We all bear scars (…). Mine just happen to be
more visible than most. Kiedy Celaena Sardothien wypowiada te słowa są one w stu procentach
prawdziwe. Oprócz niezliczonych mniejszych na jej plecach bowiem widnieją trzy
duże blizny po razach, które otrzymała pierwszego dnia pobytu w Endovier,
obozie pracy, gdzie średnia długość
życia skazańców wynosi jedynie kilka tygodni.
Więc jak siedemnastoletniej dziewczynie udało się przeżyć w
Erdovien aż rok? No cóż, Celaena oprócz blizn widocznych na jej ciele ma też
sporo tych nie rzucających się w oczy. Blizny na jej duszy i psychice,
spowodowane nie tylko wczesnym i dramatycznym osieroceniem , ale i późniejszą „karierą”
jaka została dla niej wybrana. Bowiem Celaena jest skrytobójczynią i to najlepszą
w królestwie Adarlan. Popełniła jednak błąd i została złapana, a potem skazana
na dożywotnią pracę w kopalni soli.
Po roku odbywania kary zostaje jej złożona oferta. I to
przez samego księcia Adarlanu, Doriana Havilliarda. Ma ona wziąć udział w
zawodach, które odbędą się w królewskim pałacu. Konkurować będzie z najlepszymi
zbrodniarzami, złodziejami, skrytobójcami i byłymi żołnierzami o pozycję
królewskiego skrytobójcy. Po czterech latach służenia władcy Adarlanu dostałaby
wolność. Oczyszczone imię, duże pieniądze i wolna wola to coś czego nie da rady
tak łatwo odrzucić. Nawet jeśliby miało się służyć tak krwiożerczemu i okrutnemu
władcy jak ojciec Doriana.
Celaene rusza więc wraz z księciem oraz kapitanem straży
królewskiej Chaolem Westfallem oraz sporą eskortą do szklanego pałacu w Rifthold,
gdzie ma zawalczyć o wolność okupioną wielkimi wyrzeczeniami.
Nie wie, że w szklanym zamku nie tylko zmierzy się z
przeciwnikami, których część nie należy do tego świata, ale zostanie jej
powierzona misja o wiele ważniejsza niż wygrana w zawodach. Nie wie również i
tego, że oprócz powrotu do dawnej formy, powrócą też uczucia, o których myślała,
że już nigdy się nie odrodzą.
Mam słabość do skrytobójców. Od czasów, kiedy to poznałam
Robin Hobb i jej serię o królewskim bastardzie jest we mnie taki mientki punkt,
który sprawia, że jak tylko w historii pojawia się skrytobójca to już ta
opowieść punktuje. Nie inaczej jest w przypadku „Szklanego tronu”, do którego „namówiła”
mnie społeczność bookstagramowa i pewien całkiem niezły cytat*
‘Throne of Glass’ Sary J. Maas to dystopiczne YA z
elementami magii i romansu. Brzmi jak brzmi, ale czyta się doskonale i byłoby
jeszcze fajniej, gdybym nie domyśliła się co tam grasuje po zamku i kto za tym
stoi już w połowie książki.
Ale, ale, zacznijmy od plusów. Oczywiście głównym jest
bohaterka serii, czyli piękna, zlotowłosa Celaena. Nie tylko morderczo
efektywna, wygadana i bezczelna, ale również oczytana i inteligentna.
Wykształcona wszechstronnie potrafi porozmawiać i o literaturze i o polityce, a
na dodatek zagra na pianoforte jak anioł. Pod maską bezlitosnej twardzielki
skrywa wrażliwe wnętrze, a w jej czach można ujrzeć ujmującą melancholię i
smutek. Nie, nie śmieję się wcale. Polubiłam Celaene od razu za to, że jest
taka cheeky, ale na siedmiu bogów nowych i niezliczonych starych, przez bite
czterysta stron zachowywała się jak targana emocjami czternastolatka, a nie
najlepsza skrytobójczyni królestwa.
Jest też przystojny i tak-zupełnie-różny-od-okrutnego-ojca
książę i dobry, przystojny, ale niezachwiany w swojej służbie kapitan. Trójkąt
miłosny gotowy, a Ty, czytelniku możesz z wypiekami na policzkach i obłędem w
oku obgryzając paznokcie czytać zachłannie jak to wszystko się skończy.
Zaskoczył mnie trochę ten wątek miłosny, ale to dopiero na
sam koniec, bo raczej spodziewałam się od początku jak to wszystko się rozwinie.
Jestem osobą, która pomimo tego, że oczywiście przeżywa różne turbulencje
uczuciowe to stawia na zdrowy rozsądek i to do niego odwołuję się w
ostateczności podejmując decyzję (tak, wiem, nuda).
Oprócz wątku romansowego jest też i wątek szerszy,
polityczny. Bowiem król Adarlanu jest bezlitosnym tyranem, który bez mrugnięcia
okiem każe wyciąć w pień pięciuset rebeliantów (w tym kobiety i dzieci). A,
żeby tego było mało, na jego dworze
przebywa księżniczka Nehemia z właśnie tego buntującego się państwa i ona też
skrywa swoje tajemnice.
Jest jeszcze ta tajemnicza misja, która zostaje powierzona
skrytobójczyni przez pewną osobę, nie do końca materialną, ale wcale nie zmyślona.
Ma to jakiś związek z przeszłością Celaestii, o której wiemy naprawdę mało i to
jest to czego będę wyczekiwać w kolejnych tomach serii.
Bo tak, przeczytam pozostałe części. Pomimo tego, że ciągle
miałam wrażenie, że już to gdzieś czytałam (wskazuje na „Czerwoną królową”,
choć ona była później napisana, więc już wiem kto z kogo zżynał). Pomimo tego,
że ciągle miałam wrażenie, że jestem za stara na tę lekturę to ciągle czułam,
że czegoś mi w niej brakuje. Świetna lektura, duża doza rozrywki i chęć
poznania dalszej części przygód Celaestii – tak, wszystko się zgadza. Ale
brakuje mi w tym jakiejś głębi czy może dojrzałości? Sama nie wiem. Czegoś mi
brakuje. Może dojdę co to jest po przeczytaniu ‘Crown of Midnight’. Może po
prostu chciałabym więcej w powieści Brudnego Harry’ego wymieszanego z Kill
Billem…
No, ale jak tu nie kochać Celaestii, kiedy ona tak pięknie
mówi o czytaniu i książkach? Scena, w której odkrywa pałacową bibliotekę
urzekła moje serce bibliofila. Tylko te jej rozterki, ta niedojrzałość, wieczna
mientkość – tu trza więcej bezlitosnego błysku stali, bo w końcu mówimy o
dziewczynie nauczonej zabijać już w wieku lat dziesięciu.
Wartka akcja, mimo wszystko fajni bohaterowie (cudowna
Nehemia!), zagadka przeszłości Celaestii, która mnie intryguj, sprawiły, że połknęłam w kilka dni powieść i
mam ochotę na kolejne. Ale przeplatane
czymś poważniejszym, bo nie strawiłabym jednak takiej ilości tego typu
literatury na raz (bo czegoś mi brakuje, ale czego?!).
I nie zrozum mnie źle, nie dzielę literatury na lepszą i
gorszą czy na tę z wysokiej lub niskiej półki ze względu na podejmowany temat
albo na grupę docelowych czytelników. Po prostu czytając ‘Throne of Glass’
czułam się nie do końca tego no. Ale
gdyby tak do „Szklanego tronu” dodać więcej głębi, trochę bardziej skomplikowanych
bohaterów to słowa Tamory Pierce, amerykańskiej autorki bestsellerów, czyli Celaena is as much an epic hero as Frodo or Jon
Snow’ mogłyby być prawdziwe. Celaena jest świetną bohaterką, ale wolałabym
jakby równie mocno jak jest lepsza strona zaakcentowana byłaby ta mroczniejsza.
I dobra teraz będę wredna – rozumiesz to porównanie –
Celaestia porównana do Froda, który jest zrównany z Jonem Snow z „Gry O Tron”. Baby, please. Mimo, że kocham sercem całym
„Grę o Tron” to w życiu nie powiedziałabym, że jest takiego samego kalibru jak „Władca
Pierścieni” Tolkiena. Niektóre książki są po prostu dobrymi czytadłami, inne
dostarczają miłej rozrywki na kilkanaście godzin i nic ponad to. I wcale to nie
oznacza, że są gorsze od literatury tzw. wysokiej.
Pomijając fakt, że myśl mi się rozmywa to bardzo polecam tę
powieść wszystkim fanom dystopicznych historii
z elementem romansu, każdemu kto chce zapewnić
sobie rozrywkę wcale niegłupią oraz tym, którzy cenią sobie silne
postaci kobiece. Bo co by nie gadać o burzy hormonów jaką przechodzi Celaena to
wybór jej końcowy pokazuje, że nie jest jakąś tam zadurzona w pięknych
chłopcach nastolatką.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Jakaś rozrywkowa dziś jestem i dlatego ten tekst to jeden
wielki bałagan. Jak dobrze, że nie pisze profesjonalnie, bo już by mi kazali
spakować się do kartonika. Hamuję się, ale jakoś myśl mi się chmurzy i rozmywa.
M.
*Niezły
cytat w całej okazałości to You could rattle
the stars. You could do anything, if you only dared. And deep down, you know
it, too. That’s what scares you most. Choć najbardziej popularne
jest jednak to pierwsze zdanie.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY i
WYCZYTUJĘ DOMOWE ZAPASY KSIĄŻEK.
Hehe, Twój tekst rzeczywiście jest jakiś chaotyczny, a to do Ciebie nie podobne.
OdpowiedzUsuńKsiążka nie dla mnie choć po przeczytaniu początku recenzji pomyślałam sobie, że gdyby książka oparta była na rzeczywistości obozu... koncentracyjnego to bardzo bym chciała ją poznać, choć wtedy też ciąg dalszy fabuły byłby zupełnie inny.