17 marca jest Dniem Świętego Patryka, w którym każdy jest
Irlandczykiem, jak głosi porzekadło. Króluje kolor zielony, koniczynki, po
ulicach biegają leprekauny, a na końcu tęczy znajduje się garczek ze złotem.
Albo jak w przypadku babci Mazurowej, znajduje się dużą torbę wypchaną
dolarami. Zresztą zielonymi. A tej torby poszukuje mały człowieczek w zielonych
gaciach, który uważa się za leprekauna. A, no i na dodatek rozmawia on za
pomocą telepatii ze zwierzętami. Szczególną więź nawiązał zaś z pewnym
eks-wyścigowym koniem, którego smutny koniec został przypieczętowany jego raną
na nodze. Ale, ale… wróćmy do babci Mazurowej. Krzepka staruszka nie namyślając
się za dużo wzięła kasę, kupiła sobie kemping i wynajęła ochroniarza oraz
kierowcę (też niewielkich rozmiarów) i uderzyła do kasyna. Jej szczęśliwe
pieniądze okazały się jednak niezbyt szczęśliwe, bo po całym ranku spędzonym na
graniu na maszynach wygrała aż całe… dwanaście dolarów.
Główna bohaterka, Stephanie Plum, która zawodowo wyszukuje
osoby poszukiwane przez list gończy, teraz zostaje poproszona przez matkę o
doprowadzenie niezależnej staruszki do domu. Niestety, nie wszystko układa się
po myśli Stephanie. Kasa znaleziona przez babcię okazuje się kasą buchniętą
lokalnemu mafioso, który nie dość, że przetrzymuje jako zakładnika wspomnianego
konia, ale i uprowadza babcię (która okazuje się prawdziwym pain in the ass).
Dobrze, że do Stephanie dołącza tajemniczy Diesel, bo teraz
jej zadaniem jest nie tylko odbicie babci, skombinowanie brakującej kasy (babcia
poszalała w kasynie), ale i uratowanie konia o imieniu Doug.
To moje pierwsze spotkanie ze Stephanie Plum i było bardzo
udane. Książkę niewielkich co prawda rozmiarów, ale zawsze, połknęłam w pół
dnia z przerwą na wizytę w Tesco. Akcja
płynie wartko, nieprzewidziane zwroty w fabule sprawiają, że wszystko coraz
bardziej się zakręca, a barwna gama postaci dodaje jedynie smaku historii. Ba,
smaku, pieprzu raczej! No bo, jak inaczej napisać o Lulu, eks-prostytutce
pracujące obecnie ze Stephanie, która wbita w spandexy uważa się za
supermodelkę na progu kariery? No bo co napisać o Dieslu pojawiającym się nie
wiadomo skąd, zabójczo pociągającym, przystojnym i uroczo nieporządnym? A
babcia Mazur to już w ogóle wisienka na torcie. Rozumiem jej chęć do ruszenia w
drogę, bo u mnie w rodzinie kobiety w wieku dojrzałym i dojrzalszym żyją na
całego (babcia-ciocia, już po siedemdziesiątce, jak ma dosyć swojej rodziny to
również rusza w drogę, a na gigancie może być i ze dwa tygodnie).
Mimo nagromadzenia dramatycznych i ekstremalnych wydarzeń
książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Jest to niewymagająca lektura,
wypełniona humorem i ironią, która dostarczyła mi takiej porcji rozrywki jak
dawno żadna inna. Chichrałam po nosem i z wypiekami na twarzy czekałam co tam
się jeszcze wydarzy w życiu Stephanie. A trzeba wiedzieć, że jak na dwa dni
opisane w ‘Plum Lucky’ to dzieje się bardzo wiele – odszukanie babci i jej
porwanie przez mafiosa, który wygląda jak ropucha i, który traci rozum; Lulu,
która nie dość, że w wyniku przypadkowego spotkania rozpoczyna karierę
fotomodelki to na dodatek strzela z wyrzutni rakietowej (niecelnie); Stephanie,
u której w mieszkaniu na piętrze tymczasowo pomieszkuje koń; leprekaun zwany
również Snuggym, który lata na golasa po myjni samochodowej uznając, że będąc
istotą magiczną nikt go nie widzi, a to nie jest jeszcze wszystko. Jeśli
obiektywnie się pomyśli o tych wszystkich rzeczach spotykających opisane
postaci wydaje się to całkowicie nieprawdopodobne, ale w czasie lektury
wszystko jest tak gładko opisane, że nic mnie nie dziwiło, ale wszystko się
podobało.
Na pewno sięgnę po resztę książek z serii o niezrównanej
Stephanie Plum i jej znajomych.
Polecam wszystkim, którzy wierzą w leprekauny, irlandzkie
szczęście, telepatię między zwierzętami a ludźmi oraz tym, którzy chcą się
dowiedzieć jak może się skończyć nadużywanie leku na wysypkę (folia
spożywcza!).
Pozdrawiam,
Kura Mania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!