środa, 24 czerwca 2015

Zbrodnia w Kurniku: „Szurmo” Jean-Claude Izzo


żródło: empik.com


Kiedy młody Guito uciekł z domu, aby spotkać się potajemnie z pochodzącą z arabskiej rodziny Naimą, nie wiedział jak dramatycznie skończy się ich pierwsza wspólna noc.

Fabio Montale, ekspolicjant, zostaje poproszony przez swoją dawno niewidzianą kuzynkę o znalezienie jej najmłodszego dziecka, którym jest właśnie Guito. Jedzie do Marsylii sprawdzić jedyny trop jaki ma, czyli rodzinę dziewczyny. Na jego oczach ginie Serge, dawny znajomy z którym często współpracował w trakcie pracy w policji. Okazuje się, że dwie niby wcale nie związane sprawy łączy mroczna sieć kłamstw, dilerów narkotykowych i gangów, które rządzą Marsylią, w której rozgrywa się akcja. Fabio znów zanurzy się w bezlitosny półświatek, w którym dobrze pamiętano dawnego komisarza, a jego prywatne śledztwo zamieni się w osobistą wendettę. Montale, pomimo tego, że jest ekspolicjantem ma wielu znajomych wśród półświatka. Nie był takim typowym, sztywno przestrzegającym reguł policjantem, ale pomagał wielu takim, którym już nikt nie chciał pomóc. Dzięki temu stał się jednym z „nas”, swoim, należał do szurmo, ponad podziałami i różnicami. Z drugiej strony, byli policjanci  dla których jedynie statystyki się liczyły i gangsterzy dla których liczył się jedynie hajs i jak największa strefa wpływów. 

Montale, miłośnik lokalnej kuchni, pięknych kobiet oraz Marsylii, jest jakby żywcem wyjęty z klasycznego kryminału w stylu noir. Już nie warto wspominać o takich oczywistościach jak nieudane życie uczuciowe, słabość do pięknych, ale niebezpiecznych kobiet z tajemnicą i popijanie trunków o wszelkich możliwych godzinach w ilościach, które dawno już powinny sprawić, że zwaliłby się do swojego kawalerskiego wyra nieprzytomny. Jest on również źródłem mnóstwa powiedzonek i takich mrocznych prawd życiowych, którymi sypie jak z rękawa (np. „Śmierć mnie nie opuszcza, uczepiła się jak jakieś gówno, w które musiałem kiedyś wdepnąć” lub  „A ja byłem jak Marsylia. Stałem się nikim albo prawie nikim. Minus złudzenia, plus uśmiech, jakoś tak).  Dodatkowo Marsylia, która znana jest raczej ze słoneczno-rozrywkowych obrazków,  przedstawiona jest w sposób niepokojący jako miasto przeżarte korupcją, zepsuciem i degeneracją zarówno fizyczną jak i moralną.

- To dlatego, że jesteśmy dziećmi wygnania.
-Marsylia tez jest częścią wygnania. To miasto nigdy nie będzie czymś innym, to ostatni przystanek, ostatni port. Jego przyszłość należy do tych, którzy tu przyjeżdżają. Nie do tych, co wyjeżdżają.
- A co powiesz o tych, którzy zostają?
- Tacy sami jak ci, co na morzu. Nigdy nie wiadomo, czy są żywi, czy umarli.
Jak my, pomyślałem, dopijając kieliszek.

Zresztą Marsylia powinna być traktowana jako pełnoprawny współbohater tej powieści, bo to atmosfera tego właśnie miasta wpływa na umysły i zachowania jej mieszkańców. Zaludniona imigrantami, „mieszańcami”, którzy przez mieszkańców południowej Francji są określani jednym pogardliwym określeniem Mau-Mau zawierającym w sobie zarówno Arabów, jak i  Cyganów oraz Włochów urodzonych na południe od Rzymu. Miasto to jest targane wewnętrznymi konfliktami na tle narodowościowo-religijnym, które rodzą się na styku kultury arabskiej z europejską.

Wiele miejsca zabierają przemyślenia  byłego policjanta. Jego podejście do życia mimo tego, że on sam twierdzi, że już jest z nim pogodzony, jest zabarwione negatywnie. Częste powtórzenia dotyczące szumnej młodości, w której często łamał on prawo wybierając łatwe życie wraz ze swoim przyjaciółmi, przypomnienia nieudanych związków z kobietami, opisy upadku dawnych przyjaciół oraz poczucie pustki w obecnym życiu, które nie ma celu,  pomimo pozornego spokoju i zadowolenia dodawałoby fajnego mrocznego smaczku, gdyby nie to, że te powtórzenia były jedna zbyt liczne i przez to lekko nużące. Często nie łączyły się z opisywanym śledztwem i dodatkowo spowalniały akcję.

Jak na taką krótką powieść wypełniona jest ona wieloma wątkami.  Nie jest to typowy kryminał, ale raczej powieść o zabarwieniu noir z wątkiem kryminalnym. Zakończenie bardzo mnie zaskoczyło, bo akcja przyśpieszyła znienacka. Wpisało się ono jednak w styl kryminału noir, w którym to główny bohater, cyniczny i przegrany dokańcza sprawy z racji obowiązku i silnego poczucia moralności. 

Jest to świetna powieść. Ma swoje wady takie jak przerysowana sylwetka głównego bohatera, jego ciągłe wynurzenia i trochę zbyt monotonnie jednostronny opis Marsylii jako miasta przemocy i zepsucia. Jednak z ciekawością dowiedziałam się o „ciemnej stronie” Marsylii, a wiedza, która z tej książki wyniosłam przeraziła mnie. Ja wiem, może ja jestem naiwna i życia nie znam, bo pewnie tak już jest w dzisiejszych czasach, że nowoczesnymi miastami rządzi mafia, która zazwyczaj zajmuje się narkotykami, ale i tak aż tak dobitne uświadomienie sobie tej prawdy przeraża. Z drugiej strony, Marsylia jest miastem imigrantów, ludzi, Francuzów, wśród których przodków znajdziemy więcej przyjezdnych z Afryki czy Azji niż Europejczyków. Ta wybuchowa mieszanka pozostawała we względnym spokoju dopóki nie wmieszała się w nią religijność fanatyków muzułmanizmu, których ekstremistyczne poglądy nawet wśród innych Muzułmanów wywołują  krytykę. Dramaty rozgrywające się na ulicach i w domach Marsylii nie są jedynie typowe dla tamtego regionu, ale dla wszystkich miejsc, gdzie społeczność jest niejednolita pod względem pochodzenia, kultury czy religii. Nie chodzi mi to o tą „tradycyjną” nienawiść białego człowieka do Araba, ale o dramaty, które rozgrywają się w arabskich rodzinach, w których część chce żyć po „europejsku” ubierając np. krótkie spódnice czy słuchając nowoczesnej muzyki, a inni zaczynają fanatycznie przestrzegać Koranu rozumiejąc go w drastyczny i ekstremalny sposób. 

Powieść, która dostarczyła mi może nie przyjemności, ale wielu ciekawych informacji, lekko mną wstrząsając. Mroczna pomimo pełnego słońca Marsylia, w której lepka atmosfera osiada na skórze i przyciąga ku ziemi, w której obcy nie zapuszcza się w nieznane sobie blokowiska, a idee dobra i zła rozmywają się w szarościach, zostawiła głęboki ślad w moich myślach. 

„Szurmo” to druga część tzw. trylogii marsylskiej i z chęcią sięgnę po resztę tomów, jeśli tylko będę miała na to okazję.

Polecam wszystkim uprzedzonym do kultury arabskiej, chętnym na wycieczkę do Marsylii, jak i miłośnikom kuchni śródziemnomorskiej.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię tą trylogię Izzo. Montale to ciekawa postać - o ile kojarzę, seria została nawet zekranizowana przez włoską telewizję..
    tommyknocker

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już przeszukuję internety, żeby sobie serię skompletować, bo jak mi się jakaś seria spodoba to zaraz chcę mieć ją całą! no, ale to dotyczy tylko kryminałów, choć bywa uciążliwie jak jakiś autor trzaskał nowy tytuł co pół roku przez ostatnich dwadzieścia lat ;)
      No, ale trylogię o Montalem mieć muszę.

      Usuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!