piątek, 13 listopada 2015

"Takeshi 2: Taniec Tygrysa" Maja Lidia Kossakowska




Ruszyła maszyna, po szynach ospale… ale zabrakło jej pary i w tak ospałym tempie dowlekła się do końca. Pierwszą część przygód Takeshiego (tutaj) wciągnęłam nosem zarywając noc. Przecudownie fantastyczny świat łączący wierzenia i tradycje japońskie z twardą rzeczywistością Ameryki Południowej sprawił, że zachwyciłam się tym co przedstawiła autorka. Dramatyczne zakończenie pierwszego tomu sprawiło, że gryzłam pazury oczekując części drugiej. A tu takie rozczarowanie.

Autorka pociągnęła wątki rozpoczęte w „Cieniu śmierci” dodając jednak do nich nowe, zbyt skomplikowane i mało przystające do głównej osi książki. Emm… tzn. jeśli jakakolwiek jest, bo naprawdę ciężko połapać się o czym jest ta seria. Na pewno o Takeshim i o jego przeznaczeniu, który zapewne ma odegrać ważną rolę w losach Wakumi, świata, który zasiedlony przed wiekami przez ziemskich osadników jest osobliwym połączeniem zmitologizowanych elementów współczesności, magii i całej mieszanki wierzeń. 

Mamy też mnóstwo pobocznych wątków, dodatkowych historii, wiele postaci o których ciężko zdecydować czy są pierwszo- czy drugoplanowe. Fajnie jest czytać o świecie bogatym w szczegóły i dopracowanym, ale niekoniecznie czytelnik musi poznawać historie każdej nowej postaci x lat w tył, szczególnie jeśli ich przeszłość nie ma żadnego wpływu (lub znikomy) na teraźniejszość.

Pomijając to rozproszenie wątków również język, którym napisana jest powieść zaczął mnie irytować. Ciągłe powtórzenia o zielonych oczach Takeshiego i tygrysiej naturze damy Funoko z pierwszego tomu  autorka zamieniła w ciągłe powtórzenia… prawie wszystkiego. Mniej więcej chodzi o sytuację, w której dana postać opuszcza pokój. Zamiast napisać, że postać wychodzi dostajemy coś w stylu: I wyszedł. Już go nie ma. Opuścił pokój. Yhym, bo za pierwszym razem nie ogarnęłam. Tak jak w tym fragmencie „Bo był tu. Właśnie tutaj, w komisariacie Alfreda. On sam, osobiście.”  Bardzo często natrafiałam na zbitki przymiotników, które zapewne miały uplastycznić mi opis, a sprawiały jedynie, że wydawał się on wymuszony (jak np. Ciosy wciąż układały się w precyzyjne, błyskawiczne i zabójcze sekwencje.) Nie jest to złe samo w sobie, ale taki zabieg powtarzany raz za razem bardzo męczy. Tak jak częste zaczynanie zdań od a, ale i bo (dobra, czepiam się, ale jakoś mi się to rzuciło w oczy). 

Autorka przedstawiła nam piękny i egzotycznie pociągający zbiór obrazków niewątpliwe namalowanych sprawnie, ale w tak wielkim natłoczeniu zbyt męczących i oszałamiających.  Może w trzeciej części nagle wszystko zaskoczy. Jednak po tak słabej części drugiej nie wiem czy będę miała chęć na część trzecią.
Wielka szkoda, że autorka nie utrzymała poziomu z pierwszej części, bo cykl o Takeshim zapowiadał się bardzo ciekawie i oryginalnie. No, szkoda. Szczególnie, że historia ciekawa, pomysł na nią świetny i przedstawienie świata również, ale akcja, którą wypełniony był tom pierwszy w tej części zwolniła i zaczęła ciągnąć się jak kisiel. 

Acha, a o czym w ogóle jest „Takeshi 2. Taniec tygrysa”? Ciężko powiedzieć. Mnogość wątków sprawiła, że ciężko streścić fabułę. Takeshiego uratował jego dawny przyjaciel z Zakonu i razem z domorosłą księżniczką, czyli córką wójta z Zimnej Wody wywiózł ich do swojego domu – tajemniczej bazy z równie tajemniczym pięknym Lalem. Wracamy również do Etsuke, adeptki Zakonu Rozerwanego Kręgu, która postać jednak niezbyt ewoluuje. Zresztą nawet powierzchowne streszczenie wątków z powieści zajęłoby za dużo miejsca, a na razie ciężko stwierdzić, które są tymi wiodącymi. Jeśli jednak chcesz poznać Takeshiego, niezwykłego wojownika, to zacznij od części pierwszej, a potem i tak zaczniesz czytać część drugą, bo się nie będziesz mógł oprzeć.  To czy ją dokończysz będzie zależało jedynie od Ciebie.

Polecam wszystkim, którzy dają szansę książkom, no i tym, którzy doczytują.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Zapraszam do przeczytania tekstu o „Takeshi. Cień śmierci”Mai Lidii Kossakowskiej.

3 komentarze:

  1. Kiedyś bardzo lubiłam Kossakowską, ba, byłam zachwycona jej debiutanckim zbiorem opowiadań "anielskich". Cykl ten zarżnęła ostatecznie Aniołem burz. Takeshiego nawet nie tykałam. Pomysły są najmocniejszą stroną autorki, z wykonaniem bywa bardzo różnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zbieraczem burz, oczywiście. Za mocno wyparłam traumę, jak widać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałam wcześniej (oprócz Takeshiego oczywiście) jedynie "Siewcę wiatru" i bardzo mi sie podobał, ale to było wieki temu. Teraz jestem bardzo rozczarowana :/

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!