystko co mówi o Indianach, traperach, zwierzętach na Dzikim Zachodzie tudzież w kanadyjskich lasach i pustkowiach podbija moje serce od razu. 

O tyle o ile książki Wernicka napisane są w stylu lekkim i przyjemnych to również gustuje w książkach mniej przygodowych, ale opowiadających o trudzie życia pierwszych pionierów (takie np. dołujące „Witajcie w Ciężkich Czasach”). Dla mnie to smakowitości są niesamowite i wielbię i kocham i czytać chcę ciągle.
Oprócz tego uwielbiam też westerny. I te klasyczne jak „Rio Bravo” i te w stylu spaghetti western (uwielbiam już samo brzmienie tej nazwy), i te komediowe (np. „Bardzo dziki zachód”). Wiecie, nawet te, które puszczane są na TVN7 w weekendy, na których dobrze się przysypia. Mimo, że często opowiadają prawie ta samą historię to i tak z przyjemnością spędzę przy nich czas przed telewizorem.

Dlaczego tak kocham te książki? Bo opowiadają o wolności, tej nabytej i tej utraconej (czyt. Indianie). Bo pokazują świat,  w którym to Ty sam jesteś sobie panem i jeśli nie zadbasz o mięso na obiad to jeść nie będziesz.  Jeśli codziennie nie wyjdziesz w pole je uprawiać, siać i doglądać to w zimę umrzesz z głodu nie mając kukurydzy na chleb. Bo ja uwielbiam być na dworze, ale nie w mieście, ale w polu, w lesie, nad morzem. Gdyby to ode mnie zależało to miałabym wielki ogród, w którym hodowałabym sobie warzywa i owoce, kurnik, krowę i kozę. Potem bym to wszystko przerabiała w słoiki, sery, twarogi, chleb bym piekła i w ogóle. Albo zupełnie inaczej. Chciałabym podróżować, tylko ja i mój koń, tylko z najpotrzebniejszymi sprzętami. Bez otaczania się kolejnymi rzeczami, bez niepotrzebnego gromadzenia. Tak, mówię to ja, zbieraczka nałogowa książek.

Niestety, w ostatnim czasie zaniedbałam swoją westernową miłość, bo ani partner mój życiowy, ani mała Mimi nie dzielą mojego gustu filmowego jeśli chodzi o ten gatunek. Po za tym, jakoś tak gromadząc ciągle nowe książki nie miałam czasu wrócić do tych ulubionych sprzed lat. Teraz jednak z okazji zbliżającego się lata chcę wrócić do powieści o takiej tematyce w cyklu, który będzie pojawiał się nieregularnie, ale przez cały rok. Zacznę od typowo westernowych pozycji mówiących o pionierach, Indianach i Dzikim Zachodzie. Jesień i zima to będzie czas kanadyjski, czas wilków i niedźwiedzi. A potem się obaczy. 

Dodatkowo będę prezentować różne ciekawostki związane z tematem, jak i sylwetki najbardziej znanych pisarzy z tego gatunku. Jak szaleć to szaleć.

Ostrzcie więc pazurki, tfu, noże myśliwskie, pakujcie sakwy, uzbrójcie się w upór, cierpliwość i odwagę pierwszych pionierów i ruszajcie na Dziki Zachód w wydaniu Western Hen!

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!