Joyce źr. Pinterest |
Bloomsday
16 czerwca 1904 James Joyce poszedł na pierwszą randkę ze
swoją przyszłą żoną, Norą Barnacle. Wydarzenie to było tak ważne dla pisarza,
że umieścił akcję swojego najbardziej znanego dzieła, czyli „Ullisesa” właśnie
w tym dniu. Dzień ten, znany później jako Bloomsday od nazwiska głównego
bohatera powieści, jest świętem miłośników twórczości Jamesa Joyce’a (choć
niektórzy mówią, że Bloomsday ma tyle wspólnego z Joycem co Boże Narodzenie z
Jezusem, if you know what I mean), którzy na całym świecie organizują maratony
czytania „Ulissesa”, przebierają się w ubrania z epoki, wystawiają go na
scenie, spotykają się w pubach, aby wypić za zdrowie pisarza i podyskutować, a
w samym Dublinie organizowane są wycieczki szlakiem Blooma opisanym w
„Ulissesie”. Tego też dnia, w 1956 roku, zawarli małżeństwo Sylvia Plath i Ted
Hughes właśnie w hołdzie dla Joyce’a. Dla mnie czerwiec już od kilku lat stoi
pod znakiem tego pisarza do którego mam słabość i na którego temat zbieram
publikacje. Dodatkowo, nie
tylko co dwa lata odświeżam sobie „Ulissesa”, ale i świętuję pierwszy śnieg
czytając opowiadanie ‘The Dead’ ze zbioru ‘Dubliners’ (głównie ze względu na
ostatnie zdanie, czyli His soul swooned
slowly as he heard the snow falling faintly through the universe and faintly
falling, like the descent of their last end, upon all the living and the dead).
Rownież podtytuł tego bloga to zdanie wypowiedziane przez Joyce’a w
odniesieniu do rozmów o literaturze.
Rola lans, lans rola
Jak James Joyce stał sie jednym z moim ulubionych pisarzy? Ooo,
wszystko zaczęło się na drugim roku studiów, kiedy to miałam zajęcia z
literatury angielskiej. Na jednych z nich omawialiśmy jedno z opowiadań z
„Dublińczyków”, a ja oczywiście nie
ograniczyłam się do przeczytania tego jednego wybranego na zajęcia, a
zapoznałam się z całym tomem. Pamiętam, że bardzo mi się spodobały nie ze
względu na ich temat, ale na język – przystępny, bardzo plastyczny. Później z
rozpędu przeczytałam „Portret artysty z czasów młodości” i już mniej mi się
spodobał, ale zaciekawił na tyle, że zaczęłam się dowiadywać kim jest ów James
Joyce. Najpierw przeczytałam wszystko co było dostępne w bibliotece na jego
temat, potem skonsultowałam się z babcią, miłośniczką książek, która
powiedziała, że kilka razy zaczynała „Ulisessa”, ale nie dała rady go
dokończyć. Po za tym, babcia powiedziała, że oglądała film na temat Joyce’a i
okazał się on takim nieprzyjemnych człowiekiem, a na dodatek opisywał intymne
szczegóły z życia swojej żony, na które ona się nie zgadzała, że babcia już
zupełnie porzuciła chęć przeczytania tej powieści. No cóż, już wcześniej
czytałam jak to ciężki językowo jest „Ulisses”, jak te wydarzenia w nim opisane
są z jednej strony nudne i banalne, a z drugiej przedstawione w tak niepotrzebnie zakręcony sposób, że nie
warto nawet tego czytać. Nic specjalnego. Sztuczny tłok i pozłotko. Oczywiście,
uznałam, że muszę przeczytać „Ulissesa”, bo kto jak nie ja, zresztą yntelygentna
jestem i oczytana i w ogóle nikt mnie nie docenia taka jestem błyskotliwa. No i
jaki to będzie lans jak rzucę w rozmowie, że tak, czytałam, fajne było, ale nie
wiadomo o co tyle krzyku, na luziku przeczytałam w parę dni. Wyzwanie jakim wydawało
się przeczytanie „Ulissesa” nakręciło mnie strasznie. Wypożyczyłam egzemplarz w
języku polskim z biblioteki i… wsiąkłam na amen.
Joyce się nie wstydził |
Wstyd i palące policzki
„Ulissesa” czytałam wszędzie. Targałam ze sobą stary
egzemplarz wydrukowany na porządnym grubym papierze w twardej okładce,
niewymiarowy i ciężki. Podczytywałam w
autobusie, na przystanku, w czasie okienka między zajęciami. Od pierwszej
strony wciągnęła mnie nie tyle akcja, jak sposób jej opisania i niesamowity
język. Ta książka naprawdę zawiera w sobie wszystko – banalne wydarzenia stawia
na piedestale, a przeciętne postaci
zmienia w bohaterów. Pokazuje, że każde życie może być interesujące i każdy z
nas nosi w sobie historię zdolną zaciekawić. Jest to książka rozgadana jak
spotkany w pubie gaduła, który co prawda przeskakuje z tematu na temat, ale
wybiera je podświadomie ze względu na skojarzenia. Oczywiście, ja wiem stream
of consciousness, strumień świadomości, czyli przelewanie na papier zapisu
myśli tak jak one „się myślą”, bez rozgraniczania, fragmentarycznie. Kiedy
załapie się rytm tej powieści, nie ma nic łatwiejszego niż ją przeczytać. Nie
jest może najprostsza, ale jest piękna. Również ze względu na użyty przez
Joyce’a język. Nowatorski, przesycony obrazami, onomatopejami, złożony ze zbitek
słów, który jednak świetnie oddaje naturę rzeczy. Za każdym razem kiedy czytam
„Ulissesa” odnajduję w nim nowe rzeczy i zawsze mnie zaskakuje jak dobra jest
to powieść.
słowa Molly, które kończą 'Ulissesa' źr. Pinterest |
Aspektem na którego
zgłębianie brakuje mi wiedzy, są te wszystkie sławne już nawiązania i aluzje do
Homera, Dantego, Szekspira, Biblii, popularnych w owym czasie irlandzkich
piosenek, polityki, itp. Musiałam o tym przeczytać, żeby zrozumieć, że Bloom ma
być Odyseuszem, wędrowcem, Stephen Dedalus jest Telemachem, który błądzi po
kraju na skraju ruiny, a Molly (żona Blooma) Penelopą obleganą przez
adoratorów. A może to czytelnik jest
Odyseuszem, który wędruję po powieści w poszukiwaniu sensu?
I tu przechodzimy do kwestii wstydu. Kiedy czytałam
„Ulissesa” po raz pierwszy nikt tak naprawdę nie zwracał na to uwagi (naród
nieczytający, itd.). Któregoś więc dnia podczas przerwy w wykładzie z historii
literatury, który mieliśmy w Sali z
rzędami siedzeń z otwieranymi pulpitami, które trzeba było złożyć, żeby
wyjść, położyłam swoje rzeczy na biurku profesora (tak, zawsze zajmowałam
pierwszy rząd). Po powrocie z przerwy, profesor wziął do ręki „Ulissesa”, a ja
się zapadłam w sobie. I zaczął zadawać pytania: po co to czytam? Co o tym sądzę?
Ja coś tam mamrotałam pod nosem spalając się ze wstydu, bo nie sama nie
wiedziałam co odpowiedzieć, a nie chciałam wyjść na ostatniego debila. Długo
później słyszałam uszczypliwe teksty o tym jak to chciałam zrobić wrażenie i
przytargałam specjalnie tego „Ulissesa”. Niestety, często się rumienię, więc
moje pałające purpurą policzki były
jedynie potwierdzeniem tezy, że się lansuję na „Ulissesa”. Koniec świata. Nie
był to wypadek odosobniony. Jeśli zdarza się, że rozmawiam o literaturze (i
jeśli nie są to peany na temat twórczości Sylvii Day, a uwierzcie zdarza mi się
często takowych wysłuchiwać) i pada pytanie o ulubionych autorów, a ja
wymieniam wśród nich Jamesa Joyce’a to albo jest to przyjmowane z
niedowierzaniem, odbierane jako lansowanie się na inteligentkę albo kwitowane
stwierdzeniem, żebym się do tego nie przyznawała, bo nie będę miała z kim
rozmawiać o książkach (!).
fragment mojej skromnej Joysowskiej biblioteczki |
Tak jak uwielbiam „Ulissesa” tak kompletnie nie rozumiem
‘Finnegans Wake’. Język za trudny, obrazy zbyt abstrakcyjne, a fabuła jeśli
jakaś jest, jest dla mnie tajemnicą. Co prawda przeczytałam tylko tłumaczenie
fragmentu „ Anna Livia Plurabelle”, ale próbowałam tez swoich sił w oryginale (z
marnym skutkiem, w sensie coś o praniu w rzece chyba było czy coś). Tę powieść
zostawiam specjalistom o przepastnej wiedzy i błyskotliwym umyśle. Ja jestem
zwykłą czytelniczką, dziękuję bardzo.
Marilyn też była jedynie zwykła czytelniczką, jak ja |
Love, nie love
Nie lubię Jamesa Joyce’a. Gdybym była jego żoną to chyba bym
go biła codziennie. Za picie, za brak stabilizacji, za humory. Lubię jego
twórczość, bo mnie intryguje i jest pewnym wyzwaniem intelektualnym. Teraz
staram się odnajdywać wspomniane aluzje, poznaję teksty, którymi mógł się
inspirować. Po za tym, „Ulisses” jest pod tym względem wymagający, że wymaga
skupienia, poświęcenia mu trochę czasu. Jest to może nie pojedynek z autorem,
ale podjęcie wspólnej z nim drogi, pozwolenie na poprowadzenie mu się ulicami
Dublina. Jak już załapiemy rytm powieści i zaczniemy niejako współodczuwać
przeżycia Blooma i Dedalusa, reszta będzie piece of cake. Albo pint of Guiness,
bo przecież to taka barowa opowieść, rozgadana i towarzyska.
Naprawdę z całego serca polecam wszystkim twórczość Jamesa
Joyce’a. Nie wierz ludziom, którzy mówią, że jest on za trudny, zbyt
skomplikowany, nie warty poznania. Podejdź do niego z otwartym umysłem, bez
uprzedzeń i czytajcie, podczytuj, zachwycaj się. Warto.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!