Sylvia Plath spędziła miesiąc latem 1953 roku w nowojorskiej
redakcji magazynu „Mademoiselle”. Magazyn ten skierowany był do młodych kobiet
z zacięciem inteligenckim, które jednocześnie miały emanować przyzwoitością i
seksapilem. Myślicie, że to się kłóci się sobą? Hej, to lata pięćdziesiąte,
kiedy kobiety miały talię jak osy, nosiły szpiczaste staniki i białe
rękawiczki, a usta malowały na czerwono. Kiedy idealny wygląd współgrał z „niezależnością”,
czyli licznymi wyjściami z młodymi mężczyznami na drinka czy do restauracji,
kiedy to powstał nowy model dziewczyny z miasta, dzielącej mieszkanie lub pokój
ze swoimi koleżankami, pracującej i obytej. Jednocześnie, kobieta musiała być
inteligentna i świetnie wyglądająca, świeża i na obcasach od rana, naturalna i
z idealnym makijażem i fryzurą, której wygląd łączył się ze spaniem na siedząco
lub na wałku.
Kandydatek na staż w „Mademoiselle” było setki, ale
przyjętych mogła być tylko dwadzieścia. Nie tylko pomagały w prowadzeniu magazynu i
uczyły się możliwego przyszłego zawodu, ale i nagle dostawały wgląd do
nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, poznawały zupełnie inne, miejskie i
światowe, życie, chodziły na eleganckie tańce, kolacje, wyjścia do teatru i
poznawały nowych, interesujących ludzi.
Dla Sylvii Plath, wtedy dwudziestoletniej, staż w „Mademoiselle”
była jak dar od lasu. Po bardzo udanej wiośnie na collegu Smitha, która
wypełniona była rozlicznymi sukcesami literackimi i naukowymi, oczekiwała
wyjazdu do Nowego Jorku jak małe dziecko pierwszej gwiazdki w Wigilię. Pobyt w
metropolii jawił się jej jako szansa na nową siebie, bardziej obytą, bardziej
doświadczoną, brylującą w nowojorskiej elicie towarzyskiej. Dlaczego miało by
być inaczej? Przecież zawsze prowadziła ona udane życie towarzyskie, otoczona
przez chmurę adoratorów, bawiąca się na rozlicznych tańcach, pijąca drinki z
coraz to nowymi osobami. Sylvia była głodna doświadczeń, kolekcjonowała je jak
rzadkie monety, a Nowy Jork miał dostarczyć jej multum nowych przeżyć,
wzbogacając ją jako osobę i jako pisarkę.
Zupełnie nie była przygotowana na to co wydarzyło się na
stażu w ‘Mademoiselle”. Ciężka praca, niewdzięczna i męcząca, do której nie
była wcale przygotowana. Trafiła do działu literackiego, ale najlepiej
sprawdziłaby się w tym poświęconym modzie, bo Sylvia, jak nader często
podkreśla to autorka książki, kochała piękne i modne stroje, makijaże i
bywanie. Z hermetycznego środowiska naukowego wpadła prosto w wir
wyrafinowanego życia. Sukcesy, zarówno towarzyskie, jak i te związane z jej
pisarstwem, które odnosiła w Smith nie przekładały się na sukcesy nowojorskie.
Pełna wiary w siebie i w swoje możliwości, z nienasyconym pragnieniem
zdobywania kolejnych doświadczeń, równocześnie pełna entuzjazmu, ale i dosyć
sztywna, zderzyła się z zimnym wyrachowaniem bezlitosnych elit nowojorskich. Nawet
nie tyle elit, ale sposobu życia w tym wielkim mieście.
Staż w „Mademoiselle” bardzo podkopał poczucie pewności siebie
Sylvii. Nagle okazało się, że wszelkie nadzieje, które wiązała z pobytem w
Nowym Jorku legły w gruzach. Nie okazała się gwiazdą stażu, nie poznała głębokiego
rytmu wielkiego miasta. Lepiej czuła się z butelką piwa na wydmach, opalając się
ile dusza zapragnie (w każdy wolny weekend w czasie pobyty stażystek w Nowym
Jorku padało i nie było okazji na wycieczki. Za to w dni pracujące żar lał się z
nieba).
Elizabeth Winder to właśnie pobyt w Nowym Jorku obarcza winą
za próbę samobójczą Sylvii Plath. Tak jakby coś w niej pękło. Na ile to prawda
nie wiadomo. Wiadomo jednak, że to właśnie niedługo po stażu Sylvia targnęła się
na swoje życie, a powróciwszy z Nowego Jorku była nieswoja. Czy zrobiłaby to
samo, gdyby nie pojechała do Nowego Jorku? Tego się nigdy nie dowiemy.
Autorka podzieliła książkę na poszczególne tygodnie i dnie
opisując dosyć szczegółowo czynności Sylvii i przeplatając je wypowiedziami
innych dziewczyn ze stażu, anegdotami dotyczącymi ich życia w wielkim hotelu
Barbizon oraz wstawkami o ówczesnej modzie, kosmetykach i ogólnej kulturze.
Szczególnie pomocne są te ostatnie informacje, dzięki którym łatwiej jest
zrozumieć sprzeczne zachowanie Sylvii (jej żywiołowość i sztywność) oraz nacisk
jaki na kobietę wywoływało społeczeństwo (niewinny seksapil, tona lakieru na
włosach i białe bawełniane rękawiczki oraz pończochy nawet w najgorętszy dzień
lata) i rolę jaką ma ona w nim pełnić.
Książka wypełniona jest przeróżnymi ciekawostkami, cytatami
z dzieł zarówno Sylvii jak i innych dzieł czy to literackich czy filmowych.
Krótkie podrozdziały sprawiają, że książkę czyta się bardzo szybko i pomimo
ciążącego na niej niczym cień samobójstwa Sylvii jest to pozycja lekka.
Pomimo tego, że skupia się oczywiście na pobycie Sylvii w
Nowym Jorku, również krótko przypomina
jej wcześniejsze życie oraz wybiega naprzód opisując jej próbę samobójczą, późniejszą
rekonwalescencję oraz powrót do normalnego, studenckiego życia zahaczając o
samobójstwo kończące jej życie.
Wspomniany jest oczywiście „Szklany klosz” inspirowany
stażem w „Mademoiselle”, ale nie poświęcono miejsca na jej inne dzieła. Ta
pozycja pokazuje nam Sylvię jako dziewczynę z jej bardzo dziewczyńskimi
potrzebami i marzeniami. Ubrania, kosmetyki, mili chłopcy, tańce i drinki.
Wszystko to co daje tyle przyjemności w życiu. Widać, że autorka bardzo chciała pokazać Sylvię właśnie z tej, "normalnej", strony.
Bardzo mi się podobała ta pozycja, ale ja kocham Sylvię
Plath, więc wszystko połknę co jej dotyczy. Moc ciekawostek, kilka zdjęć,
szczegółowe opisy jej wyjść przybliżają nam sylwetkę dziewczyny pełnej ambicji
i radości, czyli osoby z która bardzo często nie jest zupełnie kojarzona. Dla
mnie Sylvia Plath to kwiecień (jej ukochany miesiąc), plastyczne opisy oraz
moje studenckie lata i ta chęć, by poznawać, doświadczać, bez końca.
Polecam wszystkim fanom Sylvii Plath, tym, którzy kojarzą tę
pisarkę jako mroczna i ponurą samobójczynię oraz wszelkim zainteresowanym latami
pięćdziesiątymi w Ameryce.
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!