wtorek, 3 czerwca 2014

'Moon over Soho' Ben Aaronovitch











W drugiej części przygód Petera Granta, policjanta w służbie Jej Królewskiej Mości i adepta magii, główną rolę, oprócz jak zwykle Londynu, gra jazz. Nagła śmierć Cyrusa Wilkinsona, jazzowego saksofonisty, zostawia po sobie szczególne vestigium – utwór ‘Body and Soul’ w wykonaniu Kena Johnsona z płyty Blitzkrieg Babies and Band. Peter namierzył utwór dzięki temu, że jego ojciec to ‘Lord’ Grant, swego czasu bardzo znany muzyk posiadający ogromną kolekcję płyt. Sam Peter, który nie przepada za jazzem wiele o nim wie, niejako przez osmozę (tak jak ja znam baaardzo dobrze AC/DC dzięki pasji mojego taty). Okazuje się, że w londyńskim Soho działa jakaś nadnaturalna siła, która wysysając piękno z gry jednocześnie wysysa życie ze świetnych muzyków jazzowych. Nikt do tej pory tego nie zauważył, ponieważ jazzmani nie prowadzą najbardziej higienicznego trybu życia, więc nikogo nie dziwił zawał serca po koncercie. Teraz jednak tajemniczy i zarazem zabójczy fan (fani? fanki?) muzyki działa nieostrożnie zostawiając coraz więcej vestigium. 

W życiu prywatnym Petera następują zmiany. Jego koleżanka Lesley dochodzi do zdrowia w domu. Po wypędzeniu złośliwego ducha, który opętał ją w pierwszej części, jej twarz się rozpadła, a rekonstrukcja jest żmudnym i długotrwałym procesem, który może nie zakończyć się sukcesem. Po za sporadycznymi wizytami u Lesley, Peter spotyka się regularnie z Simone Fitzwilliam, dziewczyną zmarłego Cyrusa. Nie jest to może zbyt profesjonalne podejście do sprawy, ale Peter nie może się oprzeć zabójczemu urokowi Simone i spędza w jej łóżku dłuuuugie godziny. 

Oprócz namiętnego romansu, który zabiera mu prawie cały czas wolny, Peter odbudowuje relacje ze swoim ojcem.  ‘Lord’ Grant wraca do gry. I to nie tylko w dosłowny sposób – Grant widzi napływ nowych, gorących uczuć między swoimi rodzicami co wywołuje u niego mieszane uczucia. 

Wszystko zaczyna i kończy się w sławnej ‘The Cafe de Paris’, a czytelnik znów zostaje uraczony masą przeróżnych ciekawostek związanych zarówno z Soho jak i z jazzem.

Powiem tak – fanką jazzu nie jestem. Dla mnie jest raczej rock’n’roll. Muzykę jednak kocham w ogólności. Tak jak i książki. I fantasy. Nie ma co się dziwić, że książka, w której jest i muzyka i fantasy podbiła moje serce. Drugi tom jest równie świetny jak i pierwszy. Nie tylko lepiej poznajemy Petera Granta, ale również więcej dowiadujemy się o jego rodzicach. Peter dalej jest trochę zarozumiały, ciekawski i popełnia przeróżne gafy, ale jest w tym sympatyczny i tak normalny jak tylko na bohatera urban fantasy normalnym być można. Ach, z tym Urban fantasy to też tak jakoś dziwnie wychodzi. Niby się ‘Moon over Soho’ wpasowuje w szufladkę, ale jednocześnie istnienie magii jest zaprezentowane w tak zwyczajny sposób jakby to była po prostu kolejna część rzeczywistości. Jak prąd. Istota odgryzająca męskie przyrodzenie swoją uzbrojoną w zęby waginą? Spoko. Trzeba się nabiegać, nachodzić i nawypytywać – zwykła policyjna robota. Odkrycie klatek w podziemiu starego kina, które służyły do trzymania wynaturzonych istot? Cóż, ktoś musi się tym zająć. Ech, Londyn już nigdy nie będzie dla mnie tym czym kiedyś…

Bardzo polecam, zresztą jak ktoś czytał pierwszą część to i na pewno z niecierpliwością będzie czekał na drugą. 

Pozdrawiam,

Kura Mania.

PS. Moja biblioteka zorganizowała wielką wyprzedaż i udało mi się upolować ‘Moon over Soho’ za niecałego funta. Me happy.

Mania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!