czwartek, 18 września 2014

"Pogrom w przyszły wtorek" Marcin Wroński




Zygmunt Maciejewski siedzi w więzieniu na Zamku. I zapomina. Zapomina informacje na temat przedwojennych bandziorów, podejrzanych typów, zwykłych kieszonkowców. Zapomina twarze. Zapomina co to wolność i wolna wola. Zapomina, że życie bywa dobre. Albo chociaż znośne. Pamięta jednak o tym co najważniejsze – o swojej żonie, Róży, i synku, Olku. Pamięta o swoim byłym podwładnym, Witoldzie Fałniewiczu. Pamięta również o tym, żeby się nie zeszmacić do końca. Cóż jednak robić jak ubecja ciśnie, składa propozycje. Przecież to teraz nowa władza. Może ochronić rodzinę Maciejewskiego i jest w stanie wyciągnąć z więźnia Fałniewicza. Tak więc Zyga zgadza się na współpracę z majorem Grabarzem. Dostaje pseudonim „Bokser”.  Początkowo ma rozwikłać sprawę zabicia pewnego Żyda i tego kto mógł na tej śmierci zyskać. Okazuje się jednak, że śmierć Wasertregera to jedynie wierzchołek góry lodowej. Zadaniem Zygi staje się rozpracowanie nastrojów społecznych i zapobieżenie pogromowi w Lublinie, takiemu jaki dokonał się wcześniej w Krakowie. Wszystko staje się jeszcze bardziej skomplikowane, o okazuje się, że jest ktoś pracujący w SB lub znajdujący się w kręgu władzy kto macza palce w sprawie żydowskiej i czerpie z niej korzyści. Przy dopiero kształtujących się organach bezpieczeństwa nowej, powojennej Polski, Zyga trafia w sam środek walki o władzę, w której hierarchia zmienia się równie szybko jak szybko produkowane są propagandowe ulotki antyżydowskie.

Lublin lat powojennych nie jest tym znanym Zydze przed wojną. Okazuje się, że dawny spec od miejskiego półświatka musi na nowo uczyć się reguł panujących w mieście. Traktowany jest po trosze jako irytująca zawalidroga, a po trosze jak relikt przeszłości. Dopiero jego nieustępliwe śledztwo, wścibstwo oraz zaburzanie ustalonych już reguł w nowym przestępczym świecie sprawiają, że zwraca na siebie uwagę tych, którzy teraz rządza Lublinem czy to oficjalnie czy wręcz przeciwnie.  Dodatkowo nowe władze działają tak brutalnie i agresywnie jak kiedyś przestępcy, ale ich bandyckie zachowania nie dość, że są legalne to jeszcze powszechnie akceptowalne. Co więcej, również mieszkańcy Lublina się zmienili. Nie ma już wieczornego życia na ulicach, sąsiedzkich pogaduszek, śmiechu i zabaw dzieci. Teraz mieszkańcy Lublina są cisi, zestresowani, nie dbają o wygląd, a wieczorami zamykają się w domach nie z obawy przed bandytami, a przed bandycką władzą i donosami sąsiadów. Nie tak wyobrażano sobie nową, wolną Polskę.
Maciejewski jednak brnie w swoim śledztwie nieustępliwie chwytając się nikłej nadziei na wyrwanie z Zamku eks-tajniaka Fałniewicza jak i myśląc o odzyskaniu żony i dziecka. To ta nadzieja sprawiła, że nie tylko pomógł Grabarzowi, ale również milicji, która nie potrafiła rozwikłać zagadki seryjnych morderstw. 

Jestem wielką fanką Zygi Maciejewskiego. Naprawdę. Pomimo tego, że nie budzi on we mnie sympatii swoją „radosną” osobowością to lubię to postać za to, że robi to co słuszne, niezależnie od tego czy oznacza to współpracę z Polakami, hitlerowcami czy ubecją. Zawsze to jego postać uważałam za główną w każdej z powieści Wrońskiego z tej serii. Jeśli jednak chodzi o „Pogrom w przyszły wtorek” to najmocniejszą strona tej książki jest obraz Lulina w pierwszych miesiącach po „wyzwoleniu” gdzie panuje powszechne rozczarowanie i ciężka, przygnębiająca atmosfera. Nigdy nie zastanawiałam się jak właściwie toczyło się życie w tamtym okresie. Jesień roku 1945 wcale nie okazała się szczęśliwą. Nie znajdziemy w tej książce opisów pozytywnych, radosnych ludzi, którzy wreszcie mogą być wolnymi w ich nowej Polsce. Jest to Polska zeszmacona, zniszczona, w której brak tlenu. Szarzy ludzie na szarych ulicach prowadza szare życie. Wszechogarniająca beznadzieja wypełza z każdej strony. Nawet powojenny półświatek jest jakiś bardziej zły, agresywny i bezlitosny. Nie wiadomo kto jest przyjacielem a kto wrogiem. Jednak Zydze dzięki bogatemu doświadczeniu zdobytemu na ulicach przedwojennego Lulina udaje się pozostać na powierzchni i wybadać teren. 

Nie ma w tej książce zbyt wielu pozytywnych postaci. Ludzie postawieni przed moralnymi dylematami bez zastanowienia rezygnują ze swoich zasad wybierają c mniejsze zło. Tak jak w przypadku Róży, która aby zapewnić swojemu synkowi godne życie rozpoczyna związek z sekretarzem Walakiem. Chyba najbardziej pozytywnie odebrałam postać emeryta- włamywacza Myszkowskiego, który po starej „znajomości” pomaga Maciejewskiemu w otwarciu pewnych drzwi. Pięknie pokazane jest jak pojęcie honoru łączy przedwojennego jakby nie patrzeć przestępcę i eks-policjanta. 

Osobną sprawą jest pokazany w historii antysemityzm. Istniał on chyba od zawsze, tak jak od zawsze Żydzi prowadzili swoje interesy w Polsce, ale teraz zostaje on wykorzystany przez nową władzę. I to wykorzystany tak, żeby było lepiej dla tych, którzy siedzą na stołkach u góry. Dlatego nie powinno dziwić, że pomimo początkowej sympatii skierowanej ku propagatorom antysemityzmu w miarę rozwoju akcji i przesuwania sił w inną stronę zostaje on potępiony. Nie oszukujmy się, nie chodzi tu o jakąś wymyśloną ideologię jak w przypadku hitlerowskich Niemiec,  a o to na czym można więcej ugrać – na antysemityzmie czy raczej na jego potępieniu. Jak zwykle władza nie widzi Żyda-człowieka, a jedynie kartę przetargową w zdobyciu większych wpływów.

Powieść ta początkowo jedynie przygnębiła mnie. Potem jednak w miarę czytania wzbudziła we mnie irytację, a na końcu złość. Na kogo? Na tych, przez których Polska i Polacy byli tak przygnębieni. Nie chodzi mi tu o nową, komunistyczną władzę czy ogólnie o Rosjan tamtego czasu, ale o wszystkich ludzi, którzy zamiast tego, żeby dążyć do nowej Polski, myśleli jedynie o tym jak na niej zarobić. Na tych, którzy dzierżyli wtedy władzę ale też na zwykłych ludzi, którzy zamiast pomóc drugiemu spreparowali na niego zgrabny donosik.

Świetna pozycja. Zyga jak zwykle w (nie)formie. Ale posprzątać w domu to mógłby.

Polecam wszystkim fanom Maciejewskiego, retro-kryminałów jak i wielbicielom ciętego języka i ironicznego humoru.

Pozdrawiam,

Kura Mania.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

2 komentarze:

  1. Chyba bym się męczyła przy tej książce :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym tkwi siła Wrońskiego, ze pisze o brzydkich sprawach we wspaniały, lecz dosadny sposób. Pomimo przygnebiajacego tonu powieści czyta się ja bardzo szybko i bez problemów. Naprawdę polecam spróbować choć kawałeczek, tak przy jesiennej pogodzie. A nuż się spodoba? ;)

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!