„Haiti” to szósty retro kryminał Marcina Wrońskiego z serii
o lubelskim policjancie Zygmuncie Maciejewskim. Najnowszym jest „Kwestja krwi”
(część siódma).
W upalną lipcową niedzielę spokój Zygmunta Maciejewskiego
zakłóca informacja o trupie znalezionym w jednym z boksów stajni na II Krajowej
Wystawie Koni Remontowych w Lublinie. Denat ma zmasakrowaną twarz z odbiciem
podkowy. Haiti, koń, w którego boksie znaleziono NN, ma również krew na
podkowie. Sprawa wydaje się łatwa, prosta i przyjemna – tajemniczy gość wszedł
niepotrzebnie do boksu klaczy, która zdenerwowana kopnęła go w twarz ze
skutkiem śmiertelnym i natychmiastowym. Niestety, niestety…
Pierwszą komplikacją jest fakt, że właścicielem Haiti jest
książę Światopełk-Czetwertyński, który posiada rozległe wpływy i który nie
życzy sobie zbytniego rozgłosu w tej sprawie co wydaje się dosyć podejrzane.
Drugą komplikacją jest przeczucie Zygi, że coś w tej śmierci nie gra. Jak
zwykle okazuje się, że komisarz miał rację, a w gardle denata znaleziono wisior
z tajemniczym zdjęciem.
Jakby tego było mało, na głowę Zygi i jego podwładnych zwala
się z pozoru beznadziejna sprawa rozprucia kasy pancernej z lubelskiego
browaru. Nikt nic nie widział, odcisków palców brak, a jedynym tropem są
skradzione akta pracowników browaru.
Czy te dwie sprawy się łączą? Dlaczego nikt nie jest w
stanie rozpoznać denata? I czy Zyga znów poradzi sobie z rozwiązaniem obu
zapowiadających się beznadziejnie spraw?
Ach, panie Wroński… Cóż, mam powiedzieć? Bardzo lubię
kryminały z Maciejewskim, mięsne i bezkompromisowe, ale „Haiti” bardzo mnie
rozczarowało. Ja wiem, ja rozumiem, jednym z kluczowych cech Zygi jest fakt, że
nie wylewa on za kołnierz, ale przez pół książki dostajemy ciągłe opisy jak to
policjant albo pije, albo już jest pijany, albo myśli o tym, żeby się napić.
Odniosłam wrażenie, że autor w kółko o tym wspomina, zupełnie zresztą
niepotrzebnie, bo takie nachalne zaznaczanie roli monopolki w życiu policjanta
jedynie nudzi i irytuje zamiast dodawać kolorytu śledztwu. Trochę się to
zmienia, kiedy wraca miłość Maciejewskiego, Róża. Widać musiał się chłop wziąć
w garść przy kobiecie. No ale nieprzyjemne wrażenie pozostaje.
Sam pomysł na oba śledztwa jest dosyć ciekawy, ale
wyjaśnienie zbrodni wydaje mi się lekko przekombinowane i przez to
nieprawdziwe. No i na dodatek akcja się momentami strasznie wlecze. Fajnie by
było dostać w takich momentach spowolnienia śledztw jakiś smaczny kąsek w
postaci spotkania z przedstawicielem lokalnego folkloru (czyt. złodziejaszki i
inne k… eee… panie lekkich obyczajów) czy coś takiego, ale w zamian nie
dostajemy nic. W ogóle tak jakoś fałsz czuć w powietrzu czytając tą część przygód Maciejewskiego. Niby wszystko
jest ok, ale zupełnie mi się powieść nie podobała. Zyga stał się jakimś zapijaczonym
chamem, a w czasie śledztwa bardziej widać było jego nieustanne chamstwo i
użyta przemoc niż spryt i błyskotliwy umysł. Po prostu Zyga stracił swój czar
całkowicie. Oczywiście, zawsze policjant
uciekał się do bezpośrednich form nacisków, które raczej nie były uprzejmymi
prośbami, ale w tej części były one na pierwszym miejscu.
Rozdziały dziejące się w latach trzydziestych poprzetykane
są tymi dziejącymi się już na początku lat pięćdziesiątych, kiedy to Zyga jest
dozorcą pilnującym starej już klaczy Haiti. Jest zapijaczonym, zapuszczonym
dziadygą starającym się nie wychylać i żyć według zasad, które wyznaczył nowy,
wspaniały system socjalistyczny. Jest to o tyle ciekawe, bo czasem
zastanawiałam się jak odnajdzie się w nowym świecie Maciejewski ze swoim
niepokornym podejściem do zasad i zwierzchników. Niestety, nie wnosi on nic do
akcji powieści i dodatkowo ją spowalnia.
Jeśli chodzi o wątki drugoplanowe to poznajemy tajemnicę
samotności Fałniewicza, ale zostaje ona tak przedstawiona jakby zupełnie nie
przystawała do reszty książki, a wciśnięta była w powieść na siłę.
Ech, przeczytałam, bo zawsze przeczytam wszystko co napisze
o Maciejewskim Wroński, ale zupełnie mi się ta lektura nie podobała. Brakowało
mi w niej takiej brutalnej rzeczywistości, Lublińskiego kolorytu i akcji. Mam
nadzieję, że „Kwestja krwi” ma o wiele wyższy poziom i znów sprawi, że zatracę
się w tamtym Lublinie z jego doliniarzami, melinami i Zygą, którego serce bije
w rytm serca miasta.
Polecam wszystkim fanom Zygi, ale jeśli ktoś chciałby zacząć
swoją przygodę z Maciejewskim od tej właśnie części to szczerze odradzam.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!