Poznajcie Lolę, początkującą projektantkę ubrań, urodzoną
krawcową, która może nie wierzy w modę, ale na pewno wierzy w kostium. Jest
również siedemnastolatką, która ma bardzo opiekuńczych rodziców i chłopaka,
który jest rockmanem.
Lola ma również trochę bolesnych traum ukrytych w szafie z
jej kostiumami, ale jakoś sobie ze wszystkim radzi. Lub tak się jej tylko
wydaje.
Jej życie, które dzieli na spotkania z chłopakiem Maxem, pracą
w kinie, szkołą i życiem rodzinnym rozpada się, kiedy dowiaduje się o powrocie
dawnych sąsiadów. W lawendowym domu obok znów zamieszkują Bellowie, z których
córką przyjaźniła się w dzieciństwie, a z jej bratem bliźniakiem łączy ją
jakieś bardzo bolesne wspomnienie.
Czy Lola ogarnie swoje rozsypujące się życie? Jaką tajemnice
chowa przed światem?
Lola, czyli Dolores, to kolorowy ptak. Wychowywana przez
dwójkę surowych i lekko nadopiekuńczych ojców codziennie zakłada na siebie
kolejne kostiumy – kolorowe peruki, suknie balowe i te vintage, stroje kelnerki,
w stylu Kleopatry okraszone toną błyskotek, brokatem i mocnym makijażem.
Kwestia czy kostiumy te skrywają prawdziwą Lolę czy raczej ją uzewnętrzniają
przewija się przez całą powieść.
Tak jak przesadzony jest ubiór Loli tak samo przesadzone
jest jej zachowanie. Oczywiście, dziewczyna ma prawo do lekko wyolbrzymionych
reakcji, bo ma jedynie siedemnaście lat, ale to jak zachowała się na wieść o
ponownym wprowadzeniu się dawnych sąsiadów świadczyło o jakiejś naprawdę
straszliwej traumie, której doświadczyła w lawendowym domu obok.
Nie jest to jednak thriller ani powieść psychologiczna, więc
nie oczekuj żadnych drastycznych prawd, które wyjdą na światło dzienne. Z
drugiej jednak strony sama główna bohaterka przyznaje, że lubi otaczać się
swoim złym nastrojem, zanurzać w niego i go drążyć. I tak właśnie zrobiła ze
wspomnieniem o tym co wydarzyło się między nią a Cricketem Bellem.
Odchodząc od lekkiego atmosfery pierwszej części z cyklu, czyli
‘Anna and the French Kiss’ autorka wprowadziła trochę cięższych tematów. Patologiczni rodzice Dolores, nowa rodzina
stworzona przez jej wujka i jego partnera (czy męża), ciężkie doświadczenia
pierwszej miłości, problem różnicy wieku między Lolą a Maxem oraz zarysowany problem tożsamości i
obciążenia genetycznego paradoksalnie sprawiły, że zamiast dodać książce głębi,
jedynie pociągnęły ją w dół.
Nie biorę za minus faktu, że jest to opowieść
nierealistyczna, bo to właśnie sprawiło, że tak bardzo spodobała mi się
‘Anna…’. Taka lekka historia żywcem wzięta z marzeń nastolatki. Tak samo i w
drugiej części bohaterowi pomimo pewnej stereotypowości nie są osobami, które
spotykamy na co dzień (a przynajmniej ja nie spotykam). Cricket Bell, sąsiad
Loli, jest bratem bliźniakiem łyżwiarki figurowej, która ma szansę na
Olimpiadzie, a sam jest zdolnym konstruktorem. Rodzina to potomkowie słynnego
Abrahama Bella, czyli człowieka, który opatentował pierwszy telefon. Max to
taki typowy rockman, szorstki w obyciu, ale czytający ciężkie filozoficzne
dzieła i z rozczulającymi tatuażami. Sama Lola to kolorowa papuga, która może i
jest spotykana w San Francisco, w którym dzieje się akcja, ale nie w moim
zaścianku.
Największym jednak minusem jest brak humoru w tej powieści.
Podczas czytania pierwszej części chichotałam jak hiena, a towarzysząc Loli w
jej przygodach czasem jedynie słabo się uśmiechnęłam. Dobrze, że chociaż znów
spotkałam się z Anną i St. Clairem, którzy pracują razem z Lolą w kinie.
Lola jako główna bohaterka była momentami dosyć irytująca.
Jej niepotrzebne kłamstewka, którymi karmi zarówno rodziców, jak i swojego
chłopaka, sprawiały, że miałam ochotę nią potrząsnąć. Rozumiem to, że każdy
musi nauczyć się życia na własnych błędach, a czasem zrozumienie swoich uczuć
jest najtrudniejsze dla siebie samego (mimo tego, że wszyscy dookoła widzą je
jak na dłoni), ale trzeba być też uczciwym człowiekiem. Nawet jak się ma
siedemnaście lat i jeszcze nie wie się kim się jest tak do końca.
Uroczy był za to Cricket. No może oprócz jego dziwnych wątów
co do jego dziedzictwa. Ale to sami przeczytajcie. No i te jego ubrania, psia
jego mać. Może Loli się podobały, ale mój ci on nie jest.
Nie jest to zła opowieść. Jest średnia. Wprowadzenie wątków
cięższych, bardziej realistycznych (czyt. matka-alkoholiczka) przy jednoczesnym
braku dowcipu zabiło tę powieść. Co innego, gdyby w zamyśle była to powieść z
gatunku tych szarpiących za flaki, opowiadających o patologii, życiu w biedzie,
itp. A przecież to lekka historia o nastolatkach.
Polecam tym, którzy lubią lajtowe historie o miłosnych trójkątach oraz tym, którzy wierzą w siłę pierwszej miłości.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Mój pierwszy tekst o tej powieści ociekał jadem. Przy
nim ocet to był kompot truskawkowy babci. Zrzucam to na karb maku, który tego
dnia gotowałam i podjadałam przy przygotowaniu masy do makowca. Chyba, że
wyszła po prostu moja wredna natura i tyle. Teraz starałam się hamować, bo
przecież to nie jest zła książka, ale po prostu rozczarowująca. I jest mi z
tego powodu przykro.
PS2. No muszę o tym napisać, po prostu muszę. Jak bardzo
sensowne jest to, że dziewczyna rozmawia z księżycem, na głos, przy otwartym
oknie analizując swoją trudną i skomplikowaną sytuację uczuciową, kiedy jedna z
osób, która tę sytuację spowodowała mieszka w sąsiednim domu oddalonym o metr,
okno w okno? No właśnie.
M.