Na torfowisku na wyspie Lewis przypadkowo znalezione zostało
ciało mężczyzny. Nadzieje na to, że jest to kolejny człowiek sprzed kilku
tysięcy lat świetnie zachowany dzięki właściwościom torfu okazują się płonne.
Co więcej, badanie DNA wskazuje, że nieznany przez nikogo denat jest blisko
spokrewniony z jednym z mieszkańców wyspy. Tą osobą okazuje się Tormod
Macdonald, który całe życie twierdził, że nie dość, że jest jedynakiem to cała
jego rodzina albo nie żyje albo wiele lat temu wyemigrowała do Kanady. W
dodatku, Tormod cierpi na szybko postępującą demencję, więc jego wspomnienia to
jeden wielki chaos coraz rzadszych przebłysków świadomości i scen z dawnych
lat, które wydają się starszemu panu jak najbardziej realne. Czy to co jego
rodzina bierze za bezsensowne wypowiedzi jest ukrywaną przez całe życie prawdą
o Tormodzie? Czy wydarzenia, które przeżywa Macdonald są reminiscencją tych
sprzed wielu lat?
Fin Macleod, który od czasu ‘The Black House’ rozstał się z
zawodem policjanta i powrócił na rodzinną wyspę, aby odnowić dom rodziców jest
przykładem na to, że nie tak łatwo jest pozbyć się dawnych nawyków. Na prośbę
Marsaili, której to Tormod jest ojcem, zaczyna się interesować sprawą
tajemniczego zgonu. Powoli, krok po kroku, z materiałów policyjnych, opowieści
rodziny Macdonalda oraz fragmentów wspomnień samego Tormoda układa historię
mężczyzny znalezionego w torfowisku.
Narracja jest jak zwykle dwutorowa. Jedne fragmenty opisują
działania Fina i jego pomoc w rozwikłaniu zagadki pochodzenia martwego
mężczyzny. Poznajemy również byłego policjanta trochę bliżej, bo w tej części
autor pokazuje jak wielką traumą dla Finna była śmierć jego dziecka.
Towarzyszymy mu w kontaktach z Marsaili i synem Fionnlaghem, które nie są
łatwe.
Oprócz tego poznajemy historię trójki sierot. Dwóch braci, Johnny’ego
i Petera, oraz dziewczyny, Catherine. Ich trudną drogę prowadzącą od sierocińca
w Szkocji lądowej aż na daleką północ do obcych ludzi na Hybrydach
Zewnętrznych. Dowiadujemy się o takiej szkockiej historii, z której to Szkocja na
pewno nie jest dumna.
Powieść ta jest kolejną historią zadającą pytanie na ile
znamy lub możemy poznać bliskie nam osoby. Odpowiedź wydaje się oczywista – na
tyle na ile oni pozwolą nam się poznać. Bez względu na to ile miesięcy czy lat
spędzimy z bliskimi zawsze mogą oni nosić w sobie bolesne historie zepchnięte
na sam skraj samoświadomości. Co się stanie jak je poznamy? Jak zmieni się nasz
stosunek do bliskich? I jak ważne jest nasze pochodzenie?
‘The Lewis Man’ podobał mi się na równi z pierwszą częścią.
Dalej zanurzamy się w surowej przyrodzie szkockich wysp i w bolesnych i
trudnych historiach ludzi tam żyjących, dla których przeszłość jest równie żywa
co teraźniejszość. Nie ma w tej historii złudnych nadziei, szalonej radości czy
jakichś pozytywów. Jest życie z dnia na dzień bez wybiegania zbytnio na przód,
jest robienie tego co słuszne bez zbędnego narzekania i taki zwykły codzienny
trud.
Z drugiej jednak strony, nie mogę powiedzieć, żeby to była
przygnębiająca lektura. Jest napięcie, które nie pozwoliło mi oderwać się na
dłużej od powieści. Jest codzienność, która daje jednak nadzieję, bo jeśli dało
się radę przeżyć dzisiejszy dzień to i pewnie da się radę przeżyć ten
jutrzejszy. Oprócz tego, bardzo podobają mi się bohaterowie. Niby zwyczajni,
bardzo ludzcy przeżywający co prawda swoje dramaty, ale bez histerii, bez
wydumanych emocji. Łatwo jest się sobie wyobrazić, że to co autor opisał w
powieści zdarzyło się naprawdę.
Sięgając po ‘The Lewis Man’ bałam się, że autor zafunduje mi
szczęśliwe życie Fina w domowym ciepełku z Marsaili i Fionnlaghem. Bałam się,
że po dramatycznej części pierwszej wszystko się naprostuje i będzie cud, miód
i orzeszki. Plus szkocka pogoda. Na całe szczęście (jakkolwiek to nie brzmi)
bohaterowie dalej zmagają się z trudnościami dnia codziennego, przeżywają
dramaty, są w kropce, a czas wcale nie leczy ran, a jedynie wszystko się coraz
bardziej gmatwa. Z masochistyczną wręcz przyjemnością sięgnę po kolejny tom.
Polecam wszystkim miłośnikom surowej pogody i surowych
ludzi, tym, którzy nie wierzą, że w Szkocji istnieje mafia rodem z „Ojca
chrzestnego” oraz tym, którzy nie przywiązują większej wagi ludziom starym.
Acha, a książkę pomimo tego, że jest to drugi tom przygód Fina Macleoda można
czytać osobno.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Przed Tobą jeszcze część trzecia :)
OdpowiedzUsuńCała trylogia Maya to ciekawie opowiedziane historie o ludziach i sekretach ich przeszłości. Lubię takie książki !
tommy z Samotni
Mimo, że przeczytałam tylko dwie książki tego autora to stał się jednym z moich ulubionych :)
UsuńMnie akurat May nie podpasował, za dużo u niego melodramatu i efekciarstwa, mimo ewidentnego talentu do budowania nastroju i opisywania emocji. Ale trzecia część była wg mnie najlepsza.
OdpowiedzUsuńTrzecia część jeszcze przede mną, bo ciągle jest wypożyczona z biblioteki. w kolejce jestem od prawie dwóch miesięcy.
UsuńA ten element melodramatyczny jak dla mnie jest taki akurat wyważony :D