O książeczce tej słyszałam od wieków. Pojawiała się na
listach najważniejszych książek, książek wartych przeczytania, itp., itd. Muszę
przyznać, że mnie to do niej zniechęciło. No bo co może być takiego fajnego w
opowieści o bardzo głodnej gąsienicy?
Wszystko się zmieniło kiedy udało się nam wypożyczyć
egzemplarz z biblioteki. Okej, historia jest prosta. Mała gąsienica wykluła się
z jajeczka i była bardzo głodna. Przez cały tydzień pożerała najróżniejsze
rzeczy. W poniedziałek jedno jabłko, we wtorek dwie śliwki i tak dalej. Raczej
powinnam powiedzieć, że przeżerała się przez kolejne rzeczy zostawiając w nich
małe dziurki. Dosłownie. Mimi bardzo chętnie wpycha w nie paluszki sprawdzając
czy na pewno gąsienica wyżarła ślad czy
jednak może nie. Po tygodniu obżarstwa gąsieniczka już nie była wcale taka mała. Była
wielka i tłusta. Wytworzyła sobie kokonik i siedziała tam dwa tygodnie. Po tym
czasie przebiła się przez kokon i już nie była gąsienicą, a pięknym motylem!
Przyznaję się bez bicia – zakochałam się w tej książeczce od
pierwszego przeglądnięcia! Prosty i sympatyczny pomysł na nie nachalną naukę
liczenia, ale i naukę nazywania poszczególnych produktów żywnościowych. Mimi od
razu z chęcią wskazywała paluszkiem i nazywała owoce i słodycze. Najpierw
oglądała książeczkę ze mną, a potem już sama sobie „czytała” kończąc radosnym
„O juś!”, kiedy zobaczyła motylka. A, no właśnie – dowiadujemy się też, że z
gąsienicy powstaje motyl. Nie do przecenienia fakt, bo Mimi już sama wypatruje
gąsieniczek i każe im iść spać, żeby obudziły się jako motylki.
Ciągle do niej wracamy, a widząc stan w jakim się znajduje ta
biblioteczna to jest to jedna z najbardziej ulubionych książek w bibliotece.
Styl Erica Carle’a jest na tyle oryginalny, że łatwo można
rozpoznać inne pozycje przez niego stworzone i powoli się z nimi zapoznajemy (bądźcie
czujni, niedługo kolejne teksty!). W ogóle, ostatnio jakoś poznajemy angielską
klasykę skierowaną do najmłodszych czytelników.
Acha, umiemy też już namalować taką bardzo głodną gąsienicę.
W przebłysku geniuszu wyjęłam farby i ziemniora i robimy pieczątki, które
składają się w całkiem pokrzywioną bardzo głodną gąsienicę. Uskuteczniłam też
taką z pomponów, ale była zbyt nietrwała i się rozpadła po kilku bardziej
gwałtownych zabawach Mimi. Można również
powycinać z kolorowych papierów kółka i sobie ponaklejać na karton. A jakiś
czas temu w lokalnej bibliotece był konkurs na namalowanie jakiegoś produktu,
który chętnie zjadłaby rzeczona gąsienica.
W Polsce zostawiłyśmy mini wersję książeczki, bo ta książka
to naprawdę podstawa jest! Tutaj ma wersje angielską wielkości bloku
rysunkowego. Bardzo bym chciała mieć taką ogromniastą wersję książeczki z
dziurkami na tyle dużymi, że przechodzi przez nią mała dołączona do zestawu
gąsienica. Szał ciał, ale 15 funtów to za dużo jak dla mnie.
Pozdrawiamy,
Mała Mimi i kura Mania.
PS. Z ostatniej chwili – właśnie pocztą przyszła mała torba
z nieprzemakalnego materiału. Oczywiście z Bardzo Głodną Gąsienicą. Niestety,
zdjęcia brak, bo Mimi z nią śpi!
M.
Ta książka daje tyle inspiracji do zabawy, zazdroszczę posiadania angielskiej wersji, bo polska jest rzeczywiście mini:)
OdpowiedzUsuńMusze przyznac, ze faktycznie taka wieksza wersja jest bardziej atrakcyjna, bo małe paluszki moga sie wciskac w dziurki.
Usuń