poniedziałek, 29 sierpnia 2016

SERIAL: „Daredevil”, sezon 1, 2015 - Tydzień z Daredevilem






RACZEJ SPOJERÓW NIE POWINNO BYĆ OPRÓCZ FRAGMENTU O ULUBIONEJ SCENIE NA SAMYM KOŃCU

Od razu zaznaczam, że jeśli chodzi o komiksowy pierwowzór to przed serialem nie znałam go za dobrze. Komiksy Marvelowskie poznaje na wyrywki dzięki lichym zasobom bibliotecznym. Jedyne co czytałam to kilka zeszytów z serii „Daredevil: Reborn”, więc szału nie ma. 

„Daredevil” to serial telewizyjny produkowany przez Marvel Television i ABC Studios i dystrybuowany przez Netflix. Swoja premierę miał w USA w kwietniu 2015 roku, kiedy to na platformie Netflix pojawiły się od razu wszystkie trzynaście odcinków sezonu (w Polsce w styczniu 2016). Opowiada on o tytułowym bohaterze, którzy za dnia jest Mattem Murdockiem (Charlie Cox), niewidomym prawnikiem pomagającym mieszkańcom dzielnicy Nowego Jorku Hell’s Kitchen razem ze swoim przyjacielem Foggym Nelsonem (Elden Henson) i sekretarką Karen Page (Deborah Ann Wolf). W nocy zaś jako Diabeł z Hell’s Kitchen dzięki wyostrzonym zmysłom słuchu, orientacji w terenie oraz umiejętnościom walki wręcz walczy z lokalną przestępczością. 

Japońska dama, przedstawiciel chińskiej mafii, rosyjscy bracia, amerykański księgowy i on, big boss, stojący za wszystkim. Wilson Frisk. Mężczyzna z ideą, chcący zbawić Hell’s Kitchen i uważający, że do celu można, a wręcz trzeba iść po trupach. I to dosłownie. Okazuje się, że porwania ludzi, wymuszone eksmitowania i handel heroiną łączą się w sieć wzajemnych zależności i przestępczych biznesów.
W dzień prawnicy próbują dojść do Friska od strony prawnej, w nocy Matt w pończosze na głowie tłucze jego pracowników, a Karen rozgrywa swoje własne śledztwo przy pomocy dziennikarza Bena Uricha (Vondie Curtis-Hall).

rzeczona pończocha
I o tym, mniej więcej, jest pierwszy sezon „Daredevila”.
A teraz zachwyty.

Od razu uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, widz zostaje wrzucony w sam środek historii i po prostu musi się ogarnąć i zacząć nadążać. Jest to jeden z moich ulubionych zabiegów, który nie tylko sprawia, że momentalnie mnie wszystko zaciekawia, ale i przydaje dynamizmu fabule. Po troszku poznajemy dzieciństwo Matta, bokserską karierę jego ojca, śmierć rodzica, trening pod niewidomym okiem niejakiego Sticka (Scott Glenn). Reminiscencje przeplatają się z bieżącą akcją, czasem nam wyjaśniając co i jak, czasem lekko tą akcję zwalniając. W podobny sposób poznajemy też przeszłość Wilsona Friska, wyrywkowo i znienacka. Dzięki temu odkrywamy kolejne odcienie charakterów głównych postaci.

Druga sprawa to to, że od razu widać, że twórcy serialu zrównoważyli pierwiastek superbohaterski z kryminalną intrygą. Dzięki temu serial oferuje coś ciekawego nawet tym osobom, które nie przepadają za Marvelem czy komiksami w ogólności. Są momenty typowo komiksowe, te stanie w deszczu na budynku i trochę pompatycznych tekstów o obowiązku chronienia słabszych, ale głównie to intryga kryminalno-prawnicza napędza akcję.

Aktorzy dobrani zostali fenomenalnie. Charlie Cox jako Matt/Daredvil wypada znakomicie. Wiedziałam, że aktora skądś kojarzę i okazało się, że grał w „Gwiezdnym pyle” (reż. Matthew Vaughn, 2007). A teraz jako kolejny Brytyjczyk sprawił, że amerykański film/serial odniósł sukces. Nie ma to jak Brytyjczycy. Jako postać wydaje się spokojny i zrównoważony, ale można wyczuć emocje ukrywane pod bardzo zachowawczym zachowaniem (masło maślane, wiem, ale brakuje mi tu słowa self-conscious). Cicho mówi, ładnie się uśmiecha. Od razu wzbudza zaufanie i sympatię. Wypada przekonująco jako osoba niewidoma. Cox miał specjalnego niewidomego „trenera”, który uczył aktora w jaki sposób ma się zachowywać. Sam Cox powiedział, że pomógł również fakt, że komiksy były tak rozrysowane, że gdyby nie to, że wiedzieliśmy, że Murdock jest niewidomy to byśmy tego nie poznali po jego zachowaniu. Aktor sprawdza się również podczas rozwinięcia postaci tytułowej, bo nagle, na przestrzeni 13 odcinków pierwszej serii przestałam go lubić. Nagle wydaje mi się lekko psychopatyczny, przepełniony niegasnącym gniewem jak Hulk, nieszczery i uparty. Pod koniec znów go polubiłam, oczywiście (chyba).

D'Onofrio ^^
Mimo, że serial ma tytuł „Daredevil” to w pierwszym sezonie równie ważną postacią jest Wilson Frisk, czyli komiksowy Kingpin (Vincent D’Onofrio). Postać Friska jest bardzo ciekawa. Ten biznesmen z wizją lepszego świata w dzieciństwie tłamszony przez brutalnego ojca i wyśmiewany z racji nadwagi i nieudanych prób robienia kariery politycznej przez rodzica znalazł oparcie jedynie w matce. Traumy doświadczone w dzieciństwie nosi ze sobą cały czas. D’Onofrio świetnie oddał tę wewnętrzną walkę bohatera, którego gra – widać jak pod skórą grają mu te emocje, jak walczy sam ze sobą, jak wypluwa kolejne słowa, jakby wbrew sobie, prawie je sylabizując. Miodzio. Nie jest też takim jednoznacznie złym bohaterem, bo w końcu ma na sercu dobro dzielnicy. 

mam nadzieję, że i dla niej znajdzie się miejsce w kolejnym sezonie
Ale i tak największa psycholką tego serialu jest Vanessa Marianna (Ayelet Zurer), czyli dziewczyna Fiska. Taka sobie atrakcyjna pani z galerii obrazów. I w ogóle nie spodziewałam się, że ona tak łatwo zaakceptuje tą mroczną stronę Friska, da mu nie tylko przyzwolenie na przemoc, ale właściwie to swoje błogosławieństwo. W pewnym momencie wygląda tak jakby sama z zimną krwią i lubieżną przyjemnością zadawałaby ból. 

nie dajcie się zwieć temu uśmiechowi - Karen to twarda babka
Jak już jesteśmy przy niebezpiecznych kobietach to warto wspomnieć o Karen, sekretarce w kancelarii Nelson & Murdock. Kobieta zaczęła pracę u prawników po tym jak wybronili ją z zarzutu popełnienia morderstwa i odnalazła się w ich świecie znakomicie. Sama nie dość, że skrywa pewną tajemnicę, jakieś mroczne wydarzenie z przeszłości to jeszcze z zimną krwią popełnia czyny, które raczej nie kojarzą się z całkiem atrakcyjną, szczuplutką sekretarką.

Foggy, ach, Foggy...
Porzucając te wszystkie straszliwe postacie zostaje nam Foggy. Świetnie zagrany, z wielkim luzem, dowcipem, ale i dużą odwagą i mocnym kręgosłupem moralnym. W ogóle wydaje mi się, że w tym serialu to właśnie Foggy jest najodważniejszą postacią, bo ani nie ma wpływów jak mafioso, ani wyglądu przystojniaka, ani nadludzkich zdolności, a potrafi postawić się i trwać przy swoich zasadach. 

Oczywiście, mnogość wspaniale zagranych postaci nie pozwala mi tu na wymienię ich wszystkich (a wszyscy są warci wzmianki), ale jest jeden bohater, o których muszę wspomnieć. Jest nim Nowy Jork, a właściwe to jego jedna dzielnica, czyli Hell’s Kitchen. Dużo ujęć z racji godzin pracy Diabła jest bardzo mrocznych, pełnych cieni i nie do końca czytelnych. Widać ciemne zaułki, zaniedbane bloki, walające się śmieci, poświatę lamp, zakazanych barów otwartych do późna. Brak tu splendoru znanego z telewizji, za to jest zwykłe miasto ze zwykłymi mieszkańcami i ich problemami. Daje to świetny efekt, bo nawet przy „dziennych” zdjęciach mamy wrażenie tego mroku, zepsucia i niebezpieczeństwa czającego się po zmroku. I to wszystko jeszcze kojarzyło mi się z taką atmosferą lat 70? 80?, na pewno nie współczesnych. Może to takie echo pulpowych opowiadań tak popularnych w tamtych czasach, a może skojarzenia z „Taksówkarzem” Martina Scorsese.  A może po prostu surowa brutalność lania po mordzie.  
 
Claire, pielęgniarka, która łata Diabła
A lania po mordzie to mamy tu mnóstwo. Krew, a czasem i oko, tudzież mózg, leje się strumieniami. Nie w stylu „Kill Billa” Quentina Tarantino, ale w stylu „jak Cię zatłukę na śmierć to tylko trochę mi będzie przykro”. Czy nie jest to lekka przesada? No cóż, pomyśl sobie o przemocy w rodzinie, biciu „bo zupa była za słona”, pijackim burdom, gwałtom, napadom z nożem w ręku, porwaniom dzieci, porachunkom biznesowym, przykładnym ukaraniem i mafijnym biznesom. Te wszystkie mniejsze i większe strumyczki krwi razem połączone dałyby taką rzekę posoki, którą żaden serial nie byłby w stanie zobrazować.

Sekwencje walk wręcz naprawdę są momentami bardzo efektowne. Jednocześnie, co jest trochę paradoksalne przy liczbie przeróżnych akrobacji wydaja się być przekonujące. Może dlatego, że między te wszystkie wyskoki, obroty i skoki a la parcours wplecione są zwykłe mordobicia, łapanie uciekającego za nogę, podduszania i rozpękanie oka.  No nie zawsze można z finezją uzyskać potrzebne informacje, you know. Podobno Charlie Cox starał się jak mógł wykonywać te całe szalone kung-fu, ale im dalej w las tym ciemniej, i przy kręceniu kolejnych odcinków coraz większy udział miał jednak kaskader. No nie dziwię się. 

Dlaczego twórcy serialu byli w stanie tyle tego mroku wsadzić do serialu Marvela, który przecież raczej nie jest kojarzony z takim poziomem przemocy? No cóż, to nie Thor z boskim młotem czy Iron Man z super kostiumem. Diabeł  polega na sile własnych mięśni i na treningu. W końcu, w tym sezonie nie ma nawet specjalnego kostiumu, który by ochronił przed biciem, strzałami, czy wspomógłby jego tężyznę. 

Tak więc z jednej strony to mamy te wybijane zęby, złamane żebra, czasem żądzę mordu,  a z drugiej strony katolicyzm tytułowego bohatera. Pięknie zarysowany jest ten wewnętrzny konflikt Murdocka, jego wizyty w kościele i rozmowy z mądrym księdzem, bez pompatyczności i zadęcia (choć postać ludzkiego księdza oklepana ciutkę). Takie niepopularne rozterki człowieka, który określa się katolikiem i, który wie, że jego działania, mimo tego, ze słuszne są wbrew wyznawanej wierze, a więc w konsekwencji czeka go wiecznego potępienie. Cox powiedział, że zdjęcia kręcone w kościele przychodziły mu naturalnie, bo został wychowany w katolickiej rodzinie, a to w człowieku zostaje (no raczej). 
etsy ma wszystko

Jak już wspomniałam momenty typowo superbohaterskie są nieliczne. Zrównoważone są „legalną” karierą  Matta oraz życiem prywatnym głównych bohaterów. Może nie Murdocka, bo nie ma życia prywatnego między pracą w biurze, a naparzaniem złoczyńców. Za to Foggy i Karen dodają mnóstwo lekkiego uroku w serialu. Ich śledztwo, spotkania w barze u Josie, codzienna praca nie tylko rozjaśniają  brutalne mroki Hell’s Kitchen, ale i dodają szczypty humoru. Szczególnie jeśli chodzi o Foggy’ego, który jest bardzo dowcipny, autoironiczny i niewymuszenie czarujący (serduszkuję tak bardzo).

Zwróciłam też uwagę na muzykę. Super, że nie robiła klimatu tam gdzie go nie było, a jedynie go podkreślała. I te takie buczenie rytmiczne przerażające sprawiało, że oglądając kolejne odcinki ciągiem bałam się wyleźć spod koca, aby światło zapalić. A może to wina faktu, że oglądałam po kilka odcinków na raz wczuwając się w atmosferę filmu kompletnie. Nie wyobrażam sobie oglądania „Daredevila” w tradycyjnym tempie odcinka na tydzień. Każdy odcinek podejmuje wątek w miejscu, w którym się skończył poprzedni, co daje wrażenie oglądania jednego bardzo długiego filmu. Kiedyś machnę sobie trzynastogodzinny maraton „Daredevila” co mi mózg zlasuje, ale będzie cudowne i tak.

A, no i niezrównana czołówka, naprawdę świetna, ale od chyba czwartego odcinka przeze mnie przewijana, bo ileż można? Coś tak jak czołówka „Gry o tron” ze świetną muzyką i pomysłem, ale na siedmiu nowych i niezliczoną ilość starych bogów ile razy można ją oglądać?!
ma ktoś pożyczyć 46 funtów?

Tak, „Daredevil” to moja nowa miłość (obsesja). Tak, wszystkim naokoło mówię jak świetny jest to serial i, żeby w żadnym wypadku nie oglądali filmu, bo to dno straszliwe jest (chyba w planach jest jakiś reboot?). I jakie to fajne, mało superbohaterskie, wcale nie komediowo-komiksowe, a właśnie kryminalne takie, mroczne i trochę obyczajowe i nie rozmienia się na drobne wątki tylko prowadzi przecudnie do celu. I tak, fangirluje do sześcianu i chciałabym, żeby mi Cox tym swoim cichym głosem czytał choćby i listę zakupu w Tesco do ucha. 

Świetny serial. Świetna gra aktorska, świetny montaż i ujęcia. Może moje zachwyty biorą się z tego, że już od dawna nie oglądałam żadnego serialu? Ale przecież poznaję tę chwyty, ten rodzaj ujęć, bo to wszystko już znamy, ale połączone w „Daredevilu” daje bardzo wysoką jakość.
Chyba nie jestem w swoim zachwycie osamotniona, bo „Daredevil” tuż po premierze był najbardziej piraconym serialem, tuż za „Grą o Tron”. Serial został już uhonorowany kilkoma nagrodami. Nawet taką od Amerykańskiej Fundacji na Rzecz Niewidomych dla Coxa.

 Oby drugi sezon okazał się równie dobrym.

drugi sezon Daredevil zacznie w kostiumie na wypasie, który mi się wcale nie podoba
SPOJLER

ULUBIONA SCENA:  Pomimo tego, że momentów szarpiących serce w serialu nie brakuje, bo śmierć ojca, bo upokorzenia i tak dalej  to łzy uroniłam jedynie w czasie jednej sceny, która zapadła we mnie bardzo. Jest to moment, kiedy Wilson Frisk, ten psychopata, tak ten sam, owładnięty obsesją, widzi martwego Jamesa Wesleya (Toby Leonard Moore), swojego asystenta, prawą rękę i przyjaciela. Jak bardzo samotnym musiał się poczuć? Ech, nawet teraz serce mnie boli.

KONIEC SPOJLERA

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Po „Daredevilu” zamierzam oglądnąć „Jessicę Jones”. W tym roku we wrześniu ma mieć premierę  kolejny superbohaterski serial pt. ‘Luke Cage’, a w przyszłym roku jeszcze ‘Iron Fist’. Czwórka bohaterów, którym poświęcone są/będą te seriale doprowadzi do ich spotkania w kolejnej mini serii, czyli w ‘Defenders’. Szał ciał, panie i panowie. W ogóle dla mnie to coś trochę niesamowitego, że podpisana jest umowa na te minimum 60 odcinków (jeden sezon ma 13 odcinków). Disney (do którego teraz należy Marvel) zaczyna mnie przerażać. Myślę sobie, że gdyby Disney połączył się z Unileverem to panowali by nad światem (kura ma wizje apokaliptyczne).

PS.  W środę zapraszam na sezon 2.

M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!