czwartek, 12 maja 2016

Zbrodnia w Kurniku: "Kwestja krwi" Marcin Wroński (Zyga Maciejewski #7)




W roku 1926 Zyga Maciejewski dopiero stał u progu kariery w policji. Przydział w komendzie w Zamościu nie był może szczytem jego marzeń, ale gdzieś pracę tajniaka zacząć trzeba. Po kilku miesiącach służby, w czasie których zaznajomił się z zamojskimi grandziarzami, poznał panujące w mieście kryminalne stosunki oraz knajpy, w którym można spotkać lokalną nizinę patologiczną Maciejewski dostaje swoją pierwszą poważną sprawę razem z rozkazem jej szybkiego… zamknięcia. I to takiego właściwie natychmiastowego, bez śledztwa, bez sterty raportów i przesłuchiwań świadków. 

Bowiem jak tu prowadzić śledztwo jak jedynym dowodem jest lekko zakrwawiona rękawiczka uczennicy, Anny Wołkońskiej, która pomimo tego, że w szkole nie pojawiła się przez kilka dni nie jest wcale poszukiwana jako zaginiona. W dodatku, dyrektorka szkoły dostaje zwolnienie Anny napisane przez jej własnego ojca, właściciela majątku, a policja dostaje potwierdzenie, że dziewczyna przebywa akurat w domu rodzinnym. Ewentualnie u ciotki. 

Maciejewski wyczuwa jednak, że coś jest nie tak. Sprawa mu śmierdzi i to z daleka. Dlatego więc na przekór naciskom ze strony przełożonych, niechętnym świadkom oraz zaprzeczającemu zaginięciu córki ojcu postanawia dojść prawdy.

Powieść o początkach kariery Maciejewskiego wydawała mi się szalenie interesująca. Znam przecież w miarę dobrze Zygę, nadużywającego alkoholu, nieprzyjemnego typa, który życie prywatne ma w rozpadzie, syf w chałupie, a mordę zakazaną. Jak to się stało, że jest on tym kim jest? Dlaczego tak chla? Jak nabył tych umiejętności wydobywania prawdy choćby i z pod ziemi?

No cóż, nie dowiedziałam się w sumie niczego. Młody Zyga jest jak Zyga w średnim wieku, i jak ten stary, już nie w mundurze, ale dalej z duszą i umysłem policjanta. Młody Zyga pije, bo musi się z kryminalną częścią miasta bratać. Idzie mu coraz lepiej, choć w sumie to nie dawno nauczył się tak pić, bo wcześniej kariera bokserska zbytnio na to nie pozwalała. Młody Zyga ma zapędy erotyczne w niewłaściwe strony, bo połowę czasu spędza na myślach o dupie. Drugą połowę na myśleniu o właśnie prowadzonym śledztwie. Życia prywatnego nie ma. W sumie, młody Zyga to stary Zyga. Gdyby nie to, że często odwołuje się zamiast do doświadczenia to do nauk w szkole policyjnej to bym nawet nie zauważyła, że Maciejewski opisany w „Kwestji krwi” jest młodszy ode mnie. 

Samo śledztwo idzie jak po grudzie. Niechętni świadkowie do których przyciśnięcia brakuje tajniakowi zarówno pozycji, jak i doświadczenia, powoli odsłaniają kawałeczki prawdy. Miota się Zyga między nimi, między kolejnymi teoriami i między kolegami z pracy, którzy albo jego zapędy powstrzymują albo podejrzanie sympatyczni są. Co prawda, Maciejewski rozwiązuje śledztwo, które staje się pierwszym sukcesem w jego karierze, ale fabuła „zaskakuje do samego końca” korzystając z blurba z tyłu okładki.
Faktycznie, nic nie jest takim jakie się wydaje, ale ten końcowy twist wydał mi się wymuszony, jakiś taki sztuczny i wcale nie wprawił mnie w zdumienie. Nie miałam tez tego poczucia napięcia, które nadaje smaku kryminałowi, tego wciągnięcia w akcję, emocji, które sprawiają, że jak najszybciej chce się przeczytać kolejne strony. 

Jest to powieść poprawna, ciekawa ze względu na mnogość szczegółów i odwzorowanie ówczesnego Zamościa. W tym Wroński jest mistrzem, aż ciarki mnie przechodzą ile materiału musi autor przyswoić przed napisaniem każdego z kryminałów. Uwielbiam te smaczki w postaci wypowiedzi w gwarze, jidysz, fragmentów gazet, ogłoszeń i reklam. Nadaje to niesamowitego kolorytu każdej z powieści Wrońskiego.

Niestety, „Kwestja krwi” nie rozemocjonowała mnie tak jak niektóre z poprzednich powieści autora. Nie sprawiła, że z wypiekami wyczytywałam kolejne rozdziały późno w noc nie chcąc i nie mogąc rozstać się z fabułą. Na plus jednak policzę zakończenie, czyli decyzję Maciejewskiego, który chciał zachować się jak mężczyzna w sytuacji moralnie obciążającej pewną pannę i jego wyjazd z racji nowego przydziału.

A, no i komisarz Leon Przygoda! Chodziło mi po głowie skąd ja znam to nazwisko, aż to przecież ‘Vabank’! Gdyby nie przypis do dziś by mnie to męczyło.

Polecam wszystkim miłośnikom Zamościa, chętnym na sporą porcję wiedzy wyłożonej w sposób bezbolesny i przyjemny, fanom Maciejewskiego oraz Ryszarda Ćwirleja, twórcy postaci Teofila Olkiewicza za pewien smaczek umieszczony w powieści przez Wrońskiego.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Pomimo pewnych niedoskonałości to dalej jest świetny kryminał i na pewno o wiele lepszy niż większość. Jednak ja oczekiwałam czegoś więcej, bo jestem pazerna na Maciejewskiego bardzo. Że tak powiem #teamZyga forever. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała syna to go nazwę Zygmunt. Tylko, żeby nie chlał tak jak Maciejewski.

M.

6 komentarzy:

  1. Wrońskiego przeczytałem tylko "Kwestję krwi" i książka mi się podobała. Dobra intryga, ciekawy klimat. Planuję sięgnąć po wcześniejsze.
    tommy z samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wedlug mnie wczesniejsze czesci o wiele lepsze. Warto przeczytać :-)

      Usuń
    2. W wakacje planuję przeczytać te wcześniejsze oraz najnowszą, "Portret wisielca".
      tommy z samotni

      Usuń
  2. Nie słyszałem o tym autorze wcześniej, chętnie sięgnę po jego twórczość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorąco polecam! Jeden z moich ulubionych autorow.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!