wtorek, 16 czerwca 2015

Bloomsday, czyli lans na książkę i trudna miłość albo dlaczego czytanie „Ullisesa” to powód do wstydu


Joyce źr. Pinterest


Bloomsday

16 czerwca 1904 James Joyce poszedł na pierwszą randkę ze swoją przyszłą żoną, Norą Barnacle. Wydarzenie to było tak ważne dla pisarza, że umieścił akcję swojego najbardziej znanego dzieła, czyli „Ullisesa” właśnie w tym dniu. Dzień ten, znany później jako Bloomsday od nazwiska głównego bohatera powieści, jest świętem miłośników twórczości Jamesa Joyce’a (choć niektórzy mówią, że Bloomsday ma tyle wspólnego z Joycem co Boże Narodzenie z Jezusem, if you know what I mean), którzy na całym świecie organizują maratony czytania „Ulissesa”, przebierają się w ubrania z epoki, wystawiają go na scenie, spotykają się w pubach, aby wypić za zdrowie pisarza i podyskutować, a w samym Dublinie organizowane są wycieczki szlakiem Blooma opisanym w „Ulissesie”. Tego też dnia, w 1956 roku, zawarli małżeństwo Sylvia Plath i Ted Hughes właśnie w hołdzie dla Joyce’a. Dla mnie czerwiec już od kilku lat stoi pod znakiem tego pisarza do którego mam słabość i na którego temat zbieram publikacje. Dodatkowo, nie tylko co dwa lata odświeżam sobie „Ulissesa”, ale i świętuję pierwszy śnieg czytając opowiadanie ‘The Dead’ ze zbioru ‘Dubliners’ (głównie ze względu na ostatnie zdanie, czyli His soul swooned slowly as he heard the snow falling faintly through the universe and faintly falling, like the descent of their last end, upon all the living and the dead). Rownież podtytuł tego bloga to zdanie wypowiedziane przez Joyce’a w odniesieniu do rozmów o literaturze. 
Pinterest

Rola lans, lans rola

Jak James Joyce stał sie jednym z moim ulubionych pisarzy? Ooo, wszystko zaczęło się na drugim roku studiów, kiedy to miałam zajęcia z literatury angielskiej. Na jednych z nich omawialiśmy jedno z opowiadań z „Dublińczyków”,  a ja oczywiście nie ograniczyłam się do przeczytania tego jednego wybranego na zajęcia, a zapoznałam się z całym tomem. Pamiętam, że bardzo mi się spodobały nie ze względu na ich temat, ale na język – przystępny, bardzo plastyczny. Później z rozpędu przeczytałam „Portret artysty z czasów młodości” i już mniej mi się spodobał, ale zaciekawił na tyle, że zaczęłam się dowiadywać kim jest ów James Joyce. Najpierw przeczytałam wszystko co było dostępne w bibliotece na jego temat, potem skonsultowałam się z babcią, miłośniczką książek, która powiedziała, że kilka razy zaczynała „Ulisessa”, ale nie dała rady go dokończyć. Po za tym, babcia powiedziała, że oglądała film na temat Joyce’a i okazał się on takim nieprzyjemnych człowiekiem, a na dodatek opisywał intymne szczegóły z życia swojej żony, na które ona się nie zgadzała, że babcia już zupełnie porzuciła chęć przeczytania tej powieści. No cóż, już wcześniej czytałam jak to ciężki językowo jest „Ulisses”, jak te wydarzenia w nim opisane są z jednej strony nudne i banalne, a z drugiej przedstawione w  tak niepotrzebnie zakręcony sposób, że nie warto nawet tego czytać. Nic specjalnego. Sztuczny tłok i pozłotko. Oczywiście, uznałam, że muszę przeczytać „Ulissesa”, bo kto jak nie ja, zresztą yntelygentna jestem i oczytana i w ogóle nikt mnie nie docenia taka jestem błyskotliwa. No i jaki to będzie lans jak rzucę w rozmowie, że tak, czytałam, fajne było, ale nie wiadomo o co tyle krzyku, na luziku przeczytałam w parę dni. Wyzwanie jakim wydawało się przeczytanie „Ulissesa” nakręciło mnie strasznie. Wypożyczyłam egzemplarz w języku polskim z biblioteki i… wsiąkłam na amen.

Joyce się nie wstydził
Wstyd i palące policzki

„Ulissesa” czytałam wszędzie. Targałam ze sobą stary egzemplarz wydrukowany na porządnym grubym papierze w twardej okładce, niewymiarowy i ciężki.  Podczytywałam w autobusie, na przystanku, w czasie okienka między zajęciami. Od pierwszej strony wciągnęła mnie nie tyle akcja, jak sposób jej opisania i niesamowity język. Ta książka naprawdę zawiera w sobie wszystko – banalne wydarzenia stawia na piedestale, a  przeciętne postaci zmienia w bohaterów. Pokazuje, że każde życie może być interesujące i każdy z nas nosi w sobie historię zdolną zaciekawić. Jest to książka rozgadana jak spotkany w pubie gaduła, który co prawda przeskakuje z tematu na temat, ale wybiera je podświadomie ze względu na skojarzenia. Oczywiście, ja wiem stream of consciousness, strumień świadomości, czyli przelewanie na papier zapisu myśli tak jak one „się myślą”, bez rozgraniczania, fragmentarycznie. Kiedy załapie się rytm tej powieści, nie ma nic łatwiejszego niż ją przeczytać. Nie jest może najprostsza, ale jest piękna. Również ze względu na użyty przez Joyce’a język. Nowatorski, przesycony obrazami, onomatopejami, złożony ze zbitek słów, który jednak świetnie oddaje naturę rzeczy. Za każdym razem kiedy czytam „Ulissesa” odnajduję w nim nowe rzeczy i zawsze mnie zaskakuje jak dobra jest to powieść.

słowa Molly, które kończą 'Ulissesa' źr. Pinterest


 Aspektem na którego zgłębianie brakuje mi wiedzy, są te wszystkie sławne już nawiązania i aluzje do Homera, Dantego, Szekspira, Biblii, popularnych w owym czasie irlandzkich piosenek, polityki, itp. Musiałam o tym przeczytać, żeby zrozumieć, że Bloom ma być Odyseuszem, wędrowcem, Stephen Dedalus jest Telemachem, który błądzi po kraju na skraju ruiny, a Molly (żona Blooma) Penelopą obleganą przez adoratorów. A  może to czytelnik jest Odyseuszem, który wędruję po powieści w poszukiwaniu sensu?
I tu przechodzimy do kwestii wstydu. Kiedy czytałam „Ulissesa” po raz pierwszy nikt tak naprawdę nie zwracał na to uwagi (naród nieczytający, itd.). Któregoś więc dnia podczas przerwy w wykładzie z historii literatury, który mieliśmy w Sali z  rzędami siedzeń z otwieranymi pulpitami, które trzeba było złożyć, żeby wyjść, położyłam swoje rzeczy na biurku profesora (tak, zawsze zajmowałam pierwszy rząd). Po powrocie z przerwy, profesor wziął do ręki „Ulissesa”, a ja się zapadłam w sobie. I zaczął zadawać pytania: po co to czytam? Co o tym sądzę? Ja coś tam mamrotałam pod nosem spalając się ze wstydu, bo nie sama nie wiedziałam co odpowiedzieć, a nie chciałam wyjść na ostatniego debila. Długo później słyszałam uszczypliwe teksty o tym jak to chciałam zrobić wrażenie i przytargałam specjalnie tego „Ulissesa”. Niestety, często się rumienię, więc moje pałające purpurą  policzki były jedynie potwierdzeniem tezy, że się lansuję na „Ulissesa”. Koniec świata. Nie był to wypadek odosobniony. Jeśli zdarza się, że rozmawiam o literaturze (i jeśli nie są to peany na temat twórczości Sylvii Day, a uwierzcie zdarza mi się często takowych wysłuchiwać) i pada pytanie o ulubionych autorów, a ja wymieniam wśród nich Jamesa Joyce’a to albo jest to przyjmowane z niedowierzaniem, odbierane jako lansowanie się na inteligentkę albo kwitowane stwierdzeniem, żebym się do tego nie przyznawała, bo nie będę miała z kim rozmawiać o książkach (!). 

fragment mojej skromnej Joysowskiej biblioteczki


Tak jak uwielbiam „Ulissesa” tak kompletnie nie rozumiem ‘Finnegans Wake’. Język za trudny, obrazy zbyt abstrakcyjne, a fabuła jeśli jakaś jest, jest dla mnie tajemnicą. Co prawda przeczytałam tylko tłumaczenie fragmentu „ Anna Livia Plurabelle”, ale próbowałam tez swoich sił w oryginale (z marnym skutkiem, w sensie coś o praniu w rzece chyba było czy coś). Tę powieść zostawiam specjalistom o przepastnej wiedzy i błyskotliwym umyśle. Ja jestem zwykłą czytelniczką, dziękuję bardzo. 


Marilyn też była jedynie zwykła czytelniczką, jak ja

Love, nie love

Nie lubię Jamesa Joyce’a. Gdybym była jego żoną to chyba bym go biła codziennie. Za picie, za brak stabilizacji, za humory. Lubię jego twórczość, bo mnie intryguje i jest pewnym wyzwaniem intelektualnym. Teraz staram się odnajdywać wspomniane aluzje, poznaję teksty, którymi mógł się inspirować. Po za tym, „Ulisses” jest pod tym względem wymagający, że wymaga skupienia, poświęcenia mu trochę czasu. Jest to może nie pojedynek z autorem, ale podjęcie wspólnej z nim drogi, pozwolenie na poprowadzenie mu się ulicami Dublina. Jak już załapiemy rytm powieści i zaczniemy niejako współodczuwać przeżycia Blooma i Dedalusa, reszta będzie piece of cake. Albo pint of Guiness, bo przecież to taka barowa opowieść, rozgadana i towarzyska. 

Naprawdę z całego serca polecam wszystkim twórczość Jamesa Joyce’a. Nie wierz ludziom, którzy mówią, że jest on za trudny, zbyt skomplikowany, nie warty poznania. Podejdź do niego z otwartym umysłem, bez uprzedzeń i czytajcie, podczytuj, zachwycaj się. Warto.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!