Już od jakieś czasu krążę koło Szwai. Latem zakupiłam jedną
z jej książek, ale jakoś nie było mi po drodze. Kiedy natrafiłam na korzystną
ofertę sprzedaży „Zapisków…” nie wahając się długo zakupiłam.
Jest to historia Wiki Sokołowskiej, trzydziestodwuletniej
reporterki telewizyjnej ze Szczecina, która raczej przypadkiem niż według planu
zachodzi w ciążę. Z bardzo nieodpowiednią osobą, która na tatusia, a tym
bardziej na męża Wiki, się niezbyt nadaje. Na dodatek, sprawę komplikuje pewien
zabójczy biznesmen ze Świnoujścia wplatany w aferę szprotkową. No i czas ciągle
goni, reportaż za reportażem, trzeba jeszcze zorganizować Wielką Orkiestrę
Świątecznej Pomocy, a oprócz tego jest jeszcze kolejnych trzysta spraw. No i
problemy rodzinne. Ojciec Wiki jakoś nie może przejść do porządku nad brakiem
tatusia dla nienarodzonego dziecięcia i próbuje rozwiązać problem w sposób
dosyć kontrowersyjny. Wika zaś jest niezależna, może nie do końca wie czego
chce, ale bardzo dobrze wie czego nie chce i żyje po swojemu.
Wikunia, Wicia, Krzyś, Jareczek, Filipek, Lalka, Maciuś,
Maksiu. Dzidzia, kotuś, łóżeczko, śniadanko, obiadek, kordzik, koniaczek,
facecik. Po kilkudziesięciu stronach zrobiło mi się mdło. Po trzechsetnej z trudem
opanowałam odruch wymiotny. Czy ja jestem jakaś dziwna, bo jem śniadanie, idę
na obiad, a wieczorem kładę się do łóżka? Czy może to wielki świat telewizji
jest zmanierowany na zdrobnienia. Strasznie mnie to raziło i irytowało
niemożebnie. No kto tak mówi, ja się pytam, kto?!
Główna bohaterka, Wicia, tfu, Wiktoria nie przekonała mnie
do siebie zupełnie. Znaczy się, oczywiście nie musiała, ale jako postać była po
prostu niewiarygodna. Może tak właśnie powinny zachowywać się wyzwolone singiel
ki (żadne tam stare panny!). Przydarzyła się jej przygoda z młodym studentem i
druga, prawie w tym samym czasie, z żonatym mężczyzną. Żonaty i nieuczciwy, ale
jakże uroczy. Infantylna do bólu, zero jakiejkolwiek odpowiedzialności, jedyne
co się liczy to praca i koledzy z zespołu. Okej, ja się nie czepiam
pracoholizmu – praca w telewizji to prawdziwa pasja dla Wiktorii i
najważniejsza część życia. Ale kobieta z choćby cieniem zdrowego rozsądku i
choćby i sporadyczną myślą przepływającą przez mózg powinna choćby w minimalnym
stopniu zwrócić uwagę na rozwijającego się w niej „facecika”. Oczywiście, ciąża
to nie choroba, pracować można. Ale już te wszystkie koniaczki, winka i piwka,
tudzież kawy po irlandzku to jest przesada. W ciąży się alkoholu nie pije. Nie,
że się ogranicza do małego koniaczku i lekkiego wina. Się nie pije i już. Jak
czytałam o kolejnych wypitych lampkach to się we mnie aż gotowało. W sumie, to
Wicia powinna i sobie jakiegoś papieroska strzelić od czasu do czasu. Ale nie
całego, ale pół, bo w końcu ciąża. Witki opadają.
Na dodatek, rzeczona Wicia lata sobie w dziewiątym miesiącu
ciąży po korytarzach przygotowując program jubileuszowy. I nie, że sprawy
załatwia. Dosłownie jest napisane, że biega po korytarzach telewizji. No sorry,
jak ja byłam w końcówce ciąży to ewentualnie mogłam potoczyć się, półczłapiąc,
klnąc na czym świat stoi w tempie dziecka uczącego się chodzić. No ale Wici brzuch
nie przeszkadza, bo przecież jedyna wzmianka o zmianie figury to to, że wygląda
grubo. Żadnych tam problemów z ubieraniem, chodzeniem, jazdą samochodem, nie ma
zadyszki ani bólów pleców. Nóżki jej puchną czasami, ale luz. No tak,
wylądowała na patologii, ale w sumie nie interesuje się tym co jej jest, wie,
że możliwe jest poronienie, ale spoko, będzie dobrze. Ja w obliczu wiadomości o
możliwości poronienia najpierw płakałam pół dnia, a potem ze stresu nie spałam tydzień. Ale
pewnie przewrażliwiona jestem.
Nie wiem w ogóle po
co ta ciąża w książce jest jak z o wiele większa uwagą i szczegółowością
opisana jest praca Wikuni jako autora reportaży. Jesteśmy wręcz zasypani
ilością szczegółów dotyczących pracy w telewizji i to właśnie wybija się na
pierwszy plan w książce. No jest też oczywiście całkiem niezły wątek
romantyczny, który mi się podobał.
„Zapiski stanu poważnego”? O nie, stan, w którym znajduje
się Wikunia, to radosna beztroska. Niestety, nie dane mi było tej radości
zaznać, bo książka była nudnawa, akcja siadała. Jedyny plus to ta cała afera
szprotowa. Mieszkam niedaleko morza, więc mnie to zaciekawiło. Może czytałoby
się tę książkę lepiej gdyby było w niej więcej humoru. Spodziewałam się, że
będzie to lekka, pełna dowcipu, przyjemna książka. Niestety, dowcip w niej nie
istnieje. Żadna sytuacja nie sprawiła, żeby na obliczu mym pojawił się choćby
cień uśmiechu. A taką miałam nadzieje, że przeczytam wreszcie coś lekkiego, z
fajnym, normalnym podejściem do ciąży, ale dostałam książkę o pracy w telewizji,
z ciążą gdzieś tam na ósmym planie. A jednak ciąża, coby nie mówić, bardzo
wpływa na życie.
Mam jeszcze jedną książkę Szwai, ale na pewno do niej nie
sięgnę w najbliższym czasie. No nic, dalej będę szukać dobrej książki tzw. literatury kobiecej, na obcasach, czy
jak to tam się nazywa.
Polecam tym… a nie, nie polecam nikomu. Szkoda czasu tracić
na czytanie tej książki, bo plusów jej
nie widzę żadnych.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Może to miała być właśnie taka książka z przymrużeniem oka? I to właśnie na tych dziwnych, nieprawdopodobnych szczegółach polega cały jej komizm?
OdpowiedzUsuńPojawiła się taka myśl, ale jednak nie mogłam się przekonać do tej książki. Dam jeszcze jedna szanse Szwai, bo moze się do niej przekonam przy "Jestem nudziara".
OdpowiedzUsuń