żródło: empik.com |
Kiedy młody Guito uciekł z domu, aby spotkać się potajemnie
z pochodzącą z arabskiej rodziny Naimą, nie wiedział jak dramatycznie skończy
się ich pierwsza wspólna noc.
Fabio Montale, ekspolicjant, zostaje poproszony przez swoją
dawno niewidzianą kuzynkę o znalezienie jej najmłodszego dziecka, którym jest
właśnie Guito. Jedzie do Marsylii sprawdzić jedyny trop jaki ma, czyli rodzinę
dziewczyny. Na jego oczach ginie Serge, dawny znajomy z którym często
współpracował w trakcie pracy w policji. Okazuje się, że dwie niby wcale nie
związane sprawy łączy mroczna sieć kłamstw, dilerów narkotykowych i gangów,
które rządzą Marsylią, w której rozgrywa się akcja. Fabio znów zanurzy się w
bezlitosny półświatek, w którym dobrze pamiętano dawnego komisarza, a jego
prywatne śledztwo zamieni się w osobistą wendettę. Montale, pomimo tego, że
jest ekspolicjantem ma wielu znajomych wśród półświatka. Nie był takim typowym,
sztywno przestrzegającym reguł policjantem, ale pomagał wielu takim, którym już
nikt nie chciał pomóc. Dzięki temu stał się jednym z „nas”, swoim, należał do
szurmo, ponad podziałami i różnicami. Z drugiej strony, byli policjanci dla których jedynie statystyki się liczyły i
gangsterzy dla których liczył się jedynie hajs i jak największa strefa wpływów.
Montale, miłośnik lokalnej kuchni, pięknych kobiet oraz
Marsylii, jest jakby żywcem wyjęty z klasycznego kryminału w stylu noir. Już
nie warto wspominać o takich oczywistościach jak nieudane życie uczuciowe,
słabość do pięknych, ale niebezpiecznych kobiet z tajemnicą i popijanie trunków
o wszelkich możliwych godzinach w ilościach, które dawno już powinny sprawić,
że zwaliłby się do swojego kawalerskiego wyra nieprzytomny. Jest on również
źródłem mnóstwa powiedzonek i takich mrocznych prawd życiowych, którymi sypie
jak z rękawa (np. „Śmierć mnie nie opuszcza, uczepiła się jak jakieś gówno, w
które musiałem kiedyś wdepnąć” lub „A ja
byłem jak Marsylia. Stałem się nikim albo prawie nikim. Minus złudzenia, plus
uśmiech, jakoś tak). Dodatkowo Marsylia,
która znana jest raczej ze słoneczno-rozrywkowych obrazków, przedstawiona jest w sposób niepokojący jako
miasto przeżarte korupcją, zepsuciem i degeneracją zarówno fizyczną jak i
moralną.
- To dlatego, że jesteśmy
dziećmi wygnania.
-Marsylia tez jest
częścią wygnania. To miasto nigdy nie będzie czymś innym, to ostatni
przystanek, ostatni port. Jego przyszłość należy do tych, którzy tu
przyjeżdżają. Nie do tych, co wyjeżdżają.
- A co powiesz o tych,
którzy zostają?
- Tacy sami jak ci, co
na morzu. Nigdy nie wiadomo, czy są żywi, czy umarli.
Jak my, pomyślałem,
dopijając kieliszek.
Zresztą
Marsylia powinna być traktowana jako pełnoprawny współbohater tej powieści, bo
to atmosfera tego właśnie miasta wpływa na umysły i zachowania jej mieszkańców.
Zaludniona imigrantami, „mieszańcami”, którzy przez mieszkańców południowej
Francji są określani jednym pogardliwym określeniem Mau-Mau zawierającym w
sobie zarówno Arabów, jak i Cyganów oraz
Włochów urodzonych na południe od Rzymu. Miasto to jest targane wewnętrznymi
konfliktami na tle narodowościowo-religijnym, które rodzą się na styku kultury
arabskiej z europejską.
Wiele miejsca zabierają przemyślenia byłego policjanta. Jego podejście do życia
mimo tego, że on sam twierdzi, że już jest z nim pogodzony, jest zabarwione
negatywnie. Częste powtórzenia dotyczące szumnej młodości, w której często
łamał on prawo wybierając łatwe życie wraz ze swoim przyjaciółmi, przypomnienia
nieudanych związków z kobietami, opisy upadku dawnych przyjaciół oraz poczucie
pustki w obecnym życiu, które nie ma celu, pomimo pozornego spokoju i zadowolenia
dodawałoby fajnego mrocznego smaczku, gdyby nie to, że te powtórzenia były
jedna zbyt liczne i przez to lekko nużące. Często nie łączyły się z opisywanym
śledztwem i dodatkowo spowalniały akcję.
Jak na taką krótką powieść wypełniona jest ona wieloma wątkami. Nie jest to typowy kryminał, ale raczej
powieść o zabarwieniu noir z wątkiem kryminalnym. Zakończenie bardzo mnie
zaskoczyło, bo akcja przyśpieszyła znienacka. Wpisało się ono jednak w styl kryminału
noir, w którym to główny bohater, cyniczny i przegrany dokańcza sprawy z racji
obowiązku i silnego poczucia moralności.
Jest to świetna powieść. Ma swoje wady takie jak
przerysowana sylwetka głównego bohatera, jego ciągłe wynurzenia i trochę zbyt
monotonnie jednostronny opis Marsylii jako miasta przemocy i zepsucia. Jednak z ciekawością
dowiedziałam się o „ciemnej stronie” Marsylii, a wiedza, która z tej książki
wyniosłam przeraziła mnie. Ja wiem, może ja jestem naiwna i życia nie znam, bo
pewnie tak już jest w dzisiejszych czasach, że nowoczesnymi miastami rządzi
mafia, która zazwyczaj zajmuje się narkotykami, ale i tak aż tak dobitne
uświadomienie sobie tej prawdy przeraża. Z drugiej strony, Marsylia jest
miastem imigrantów, ludzi, Francuzów, wśród których przodków znajdziemy więcej
przyjezdnych z Afryki czy Azji niż Europejczyków. Ta wybuchowa mieszanka
pozostawała we względnym spokoju dopóki nie wmieszała się w nią religijność
fanatyków muzułmanizmu, których ekstremistyczne poglądy nawet wśród innych
Muzułmanów wywołują krytykę. Dramaty
rozgrywające się na ulicach i w domach Marsylii nie są jedynie typowe dla
tamtego regionu, ale dla wszystkich miejsc, gdzie społeczność jest niejednolita
pod względem pochodzenia, kultury czy religii. Nie chodzi mi to o tą
„tradycyjną” nienawiść białego człowieka do Araba, ale o dramaty, które
rozgrywają się w arabskich rodzinach, w których część chce żyć po „europejsku”
ubierając np. krótkie spódnice czy słuchając nowoczesnej muzyki, a inni zaczynają
fanatycznie przestrzegać Koranu rozumiejąc go w drastyczny i ekstremalny
sposób.
Powieść, która dostarczyła mi może nie przyjemności, ale wielu
ciekawych informacji, lekko mną wstrząsając. Mroczna pomimo pełnego słońca
Marsylia, w której lepka atmosfera osiada na skórze i przyciąga ku ziemi, w
której obcy nie zapuszcza się w nieznane sobie blokowiska, a idee dobra i zła
rozmywają się w szarościach, zostawiła głęboki ślad w moich myślach.
„Szurmo” to druga część tzw. trylogii marsylskiej i z chęcią
sięgnę po resztę tomów, jeśli tylko będę miała na to okazję.
Polecam wszystkim uprzedzonym do kultury arabskiej, chętnym
na wycieczkę do Marsylii, jak i miłośnikom kuchni śródziemnomorskiej.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Bardzo lubię tą trylogię Izzo. Montale to ciekawa postać - o ile kojarzę, seria została nawet zekranizowana przez włoską telewizję..
OdpowiedzUsuńtommyknocker
Ja już przeszukuję internety, żeby sobie serię skompletować, bo jak mi się jakaś seria spodoba to zaraz chcę mieć ją całą! no, ale to dotyczy tylko kryminałów, choć bywa uciążliwie jak jakiś autor trzaskał nowy tytuł co pół roku przez ostatnich dwadzieścia lat ;)
UsuńNo, ale trylogię o Montalem mieć muszę.