wtorek, 24 listopada 2015

'The Black House' Peter May ("Czarny dom")




Detektyw inspector Fin Macleod jest na urlopie zmagając się z tragedią śmierci swojego małego synka. Jeszcze przed urlopem prowadził śledztwo dotyczące drastycznego morderstwa popełnionego w Edynburgu. Kiedy policyjny system HOLMES łączy tę zbrodnię z podobną popełnioną na wyspie Lewis z której pochodzi policjant, przełożony Macleoda postanawia włączyć go do śledztwa.

Niejako pod przymusem Macleod leci na rodzinną wsypę należącą do Hebryd Zewnętrznych, gdzie surowy smagany wiatrami i deszczami krajobraz rodzi równie surowych i twardych ludzi. Przed Macleodem stoi zadanie nie tylko rozwiązania zagadki śledztwa, ale i konfrontacja z dawnymi wspomnieniami i ludźmi, których miał nadzieję zostawić za sobą już na zawsze.

Czy policjant poradzi sobie z odkryciem mordercy, którym może być ktoś ze znanych mu dawnych współmieszkańców, ale i z ciągle jeszcze świeżą utratą dziecka, rozpadem małżeństwa oraz bolesnymi wspomnieniami? Czy nie będzie to za dużo jak na jednego człowieka?
Fin Macleod nie tylko będzie musiał obudzić demony  z przeszłości, ale i będzie musiał zatańczyć z nimi piekielny taniec, który odkryje przerażającą i bolesną prawdę.  

Po „Czarny dom” sięgnęłam dzięki rekomendacji tommyknockera z bloga samotnia1981.blox.pl. Nastawiłam się na typowy kryminał, trochę mroczny z racji umieszczenia akcji w klaustrofobicznej atmosferze małej społeczności żyjącej na niegościnnej wyspie, ale z raczej typową zagadką whodunnit. Nie byłam przygotowana na tak intensywną lekturę, w której wątek kryminalny jest jedynie pretekstem dopełniającym ten mówiący o mrocznej przeszłości mieszkańców małego miasteczka i samego Macleoda.
Towarzyszymy policjantowi w trakcie prowadzonego przez niego śledztwa i kolejnych wizyt u ludzi znanych mu z lat spędzonych na wyspie. Jednocześnie narracja poprzetykana jest wspomnieniami opowiadanymi  z perspektywy młodego Fina od najwcześniejszego dzieciństwa. Nie jest to życie łatwe i radosne. 

Odkrywamy kolejne tragedie towarzyszące głównemu bohaterowi – pierwsze upokorzenia związane z nieznajomością angielskiego (na wyspie mówi się po gaelicku), utratę rodziców, zimne lata spędzone z ciotką, pierwsze miłości, trudne przyjaźnie. I kolejne tragedie, kolejne śmierci. I kiedy uznałam, że wiem już wszystko, i, że razem z Finnem rozwikłałam zagadkę morderstwa okazało się, że zza tych wszystkich historii wystaje coś tak obrzydliwego i przerażającego, że aż ciężko było mi w to uwierzyć.

Na początku nie lubiłam Finna, taki niemiły i zgorzkniały. Ale powoli odkrywając jego przeszłość zaczęłam go lepiej rozumieć, pomimo tego, że czasem mnie irytował, drażnił i miałam ochotę nim potrząsnąć, aby zamiast skupiać się na sobie zaczął patrzeć na niektóre wydarzenia oczami swoich rozmówców.
Świetnie narysowane są sylwetki mieszkańców wyspy Lewis i ich styl życia. Twarde prawa twardych ludzi, których życie nie rozpieszcza. Skazani na porażkę tylko dlatego, że urodzili się akurat w takim miejscu. W miejscu, gdzie stare tradycje ciągle żyją. W miejscu, gdzie w niedziele huśtawki były zakluczone na łańcuch, bo niedziela jest dniem świętym. Z drugiej jednak strony, surowe prawa obowiązują wszystkich, a ich naruszenie wiąże się z wymierzeniem sprawiedliwości przez samą społeczność. Tak jak przed wiekami. I tak jak gaelicka tradycja dwutygodniowego wyjazdu starannie wybranej garstki mężczyzn na polowanie na wystającą ze wzburzonego morza niegościnną skałę tak i te stare prawa są niezmienne. 

Porażająco smutna, z mocną, gęstą atmosferą czegoś wrogiego czającego się za działaniami bohaterów to powieść o odkrywaniu samego siebie. O tym jak ważne jest pogodzenie się z własną przeszłością i o tym jak ciężko się od niej odciąć i zacząć nowe życie.

Nie nastawiaj się na typowy kryminał. Nastaw się na przenikliwe spojrzenie w głąb ludzkiej duszy z jej ułomnościami, niejasnymi motywami i rzadkimi jasnymi promykami nadziei. 

Polecam wszystkim, którzy nie boją się wiecznego pomruku oceanu w tle, surowej przyrody, niełatwego życia i konfrontacji z demonami przeszłości, po której nic nie będzie takie jak wcześniej oraz tym dla których wartości takie jak tradycja, honor i rodzina są ciągle żywe zarówno w sercu jak i działaniu.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Na pewno sięgnę po kolejne części opowiadające o Finu Macleodzie. Rozstałam się z nim w takim momencie jego życia, że z ciekawością czekam na to jak mu się dalej powiedzie (lub nie). 

M.

2 komentarze:

  1. Kolejne powieści równie dobre ! Serdecznie polecam :)
    tommy z Samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w połowie drugiej części i myślę, że zaprzyjaźnie z panem autorem na dłużej, bo ogromnie mi sie podoba.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!