RACZEJ SPOJERÓW NIE POWINNO BYĆ
OPRÓCZ FRAGMENTU O ULUBIONEJ SCENIE NA SAMYM KOŃCU
Od razu zaznaczam, że jeśli chodzi o komiksowy pierwowzór to
przed serialem nie znałam go za dobrze. Komiksy Marvelowskie poznaje na wyrywki
dzięki lichym zasobom bibliotecznym. Jedyne co czytałam to kilka zeszytów z
serii „Daredevil: Reborn”, więc szału nie ma.
„Daredevil” to serial telewizyjny produkowany przez Marvel
Television i ABC Studios i dystrybuowany przez Netflix. Swoja premierę miał w
USA w kwietniu 2015 roku, kiedy to na platformie Netflix pojawiły się od razu
wszystkie trzynaście odcinków sezonu (w Polsce w styczniu 2016). Opowiada on o
tytułowym bohaterze, którzy za dnia jest Mattem Murdockiem (Charlie Cox), niewidomym
prawnikiem pomagającym mieszkańcom dzielnicy Nowego Jorku Hell’s Kitchen razem
ze swoim przyjacielem Foggym Nelsonem (Elden Henson) i sekretarką Karen Page
(Deborah Ann Wolf). W nocy zaś jako Diabeł z Hell’s Kitchen dzięki wyostrzonym
zmysłom słuchu, orientacji w terenie oraz umiejętnościom walki wręcz walczy z
lokalną przestępczością.
Japońska dama, przedstawiciel chińskiej mafii, rosyjscy
bracia, amerykański księgowy i on, big boss, stojący za wszystkim. Wilson
Frisk. Mężczyzna z ideą, chcący zbawić Hell’s Kitchen i uważający, że do celu
można, a wręcz trzeba iść po trupach. I to dosłownie. Okazuje się, że porwania
ludzi, wymuszone eksmitowania i handel heroiną łączą się w sieć wzajemnych
zależności i przestępczych biznesów.
W dzień prawnicy próbują dojść do Friska od strony prawnej,
w nocy Matt w pończosze na głowie tłucze jego pracowników, a Karen rozgrywa
swoje własne śledztwo przy pomocy dziennikarza Bena Uricha (Vondie
Curtis-Hall).
rzeczona pończocha |
I o tym, mniej więcej, jest pierwszy sezon „Daredevila”.
A teraz zachwyty.
Od razu uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, widz zostaje
wrzucony w sam środek historii i po prostu musi się ogarnąć i zacząć nadążać.
Jest to jeden z moich ulubionych zabiegów, który nie tylko sprawia, że
momentalnie mnie wszystko zaciekawia, ale i przydaje dynamizmu fabule. Po
troszku poznajemy dzieciństwo Matta, bokserską karierę jego ojca, śmierć
rodzica, trening pod niewidomym okiem niejakiego Sticka (Scott Glenn). Reminiscencje
przeplatają się z bieżącą akcją, czasem nam wyjaśniając co i jak, czasem lekko
tą akcję zwalniając. W podobny sposób poznajemy też przeszłość Wilsona Friska,
wyrywkowo i znienacka. Dzięki temu odkrywamy kolejne odcienie charakterów
głównych postaci.
Druga sprawa to to, że od razu widać, że twórcy serialu zrównoważyli
pierwiastek superbohaterski z kryminalną intrygą. Dzięki temu serial oferuje
coś ciekawego nawet tym osobom, które nie przepadają za Marvelem czy komiksami
w ogólności. Są momenty typowo komiksowe, te stanie w deszczu na budynku i
trochę pompatycznych tekstów o obowiązku chronienia słabszych, ale głównie to
intryga kryminalno-prawnicza napędza akcję.
Aktorzy dobrani zostali fenomenalnie. Charlie Cox jako
Matt/Daredvil wypada znakomicie. Wiedziałam, że aktora skądś kojarzę i okazało
się, że grał w „Gwiezdnym pyle” (reż. Matthew Vaughn, 2007). A teraz jako
kolejny Brytyjczyk sprawił, że amerykański film/serial odniósł sukces. Nie ma
to jak Brytyjczycy. Jako postać wydaje się spokojny i zrównoważony, ale można
wyczuć emocje ukrywane pod bardzo zachowawczym zachowaniem (masło maślane,
wiem, ale brakuje mi tu słowa self-conscious). Cicho mówi, ładnie się uśmiecha.
Od razu wzbudza zaufanie i sympatię. Wypada przekonująco jako osoba niewidoma.
Cox miał specjalnego niewidomego „trenera”, który uczył aktora w jaki sposób ma
się zachowywać. Sam Cox powiedział, że pomógł również fakt, że komiksy były tak
rozrysowane, że gdyby nie to, że wiedzieliśmy, że Murdock jest niewidomy to
byśmy tego nie poznali po jego zachowaniu. Aktor sprawdza się również podczas
rozwinięcia postaci tytułowej, bo nagle, na przestrzeni 13 odcinków pierwszej
serii przestałam go lubić. Nagle wydaje mi się lekko psychopatyczny,
przepełniony niegasnącym gniewem jak Hulk, nieszczery i uparty. Pod koniec znów
go polubiłam, oczywiście (chyba).
D'Onofrio ^^ |
Mimo, że serial ma tytuł „Daredevil” to w pierwszym sezonie
równie ważną postacią jest Wilson Frisk, czyli komiksowy Kingpin (Vincent
D’Onofrio). Postać Friska jest bardzo ciekawa. Ten biznesmen z wizją lepszego
świata w dzieciństwie tłamszony przez brutalnego ojca i wyśmiewany z racji
nadwagi i nieudanych prób robienia kariery politycznej przez rodzica znalazł
oparcie jedynie w matce. Traumy doświadczone w dzieciństwie nosi ze sobą cały
czas. D’Onofrio świetnie oddał tę wewnętrzną walkę bohatera, którego gra –
widać jak pod skórą grają mu te emocje, jak walczy sam ze sobą, jak wypluwa
kolejne słowa, jakby wbrew sobie, prawie je sylabizując. Miodzio. Nie jest też
takim jednoznacznie złym bohaterem, bo w końcu ma na sercu dobro dzielnicy.
mam nadzieję, że i dla niej znajdzie się miejsce w kolejnym sezonie |
Ale i tak największa psycholką tego serialu jest Vanessa
Marianna (Ayelet Zurer), czyli dziewczyna Fiska. Taka sobie atrakcyjna pani z
galerii obrazów. I w ogóle nie spodziewałam się, że ona tak łatwo zaakceptuje
tą mroczną stronę Friska, da mu nie tylko przyzwolenie na przemoc, ale
właściwie to swoje błogosławieństwo. W pewnym momencie wygląda tak jakby sama z
zimną krwią i lubieżną przyjemnością zadawałaby ból.
nie dajcie się zwieć temu uśmiechowi - Karen to twarda babka |
Jak już jesteśmy przy niebezpiecznych kobietach to warto
wspomnieć o Karen, sekretarce w kancelarii Nelson & Murdock. Kobieta
zaczęła pracę u prawników po tym jak wybronili ją z zarzutu popełnienia
morderstwa i odnalazła się w ich świecie znakomicie. Sama nie dość, że skrywa
pewną tajemnicę, jakieś mroczne wydarzenie z przeszłości to jeszcze z zimną
krwią popełnia czyny, które raczej nie kojarzą się z całkiem atrakcyjną,
szczuplutką sekretarką.
Foggy, ach, Foggy... |
Porzucając te wszystkie straszliwe postacie zostaje nam
Foggy. Świetnie zagrany, z wielkim luzem, dowcipem, ale i dużą odwagą i mocnym
kręgosłupem moralnym. W ogóle wydaje mi się, że w tym serialu to właśnie Foggy
jest najodważniejszą postacią, bo ani nie ma wpływów jak mafioso, ani wyglądu
przystojniaka, ani nadludzkich zdolności, a potrafi postawić się i trwać przy
swoich zasadach.
Oczywiście, mnogość wspaniale zagranych postaci nie pozwala
mi tu na wymienię ich wszystkich (a wszyscy są warci wzmianki), ale jest jeden
bohater, o których muszę wspomnieć. Jest nim Nowy Jork, a właściwe to jego
jedna dzielnica, czyli Hell’s Kitchen. Dużo ujęć z racji godzin pracy Diabła
jest bardzo mrocznych, pełnych cieni i nie do końca czytelnych. Widać ciemne
zaułki, zaniedbane bloki, walające się śmieci, poświatę lamp, zakazanych barów
otwartych do późna. Brak tu splendoru znanego z telewizji, za to jest zwykłe
miasto ze zwykłymi mieszkańcami i ich problemami. Daje to świetny efekt, bo
nawet przy „dziennych” zdjęciach mamy wrażenie tego mroku, zepsucia i
niebezpieczeństwa czającego się po zmroku. I to wszystko jeszcze kojarzyło mi
się z taką atmosferą lat 70? 80?, na pewno nie współczesnych. Może to takie
echo pulpowych opowiadań tak popularnych w tamtych czasach, a może skojarzenia
z „Taksówkarzem” Martina Scorsese. A może
po prostu surowa brutalność lania po mordzie.
A lania po mordzie to mamy tu mnóstwo. Krew, a czasem i oko,
tudzież mózg, leje się strumieniami. Nie w stylu „Kill Billa” Quentina
Tarantino, ale w stylu „jak Cię zatłukę na śmierć to tylko trochę mi będzie
przykro”. Czy nie jest to lekka przesada? No cóż, pomyśl sobie o przemocy w
rodzinie, biciu „bo zupa była za słona”, pijackim burdom, gwałtom, napadom z
nożem w ręku, porwaniom dzieci, porachunkom biznesowym, przykładnym ukaraniem i
mafijnym biznesom. Te wszystkie mniejsze i większe strumyczki krwi razem
połączone dałyby taką rzekę posoki, którą żaden serial nie byłby w stanie
zobrazować.
Sekwencje walk wręcz naprawdę są momentami bardzo efektowne.
Jednocześnie, co jest trochę paradoksalne przy liczbie przeróżnych akrobacji
wydaja się być przekonujące. Może dlatego, że między te wszystkie wyskoki,
obroty i skoki a la parcours wplecione są zwykłe mordobicia, łapanie
uciekającego za nogę, podduszania i rozpękanie oka. No nie zawsze można z finezją uzyskać
potrzebne informacje, you know. Podobno Charlie Cox starał się jak mógł
wykonywać te całe szalone kung-fu, ale im dalej w las tym ciemniej, i przy
kręceniu kolejnych odcinków coraz większy udział miał jednak kaskader. No nie
dziwię się.
Dlaczego twórcy serialu byli w stanie tyle tego mroku
wsadzić do serialu Marvela, który przecież raczej nie jest kojarzony z takim
poziomem przemocy? No cóż, to nie Thor z boskim młotem czy Iron Man z super
kostiumem. Diabeł polega na sile
własnych mięśni i na treningu. W końcu, w tym sezonie nie ma nawet specjalnego
kostiumu, który by ochronił przed biciem, strzałami, czy wspomógłby jego
tężyznę.
Tak więc z jednej strony to mamy te wybijane zęby, złamane
żebra, czasem żądzę mordu, a z drugiej
strony katolicyzm tytułowego bohatera. Pięknie zarysowany jest ten wewnętrzny
konflikt Murdocka, jego wizyty w kościele i rozmowy z mądrym księdzem, bez
pompatyczności i zadęcia (choć postać ludzkiego księdza oklepana ciutkę). Takie
niepopularne rozterki człowieka, który określa się katolikiem i, który wie, że jego
działania, mimo tego, ze słuszne są wbrew wyznawanej wierze, a więc w
konsekwencji czeka go wiecznego potępienie. Cox powiedział, że zdjęcia kręcone
w kościele przychodziły mu naturalnie, bo został wychowany w katolickiej
rodzinie, a to w człowieku zostaje (no raczej).
Jak już wspomniałam momenty typowo superbohaterskie są
nieliczne. Zrównoważone są „legalną” karierą
Matta oraz życiem prywatnym głównych bohaterów. Może nie Murdocka, bo
nie ma życia prywatnego między pracą w biurze, a naparzaniem złoczyńców. Za to
Foggy i Karen dodają mnóstwo lekkiego uroku w serialu. Ich śledztwo, spotkania
w barze u Josie, codzienna praca nie tylko rozjaśniają brutalne mroki Hell’s Kitchen, ale i dodają
szczypty humoru. Szczególnie jeśli chodzi o Foggy’ego, który jest bardzo
dowcipny, autoironiczny i niewymuszenie czarujący (serduszkuję tak bardzo).
Zwróciłam też uwagę na muzykę. Super, że nie robiła klimatu
tam gdzie go nie było, a jedynie go podkreślała. I te takie buczenie rytmiczne
przerażające sprawiało, że oglądając kolejne odcinki ciągiem bałam się wyleźć
spod koca, aby światło zapalić. A może to wina faktu, że oglądałam po kilka
odcinków na raz wczuwając się w atmosferę filmu kompletnie. Nie wyobrażam sobie
oglądania „Daredevila” w tradycyjnym tempie odcinka na tydzień. Każdy odcinek
podejmuje wątek w miejscu, w którym się skończył poprzedni, co daje wrażenie
oglądania jednego bardzo długiego filmu. Kiedyś machnę sobie trzynastogodzinny
maraton „Daredevila” co mi mózg zlasuje, ale będzie cudowne i tak.
A, no i niezrównana czołówka, naprawdę świetna, ale od chyba
czwartego odcinka przeze mnie przewijana, bo ileż można? Coś tak jak czołówka „Gry
o tron” ze świetną muzyką i pomysłem, ale na siedmiu nowych i niezliczoną ilość
starych bogów ile razy można ją oglądać?!
Tak, „Daredevil” to moja nowa miłość (obsesja). Tak,
wszystkim naokoło mówię jak świetny jest to serial i, żeby w żadnym wypadku nie
oglądali filmu, bo to dno straszliwe jest (chyba w planach jest jakiś reboot?).
I jakie to fajne, mało superbohaterskie, wcale nie komediowo-komiksowe, a właśnie
kryminalne takie, mroczne i trochę obyczajowe i nie rozmienia się na drobne
wątki tylko prowadzi przecudnie do celu. I tak, fangirluje do sześcianu i
chciałabym, żeby mi Cox tym swoim cichym głosem czytał choćby i listę zakupu w
Tesco do ucha.
Świetny serial. Świetna gra aktorska, świetny montaż i ujęcia.
Może moje zachwyty biorą się z tego, że już od dawna nie oglądałam żadnego
serialu? Ale przecież poznaję tę chwyty, ten rodzaj ujęć, bo to wszystko już
znamy, ale połączone w „Daredevilu” daje bardzo wysoką jakość.
Chyba nie jestem w swoim zachwycie osamotniona, bo „Daredevil”
tuż po premierze był najbardziej piraconym serialem, tuż za „Grą o Tron”.
Serial został już uhonorowany kilkoma nagrodami. Nawet taką od Amerykańskiej
Fundacji na Rzecz Niewidomych dla Coxa.
Oby drugi sezon
okazał się równie dobrym.
drugi sezon Daredevil zacznie w kostiumie na wypasie, który mi się wcale nie podoba |
SPOJLER
ULUBIONA SCENA:
Pomimo tego, że momentów szarpiących serce w serialu nie brakuje, bo
śmierć ojca, bo upokorzenia i tak dalej
to łzy uroniłam jedynie w czasie jednej sceny, która zapadła we mnie
bardzo. Jest to moment, kiedy Wilson Frisk, ten psychopata, tak ten sam,
owładnięty obsesją, widzi martwego Jamesa Wesleya (Toby Leonard Moore), swojego
asystenta, prawą rękę i przyjaciela. Jak bardzo samotnym musiał się poczuć?
Ech, nawet teraz serce mnie boli.
KONIEC SPOJLERA
Pozdrawiam,
Kura Mania.
PS. Po „Daredevilu” zamierzam oglądnąć „Jessicę Jones”. W
tym roku we wrześniu ma mieć premierę
kolejny superbohaterski serial pt. ‘Luke Cage’, a w przyszłym roku
jeszcze ‘Iron Fist’. Czwórka bohaterów, którym poświęcone są/będą te seriale
doprowadzi do ich spotkania w kolejnej mini serii, czyli w ‘Defenders’. Szał
ciał, panie i panowie. W ogóle dla mnie to coś trochę niesamowitego, że
podpisana jest umowa na te minimum 60 odcinków (jeden sezon ma 13 odcinków).
Disney (do którego teraz należy Marvel) zaczyna mnie przerażać. Myślę sobie, że
gdyby Disney połączył się z Unileverem to panowali by nad światem (kura ma
wizje apokaliptyczne).
PS. W środę zapraszam
na sezon 2.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!